[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spakowa³em te¿ laptopMichai³a.– Bêdziemy pakowaæ – powiedzia³.– Skocz na wie¿ê.Zobacz, czy nie widaæ czegoœpodejrzanego.Wdrapa³em siê na wie¿yczkê i cicho zakl¹³em.Miêdzy naszym brzegiem a drug¹stron¹ rzeki zacumowa³o piêæ motorówek.Po moœcie przetacza³a siê kolumnaciê¿arówek.Zbieg³em na dó³.– Do samochodu! – zarz¹dzi³em.– Jad¹ po nas.Michai³ pos³usznie wsiad³ do ty³u.Szef zapali³ silnik.Otworzy³em bramê.Wyjechali przed fabryczkê.Zatrzasn¹³em stalowe wrota i przekrêci³em klucz wzamku.Wrota by³y naprawdê solidne.Liczy³em, ¿e zatrzymaj¹ ¿o³nierzy chocia¿na chwilê.Dogoni³em jad¹cego wolno Rosynanta i wskoczy³em do œrodka.– Dok¹d? – zapyta³ szef.– Przecink¹ wzd³u¿ rzeki – zadysponowa³ Michai³.– Cicho, ¿eby nas niezauwa¿yli.Dopiero kawa³ek st¹d w³¹czymy œwiat³a.Szef za³o¿y³ noktowizor i doda³ lekko gazu.Niespodziewanie daleko za namius³ysza³em huk silników i zobaczy³em miedzy drzewami b³ysk œwiate³ pojazdów.Okrzyki œwiadczy³y o tym, ¿e ¿o³nierze zajmuj¹ pozycje wokó³ fabryczki.PanSamochodzik doda³ gazu.Toczyliœmy siê szybko przecink¹.– Zostawiliœmy w œrodku zupe³nie nowy agregat pr¹dotwórczy i trzy ³Ã³¿ka polowe.Szef w³¹czy³ radio.– Mo¿e pomogê? – zaproponowa³em i po chwili dostroi³em siê do miejscowegokana³u milicyjnego.– Jaka sytuacja? – us³ysza³em nieco zniekszta³cony trzaskami g³os doktoraRaubera.– Zabarykadowali siê w œrodku.Nie odpowiadaj¹ na wezwania.– Ostrzelajcie œciany z karabinów.Nie strzelajcie w drzwi, trzeba drani wzi¹æ¿ywcem – doktor wydawa³ dyspozycje.– Bêdê za dziesiêæ minut.Otoczyliœcieca³y teren?– Nawet mysz siê nie przeœliŸnie.– Wystawiæ drugi pierœcieñ wart w odleg³oœci stu metrów.Mogli wykopaæ tuneleewakuacyjne.Czy na pewno s¹ w œrodku?– Nie odpowiadaj¹, ale agregat pracuje i œwiat³o siê pali.Byliœmy ju¿dwadzieœcia kilometrów od feralnego miejsca.– Dok¹d jedziemy? – zapyta³ szef.– Na pó³noc.Do miasta Serginskij.Tam odchodzi autostrada na zachód.Tyletylko, ¿e to ponad trzysta kilometrów na pó³noc.– Nie proœciej przejechaæ przez Tobó³, przez ten most i pomkn¹æ autostrad¹Tobolsk –Chanry – Marsyjsk? – zasugerowa³em.– Pomys³ niez³y, ale co bêdzie, jeœli urz¹dz¹ blokadê?– Bêd¹ raczej podejrzewaæ, ¿e wypruliœmy prosto w stronê Uralu.Nie s¹dz¹, ¿emogliœmy skierowaæ siê na pó³noc.– Ten most jest bardzo stary – powiedzia³ Michai³.– Mam go na zdjêciu, ale namapie oznaczony jest jako niezdatny do u¿ytku.Radio znowu przemówi³o.