[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Niech zginie — powiedziała.— Niech wspomnienie zblednie, dziecko.Z czasem przyjdzie równowaga.Teraz, młodzieńcze, — zwróciła się do Hurtena — jestem gotowa zasiąść pod dachem przy ogniu, który obiecałeś.Ich podejrzliwość najwyraźniej osłabła.Nie trzymali już tak kurczowo broni, choć wciąż otaczali kobietę ciasno, kiedy szła przed siebie jak ktoś, kto dobrze zna drogę, przez drzwi wiodące do wielkiej sali.Na zewnątrz zapadał zmierzch, w środku jednak płonęło niezwykłe światło.Kule osadzone w ścianach jarzyły się słabą poświatą, jakby ich moc się kończyła.W ich nikłym świetle rozpościerał się obraz osnutego cieniem zniszczenia.Niegdyś na ścianach wisiały gobeliny.Teraz zwisały tam jedynie strzępy i poszarpane nici, z których dawno temu znikły wszelkie wzory.Na podwyższeniu stały rzeźbione krzesła o wysokich oparciach, lecz większość z nich została odrąbana.Przechodząc, każde z dzieci brało naręcze drewna.Nawet mały Robar wziął kawałek, jakby to był obowiązek, którego przestrzegania bardzo pilnowali.Przeszli przez kolejne drzwi za rzeźbioną osłoną i doszli korytarzem do komnaty służącej wyraźnie jako miejsce obozowania.Znajdował się w niej duży kominek z wiszącym kociołkiem, który niemal mógł pomieścić Robara, obok zaś leżały sprzęty kuchenne.Zachował się tutaj długi stół i kilka stołków.Przed kominkiem leżały obok siebie posłania z resztek płaszczy i skrawków skór, wypchanych suchymi liśćmi lub trawą.Na kominku płonął ogień, do którego jeden z bliźniaków dorzucił drewno z przyniesionego zapasu, zrzuconego obok na jeden stos.Drugi w tym czasie poruszył żar, by rozniecić płomień.Pozbywszy się naręcza drewna, Hurten odwrócił się i po chwili wahania powiedział szorstko:— Trzymamy tu straże.Teraz moja kolej.— I poszedł.— Byli inni — ci, na których czekacie? — zapytała Lethe.— Nikt, odkąd przybyli Trusa i Tristy… — Najstarsza dziewczynka skinęła głową w kierunku bliźniaków.— Przyszli z gór trzy dziesiątki temu.Jednak demony wcześniej spustoszyły brzeg morza.Kiedyś była tam wieś.— Tak — przytaknęła Lethe.— Kiedyś była tam wieś.— To było dawno temu — włączył się chłopiec z kijem.— My wszyscy przyszliśmy z gór, Lusta i ja — jestem Tyffynsyn Hildera z Czwartego Zakrętu.Byliśmy na polu z wujkiem Stansalsem.Kiedy wujek zobaczył dym z wioski za wzgórzem, kazał nam uciekać do lasu.Ale on sam… — chłopiec zacisnął pięści i szczeki w ponurym grymasie — już nie wrócił.Słyszeliśmy o demonach i o tym, co robią we wsiach, ale czekaliśmy w ukryciu.Nikt nie przyszedł.Lusta spojrzała na wysoki już teraz płomień w kominku.— Chcieliśmy wracać, ale widzieliśmy demony i wiedzieliśmy, że nam się to nie uda.Trusa, zajmujący się ogniem, obejrzał się przez ramię.— Jesteśmy pasterzami, wtedy wyszliśmy szukać zagubionych zwierząt.Widzieli nas, ale my lepiej znaliśmy ścieżki pośród skał.Przynajmniej te diabły nie potrafią latać!— Hurten nosił tarczę za lordem Verganem — odezwała się najstarsza dziewczynka.— Został uderzony w głowę i zostawiony jako martwy na pobojowisku.Ja jestem Marsila, a on — wskazała na młodszego chłopca, poprzednio stojącego na murze — to mój brat Orffa.Nasz ojciec był marszałkiem na Najdalszej Wieży.Kiedy oni nadeszli, byliśmy na polowaniu; odcięli nas…— Jak się spotkaliście? — zapytała Lethe.Marsila rozejrzała się wokół, jakby po raz pierwszy spotkała się z takim pytaniem.— Przez przypadek.Alana i Robar uciekli do Lasu Borsa, tam spotkali Lustę i Tyffyna.Orffa i ja znaleźliśmy Hurtena i zostaliśmy z nim, póki jego rana się nie zagoiła, a potem też poszliśmy do lasu.Mieliśmy nadzieję, że Skylan albo Varon zdołali się obronić.Dopie ro kiedy spotkaliśmy resztę, Alana powiedziała, że demony wślizg nęły się między nas, żeby nas odciąć od reszty…— Wtedy zdecydowaliście się przejść przez góry? Dlaczego? — Lethe musiała to wiedzieć; już szukała początku wzoru, którego obecność wyczuwała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]