[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musimy tylko przez niego przejechac.Domicjan i Anna Naa'Maar nawet sie nie usmiechneli, a Omar, tym razem na glos, zaczal odmawiac rozaniec.14.Lesny trakt lagodnym lukiem wspinal sie na niewysokie wzniesienie.Prowadzil na wschod, nieco tylko odbijajac ku poludniu.Byl wystarczajaco szeroki, by dwa konie mogly jechac obok siebie, a ich jezdzcy zbyt czesto nie musieli schylac glow pod niskimi galeziami.Kajetan spojrzal na kompas, podniosl reke z azymuletem, uwaznie przygladal sie lasowi.W koncu zsiadl z konia i uklakl.Dlonmi zaczal odgarniac suche liscie i igly lezace na sciezce.Wreszcie podniosl szczypte brazowej ziemi.Obejrzal ja dokladnie, powachal.Z usmiechem odwrocil sie ku elfom:–To lesny szlak z Kozodojnic.Wiesniacy woza nim torf… – A poniewaz z twarzy swych towarzyszy nie wyczytal oznak pelnego zrozumienia, dodal szybko: – Torf.Do ogrzewania domow zima.Od torfowiska jest ze wsi kilkanascie kilometrow.Nie wiem dokladnie, w ktorym punkcie wyszlismy, ale przed wieczorem dotrzemy do wioski, to pewne.A stamtad bedzie juz blisko do Gorzowa.Domicjan sprobowal zlapac lacznosc radiowa, ale z glosnika dobiegal tylko szum i trzaski.–Mamy za slaby nadajnik, baterie ledwo zipia – powiedzial zrezygnowany po kilku minutach.–Na dodatek jestesmy w dolinie pomiedzy wzgorzami – dodal Kajetan.– Nie wyladuj baterii.Droga sie wznosi, moze ze szczytu bedzie latwiej?Jednak szlak omijal wzgorze, szedl po krawedzi stoku.To bylo raczej logiczne, zwazywszy, ze jezdzily nim ciagnione przez ludzi lub woly wozki zaladowane torfem.Wiesniacy woleli nadlozyc troche drogi, nizli wdrapywac sie pod gore.Kajetan zwolnil, poczekal, az minie go kon Omara, i zrownal sie z Anna Naa'Maar.–Moze zatrzymajmy sie tu na kilka minut.Ty, pani, zostaniesz z konmi i Omarem, a ja z Domicjanem wdrapiemy sie na czubek.– Wskazal reka las po prawej stronie sciezki.– Moze stamtad zlapiemy lacznosc?Elfka odwrocila sie, pytajaco spojrzala na swojego ochroniarza.–Konie nie wejda pod te gore – powiedzial Omar po chwili namyslu i obserwacji zbocza.– A nam zajmie to najwyzej pare minut.Gdybysmy wezwali pomoc, helikoptery z Gorzowa beda tu za pol godziny.Warto zaryzykowac.–Dobrze, tylko zeskanujcie najpierw teren.–Jestesmy juz w Polsce – powiedzial Kajetan.– On na pewno zrezygnowal.Nie dostanie tu zadnego magicznego wsparcia…–Zeskanujecie teren, zanim odejdziecie – przerwala mu Anna Naa'Maar.–Dobrze, dobrze… – mruknal mezczyzna.Jego azymulet nie zglaszal zadnego zagrozenia, ba, wskazywal nawet, ze w poblizu znajduje sie jakies zrodlo wspierajacej sily.– Nie zatrzymujmy sie tutaj, podjedzmy jeszcze kawalek – powiedzial, ale nawet nie musial niczego tlumaczyc elfom, bo oto zobaczyli male rozwidlenie lesnego traktu.Druga sciezka, niemal prostopadla do pierwszej, prowadzila w dol zbocza, na zachod.Zas na rosnacym obok rozwidlenia drzewie powieszono mala drewniana kapliczke z umieszczonym wewnatrz, a wystruganym najwyrazniej przez domoroslego ludowego artyste swiatkiem.Kapliczka wisiala na wysokosci metra, drewno poczernialo i popekalo.Slad farby ocalal jedynie na twarzy Chrystusa stojacego w jej srodku z szeroko rozwartymi ramionami.Rece nie byly rownej dlugosci, oczy i usta namalowano nieproporcjonalnie duze, a wystajaca spod szaty lewa stopa juz sie ulamala.Ale jednonogi i wielkooki Jezus wciaz musial cieszyc sie u wiesniakow wielka atencja – w kapliczce lezal bukiet lesnych kwiatow przyniesiony nie dawniej niz kilka dni temu.Pod drzewem wkopano w ziemie kilka kamieni, teraz upstrzonych stearynowymi plamami.Dwa kroki obok stala lawka, rownie stara i powykrzywiana co sama kapliczka.Zatrzymali sie na rozstaju.Anna Naa'Maar i Domicjan zsiedli z koni, przyklekli i przezegnali sie.–To nie moze byc przypadek – usmiechnela sie elfka.– Tu mozemy zostac.Idzcie i wracajcie szybko.–W porzadku.– Kajetan przeprowadzil konia nieco dalej, gdzie na poboczu sciezki rosla gesta zielona trawa.Poklepal go po glowie, przejechal dlonia wzdluz szyi.Przywiazal wodze do pnia mlodej brzozy, tak zeby wierzchowiec mogl wykorzystac wolne chwile na poskubanie swiezych kaskow.Przepial kabure peemu z olstra przy siodle do pasa, w reke wzial buklak z woda.–Gotowy? – Odwrocil sie w strone Domicjana.Wlasnie w tym momencie poczul smrod grafa, tak intensywny, jakiego nie bylo nawet przy zniszczonym helikopterze kapitana Vargi.A potem wydarzylo sie wiele rzeczy naraz.Anna Naa'Maar krzyknela ostrzegawczo, a w jej glosie byl i strach, i radosc z dlugo oczekiwanego spotkania.Domicjan gardlowym glosem wyrzucil z siebie serie bojowych zaklec w elfim jezyku.Z jego ramienia wystartowal sokol, juz w locie zmieniajacy sie w czerwonokrwisty piorun.Omar poderwal sie na swoim siedzisku, siegajac po bron i wykrzykujac obronne mantry.Drewniana kapliczka i stojacy w jej wnetrzu Chrystus rozjarzyly sie pomaranczowym blaskiem trawiacego drewno od srodka zaru i rozpadly na proch.Spomiedzy drzew na droge, ktora wlasnie przejechali, wypelzl graf, od razu rozwijajac swa bojowa forme
[ Pobierz całość w formacie PDF ]