– Pu³kowniku, zdobyliœmy treserniê.Niestety ptaszki zd¹¿y³y wyfrun¹æ.Naprzecince s¹ œlady kó³.Chyba pojechali na pó³noc.Ruszamy w poœcig.Zapali³em reflektory, a szef doda³ gazu.Samochodem trzês³o potwornie.Michai³cicho jêcza³.– Nie mogê tu rozwin¹æ odpowiedniej szybkoœci, bo zerwê zawieszenie –powiedzia³ szef.– Trzeba spróbowaæ przeskoczyæ przez ten most i polecieæautostrad¹.– S³usznie – przytakn¹³em.– Most – zawo³a³ Michai³.Zakrêciliœmy, wozem lekko zarzuci³o.Faktycznie przez las bieg³a stara drogautwardzona ¿u¿lem.Wychodzi³a na most.Na jego widok miny nam siê lekkowyd³u¿y³y.Drewniany.Deski gni³y.Nawierzchnia by³a mocno dziurawa.Ca³akonstrukcja poprzekrzywia³a siê na wszystkie mo¿liwe strony.– Taki most mo¿na przebyæ na dwa sposoby – powiedzia³ Michai³.– Albo bardzoszybko, w nadziei, ¿e runie za nami, albo przeciwnie, powolutku.– Powolutku – zdecydowa³ szef.Wjecha³ ostro¿nie na most.Konstrukcja trochê siê ugiê³a, a deskizatrzeszcza³y.Ale most trzyma³ siê nad podziw dobrze.Jechaliœmy powoli, metrpo metrze.Byliœmy mniej wiêcej w po³owie, gdy z lasu wyjecha³ poœcig.Zciê¿arówek wysypali siê ¿o³nierze.Mieli latarki.Gwizdnê³o kilka ku³, a jednaz nich wpad³a wybijaj¹c otwór w tylnej szybie i min¹wszy o w³os g³owê panaTomasza ugrzêz³a w przedniej.Szyba popêka³a nieznacznie.– Wchodz¹ na most – zauwa¿y³em.– Nie wjad¹ ciê¿arówkami.– Zaraz ich zatrzymam – warkn¹³ Michai³.Z kontenera wydoby³ ¿Ã³³t¹ bry³ê i rozwa³kowa³ j¹ w d³oniach.Wysiad³ z wozu ipodbieg³ naprzeciw ¿o³nierzom.Rzuci³ bry³ê na deski mostu i wgniót³ w ni¹zapalnik, po czym dogoni³ nas.Do naszego brzegu by³o coraz bli¿ej.W tymmomencie jednak ³adunek wybuch³.Wstrz¹s zniszczy³ co najmniej trzy przês³a.Kilku ¿o³nierzy wpad³o do wody, adeski pod Rosynantem pêk³y ze z³owró¿bnym trzaskiem.Pan Samochodzik doda³ostro gazu i wrzuci³ drugi bieg, ale by³o ju¿ za póŸno.Nasz pojazd wpad³ dowody z wielkim pluskiem, wyrzucaj¹c w górê ca³¹ fontannê.Zapadaliœmy siê.Nieoczekiwanie spostrzeg³em, ¿e mamy po kolana wody.Silnik zacharcza³, a potemwyda³ wysoce niepokoj¹cy dŸwiêk.Chyba przez wlot powietrza dosta³a siê doniego woda.– Toniemy – krzykn¹³ Michai³.– Co siê dzieje? – zdziwi³ siê szef.– Przecie¿ nasz pojazd to amfibia!Zapadaliœmy siê g³êbiej i niedu¿y wodospad run¹³ tak¿e przez dziurê w tylnejszybie.– Wiejemy – zarz¹dzi³em.Woda siêga³a mi ju¿ prawie do piersi.By³a lodowata.Samochód przechyli³ siêgwa³townie do ty³u.Popchn¹³em z ca³ej si³y drzwiczki po swojej stronie.Niepodda³y siê tak ³atwo, nacisk wody by³ ju¿ bardzo znaczny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]