[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Amparo nie mia³a w¹tpliwoœci co do tego,¿e religia jest wszêdzie opium dla ludu, a tym bardziej s¹ takim opiumpseudople-mienne kulty.PóŸniej, kiedy obejmowa³em j¹ w „escolas de samba'" iwi³em siê wraz z innymi tancerzami, którzy kreœlili zagmatwane wzory przyniemo¿liwym do wytrzymania ³oskocie bêbnów, zda³emsobie sprawê, ¿e przylega³a do tego œwiata miêœniami brzucha, ser­cem, g³ow¹,nozdrzami.A potem wychodziliœmy i ona pierwsza z sarkazmem i odraz¹analizowa³a g³êbok¹, orgiastyczn¹ religijnoœæ tego gibkiego poddawania siêtydzieñ po tygodniu, miesi¹c po mie­si¹cu rytua³owi karnawa³u.Jest to takasama plemienna i szamañska obyczajowoœæ - mówi³a z rewolucyjn¹ nienawiœci¹ -jak w pi³ce no¿nej, gdy¿ wyzyskiwani trwoni¹ si³y potrzebne do walki, zatracaj¹potrzebê buntu, by praktykowaæ czary, rzucaæ uroki i wypraszaæ u bogówwszelkich mo¿liwych œwiatów œmieræ dla obroñcy przeciw­ników, zapominaj¹c ow³adzy, która ¿yczliwym okiem spogl¹da na ich podniecenie i entuzjazm, iskazuj¹c siê dobrowolnie na ¿ycie w œwiecie u³udy.Z wolna zatraca³em poczucie ró¿nic.I podobnie stopniowo przyzwyczaja³em siê dotego, ¿e w tym uniwersum twarzy opowia­daj¹cych o wielowiekowych dziejach niekontrolowanych krzy¿Ã³­wek nie nale¿y podejmowaæ prób odgadywania przynale¿noœcirasowej.Zrezygnowa³em z ustalania, gdzie jest postêp, gdzie bunt, gdzie - jakwyra¿ali siê towarzysze Amparo - spisek stoli­cy.Jak¿e mog³em myœleæ nadal poeuropejsku, kiedy dowiadywa­³em siê, ¿e nadzieje skrajnej lewicy podsyca pewienbiskup z pó³­nocnego wschodu, podejrzewany o to, ¿e w m³odoœci sympatyzo­wa³ znazizmem, a teraz z niewzruszon¹ wiar¹ podtrzymuj¹cy p³o­mieñ buntu, cowprawia³o w przera¿enie Watykan i barakudê z Wall Street, rozp³omieniaj¹cyradoœci¹ ateizm proletariackich mistyków, zwerbowanych pod groŸne i s³odkiesztandary Piêknej Pani, która umêczona siedmioma boleœciami patrzy³a nacierpie­nia swego ludu?Pewnego ranka po seminarium poœwiêconym klasowej strukturze lumpenproletariatuwsiad³em z Amparo do samochodu i pojechaliœ­my szos¹ wzd³u¿ wybrze¿a morskiego.Na pla¿y widaæ by³o dary wo­tywne, œwieczki, bia³e koszyczki.Amparopowiedzia³a, ¿e to ofiary dla Yemanja, bogini wód.Wysiad³a z samochodu iposz³a, skruszo­na, nad wodê, gdzie przez d³u¿sz¹ chwilê sta³a w milczeniu.Spyta³em, czy w to wierzy.Odpar³a z gniewem: „Jak¿e bym mog³a." Potem doda³a:„Babcia przyprowadza³a mnie na pla¿ê i b³aga³a boginiê, ¿ebym wyros³a nakobietê piêkn¹, dobr¹ i szczêœliw¹.Który to z wa­szych filozofów pisz¹c oczarnych kotach i koralowych rogach stwierdzi³: «to nieprawda, ale wierzê»?Otó¿ ja nie wierzê, ale to prawda." Tego dnia postanowi³em odk³adaæ z pensji,¿eby zaoszczê­dziæ na podró¿ do Bahia.Jednak równie¿ wtedy, i wiem o tym, zacz¹³em ulegaæ u³udzie po­dobieñstw:wszystko ma jakieœ tajemne analogie ze wszystkim.Kiedy wróci³em do Europy, przeobrazi³em tê metafizykê w me­chanikê i dlategowpad³em w pu³apkê, z której do dzisiaj nie znala­z³em wyjœcia.Ale wówczasporusza³em siê w pó³mroku, w którym zaciera³y siê ró¿nice.Jak przysta³orasiœcie, myœla³em, ¿e wierzenia innych s¹ dla cz³owieka silnego sposobnoœci¹do mi³ego fantazjowa­nia.Nauczy³em siê rytmów, sposobów wyzwalania cia³a i umys³u.Powtarza³em to sobietamtego wieczoru w peryskopie, kiedy prag­n¹c pozbyæ siê mrowienia wkoñczynach, porusza³em nimi tak, jak­bym nadal stuka³ w agogó.Pomyœl tylko -mówi³em sobie - aby wyzwoliæ siê spod w³adzy ignorancji, aby pokazaæ samemusobie, ¿e w to nie wierzysz, zaakceptuj czary.Jak przysiêg³y ateista, którynoc¹ widuje diab³a i prowadzi takie oto czysto ateistyczne rozumowanie: on zca³¹ pewnoœci¹ nie istnieje i chodzi tylko o z³udzenie pobudzonych zmys³Ã³w,mo¿e zale¿y to od trawienia, ale on przecie¿ tego nie wie, przecie¿ wierzy wswoj¹ teologiê na opak.Co w nim, tak pewnym swego istnienia, wzbudzi³obystrach? Robisz znak krzy¿a, a on, ³a­twowierny, znika w wybuchu siarki.By³o ze mn¹ tak jak z pewnym przem¹drza³ym etnologiem, który ca³e latapoœwiêci³ studiom nad kanibalizmem i rzucaj¹c wyzwanie têpocie bia³ych,rozpowiada³ doko³a, ¿e miêso ludzkie ma delikatny smak.Okazywa³ w ten sposóbbrak poczucia odpowiedzialnoœci, gdy¿ wiedzia³, ¿e nigdy nie bêdzie musia³dokonaæ degustacji.A¿ wreszcie ktoœ z³akniony prawdy zapragn¹³ to wypróbowaæw³aœnie na nim.I kiedy bêdzie po¿erany po kawa³ku, nie dowie siê ju¿, poczyjej stronie by³a racja, i zostanie mu tylko cieñ nadziei, ¿e wszystkoprzebiegnie zgodnie z rytua³em, aby przynajmniej uspra­wiedliwiæ jakoœ swoj¹œmieræ.Tak samo tamtego wieczoru musia³em wierzyæ, ¿e Plan jest prawdziwy, wprzeciwnym bowiem razie przez ostatnie dwa lata by³bym wszechmocnym twórc¹z³oœliwego koszma­ru [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl