[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na resztę z innych „źródeł”, całkiem zresztą obfitą, spuszczam litościwą zasłonę milczenia ze względów towarzyskich.Kiedy już, jak w piosence Młynarskiego, wytworzy się „określona sytuacja” zewsząd rozlega się zawsze chór okrzyków: „to nie ja, to nie moja wina”.Tymczasem ścinanie głów, nawet pustych, jest zajęciem intelektualnie najzupełniej bezpłodnym.Wyrzekanie na rzeczywistość, prawdę mówiąc, także.Lepiej chyba poświęcić chwilę czasu na poszukiwanie odpowiedzi na ostatnie pytanie:3.Dlaczego?Źródło jednostki chorobowej, której nadałem nazwę wideomanii tkwi w tak powszechnym, że już nawet niezauważanym paradoksie - głodujący podobno obywatele bardzo biednego kraju zagrożonego bezrobociem, kapitalizmem, urynkowieniem i wszystkimi innymi plagami (z wyjątkiem być może dżumy) mają najwyraźniej zdumiewająco dużo pieniędzy, których najwyraźniej nie umieją wydawać.Podstawowa nienormalność, z której wynikają natychmiast wszystkie inne nienormalności, polega na tym, że Polaka teoretycznie nie stać na magnetowid (skoro podobno nie stać go na cukier), ale zarazem stać go (skoro magnetowidów jest w Polsce ponad milion).A więc, skoro jednak stać go na magnetowid, to stać go także na kasety, ale jednak nie stać go na kasety (quod erat demonstrandum).i tak w koło Macieju.Zupełnie gubię się w interpretacjach aktywności człowieka, który za ciężkie pieniądze kupił sobie wideo tylko po to, by w pirackiej wypożyczalni zapłacić za kasetę i po udanej projekcji szumów informacyjnych polecieć do serwisu z głowicą oklejoną błotem.Mam wrażenie, że patrzę na kogoś, kto kupił sobie komputer, ale oszczędził na dyskietkach, nabywając w ten sposób mebel znacznie mniej praktyczny od regału, bo nie powinno się stawiać na nim kwiatków, a nie wolno książek.W końcu zobaczyć, że coś się rusza można bez żadnych znaczących kosztów; po prostu wyglądając z balkonu.Wbrew pozorom, a w zgodzie z faktami, Polak może sobie pozwolić na wiele.I nawet sobie pozwala.ale nie do końca.Pomiędzy tym, na co go stać, i tym, na co wydać nie chce, istnieje całe wielkie terytorium domagające się kolonizacji jak niegdyś Dziki Zachód.Jak grzyby po deszczu rosną teraz na nim miasteczka bezprawia oraz nielegalnie zdobyte fortuny.I wszystko byłoby w zasadzie zrozumiałe gdyby, jak na westernach, torowały one drogę cywilizacji.Niestety, nikt nie rezygnuje z zarobienia na tandecie tylko dlatego, że ktoś pokiwa mu palcem przed nosem i powie „fe!”.Cywilizacja polega podobno na zgodzie na rządy prawa; nam na razie brak przede wszystkim prawa, ze zgodą też nie jest najlepiej, by już nie wspomnieć o rządach.Piractwo zdążyło wychować sobie odbiorcę, dla którego słowo „jakość” nie ma żadnego znaczenia, który po prostu nie wie, o czym mowa.Dziwić to może niesłychanie, bo przecież o jakość wcale nie jest aż tak trudno.Obejrzałem już niemal wszystkie kasety firmowe rozpowszechniane przez ITI i chociaż miałem zastrzeżenia do jakości samych filmów, to do jakości kopii - nigdy.Wiem, że filmy ITI są oglądane, są nawet sprzedawane i dziwi mnie niepomiernie, że ktoś, kto obejrzał ich kasetę, kiedykolwiek jeszcze pójdzie do pirata.Dziwi, a raczej dziwiło.Już w trakcie pisania tego tekstu z całą jasnością uświadomiłem sobie, na czym prawdopodobnie polega mechanizm tego zjawiska: na ignorancji, niewiedzy o tym, co można i co trzeba.Wideo zaatakowało nas kiedyś z zaskoczenia i wkroczyło na ziemię niczyją, na grunt najzupełniej nieprzygotowany.Bo może dziś nikt jeszcze nie rozumie, jak szkodliwa jest moda dla dobrego, a prawdę mówiąc, dla każdego gustu.Bez rozsądnego przewodnika po Dzikim Zachodzie wideolandii nadal będzie po pierwsze - szkodzić, a po drugie - irytować.A wszyscy wołający na puszczy nadal będą wyłącznie zdzierali głos.Nie ma prostej kuracji, ale istnieje proste lekarstwo - reklama.Rynek aż woła przynajmniej o jeden, a najlepiej o kilka magazynów wideo z prawdziwego zdarzenia.Bez reklamy, na „sucho”, nikogo nie przekona się o oczywistym fakcie - z naszymi Gold Starami za ubodzy jesteśmy na tandetę, a za jakość warto płacić, bo tylko jakość się opłaca.Być może dziś nikt jeszcze nie rozumie, że nie warto płacić za zmarnowany czas.cdn.(Mam nadzieję)Nie potrafię skończyć tego tekstu błyskotliwym podsumowaniem.Wyobrażam go sobie jako „dzieło w toku”, do którego przyłączą się czytelnicy.Uczciwie uprzedzam - jestem pewien swych racji, choć wolałbym się mylić w diagnozach.I z całą zarozumiałością oznajmiam, że jestem otwarty na wszystkie argumenty.Czekam więc, a czas oczekiwania skrócę sobie obejrzeniem „Abyss” Camerona - z kopii, na której oczywiście nic nie widać.Ale, w końcu, to przecież nowość.Tak wypada, proszę państwa, po prostu tak wypada!Publikowany poniżej tekst adresowany· jest do tych, którzy SF NIE LUBIĄ.Dlaczego więc zamieszczamy go w naszym piśmie? Żeby wam pomóc radzić sobie z rodzicami, nauczycielami lub kolegami z pracy, którzy widząc w waszej teczce lub szufladzie biurka kolorową okładkę patrzą na was znacząco i jeżeli nie pukają się w czoło, to tylko przez grzeczność.Zmuście ich koniecznie do przeczytania tego artykułu!(red
[ Pobierz całość w formacie PDF ]