[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecież powiedziałem: ciosy prewencyjne.Ale co do wieku, od którego należy człowieka uważać za niebezpiecznego, rzecz jasna, będą potrzebne starannie przemyślane decyzje.Ja osobiście nie mogę wziąć na siebie takiej odpowiedzialności, przecież nikt nie może…Boże, pomyślał Wiktor, w jakich strasznych czasach żyjemy! Każdy może mówić, co chce: państwowi działacze na wysokich stanowiskach, dziennikarze z telewizyjnych ekranów, szeregowi obywatele na ulicy i w sklepie.Pozwolili mówić absolutnie wszystko: począwszy od niecenzuralnych wyzwisk pod adresem pana prezydenta, skończywszy na jawnych wezwaniach do obalenia ustroju i do masowych mordów według narodowościowych albo religijnych cech.Można mówić wszystko, ale wypowiadają się tylko bydlaki, w każdym razie ci, którzy mówią głośno.Ale nic nie można zrobić, ponieważ jeszcze nie pozwolili, to znaczy pozwolili, ale nie dają.Dziwne czasy.W restauracji pojawiła się znajoma para – młody człowiek w mocnych szkłach i jego długi towarzysz.Ciekawe, pomyślał Wiktor, czy ci też nienawidzą Beduinów, czy akurat odwrotnie: reprezentują beduińską security service? Zgolili brody i sypią Europejczyków.Jeszcze raz przyjrzał się wyrazistej parze przy narożnym stoliku i jakieś mętne wspomnienie przemknęło mu przez głowę.Jacy z nich, do diabła, Beduini! Przecież on ich zna, dobrze zna, tylko…– Pan mnie nie słucha, Baniew – powiedział Anton.– Co też pan, słucham bardzo uważnie, dopiero co pan mówił o pielgrzymce do Mekki.– Rzeczywiście – zdziwił się Dumbel.– Właśnie o tym mówiłem.Ale miał pan na twarzy wypisaną nieobecność.– Proszę nie zwracać na to uwagi.Jak powiada jeden mój znajomy: wszyscy moi przyjaciele to schizoidzi.– Dlaczego pan tak o sobie mówi, panie Baniew? Schizoidzi siedzą u nas za płotem z drutu kolczastego.Wiktor dopił gin i uważnie przyjrzał się Antonowi:– Co tak pana dzisiaj kręci, panie kapitanie?Pytanie było w gruncie rzeczy retoryczne i Dumbel nie odpowiedział.– Niech pan powie, czy ten pański inspektorat do spra” narodowościowych to organizacja militarna? – zapytał Wikto– Nie ma żadnego inspektoratu – powiedział Anton.– Jes administracja gubernatora, w której zajmuję jedno z odpowiedzialnych stanowisk.Zostałem kapitanem, kiedy pracowałem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych.– Aaa – przeciągle powiedział Wiktor, wyrzucając z głowy cały ten naiwnie przyswojony kit o inspektorze.W tym momencie obudził się Kwadryga.– Anasza – powiedział.– Kalian.Duszna noc.I olbrzymie tarantule.– Tylko bez olbrzymich tarantul – poprosił Wiktor.– Dobrze – zgodził się Kwadryga i zapytał: – My się znamy? Doktor honoris causa Rem Kwadryga…Przy stoliku ni stąd, ni zowąd pojawiła się Selena.– Wiktorze, nie jesteś jeszcze zbytnio pijany?– Jestem w normie.Bo co?– Jesteś mi potrzebny.Chodźmy.Szybko.Wciąż jeszcze było gorąco, a Selena się śpieszyła.Rozdrażniony Wiktor zapytał:– Dokąd mnie znowu ciągniesz?– Milcz – powiedziała Selena, ale jakoś tak czule, że grzechem byłoby obrazić się na takie „milcz”.– Potrzebuję mocnego chłopa, a nikomu więcej nie mogę zaufać.Zaraz pojawią się moi chłopcy i będziesz wolny.– Nie ma sprawy, nigdzie się nie śpieszę.Wiktor uspokoił się.Ogarnięty niespodziewanym atakiem czułości do Seleny nie chciał już się z nią rozstawać i gotów był spełnić każdą jej prośbę.– Nie mam już dzisiaj nic do roboty – oświadczył.– Na jutro coś miałem…– Jutro masz spotkanie z Chafiisem – przypomniała Selena.– Bądź z nim ostrożny.– W jakim sensie?– To po prostu mądry człowiek… – Wiem – powiedział Wiktor.– A to niebezpieczne, dlatego że jest naszym wrogiem.– Nie wiem – powiedział Wiktor.– Czego nie wiesz?– Nie przywykłem uważać za wrogów nie znanych mi ludzi.– A na wojnie? – zapytała Selena.– Przecież nie jesteśmy na wojnie.– Zależy, jak na to patrzeć – zaoponowała Selena.– A propos, trzeba posłuchać wieczornych wiadomości.Może już wprowadzili stan wyjątkowy.Albo wojenny.Nie wiem, jaki wariant wybiorą.– Wesoło – powiedział Wiktor.Przyszli na miejsce.Za rogiem, gdzie kończyła się ulica i zaczynały pustkowia, na brzegu wyjeżdżonej zakurzonej drogi leżał nieruchomo człowiek w ciemnoniebieskim burnusie i z kosmatą brodą – Beduin.Ktoś rozwalił mu głowę, jak to piszą w raportach, ciężkim tępym przedmiotem, i widok nie należał do przyjemnych.Szyja leżącego była nienaturalnie skręcona, kaptur spadł na bok, odsłaniając to, co było kiedyś czołem, a teraz okropną mieszaniną zmiażdżonych kości czaszki, kędzierzawych włosów, ciemnych skrzepów i żółtawoszarej tkanki mózgowej.Drogą, kilka razy obejrzawszy się pośpiesznie, zmykał chłopiec w safari.Selena nawet nie próbowała go zatrzymać, a Wiktor, chociaż zdziwiło go to niepomiernie, postanowił o tym nie wspominać.– Kto go tak urządził? – zapytał cicho.– Wasi?– Nasi nie zajmują się takimi bzdurami – odpowiedziała obrażonym tonem Selena.– Rozwalić człowiekowi głowę to bzdura.Ciekawe podejście.Selena nie odpowiedziała.Wyraźnie nie miała ochoty na rozmowę.Przez cały czas rozglądała się na boki, najwięcej uwagi poświęcała skupisku powykrzywianych, pordzewiałych garaży, komórek i hangarów za pustkowiem.– Może wezwiemy policję? – Wiktor nadal jakby mówił do siebie.– Zwariowałeś? – Selena drgnęła.– Dlaczego?– Słuchaj, możesz teraz pomilczeć chwilę? Co? Proszę.Wiktor wzruszył ramionami.– Lepiej mi pomóż.– Selena pochyliła się i wyciągnąwszy chusteczkę, poprosiła: – Przewróć go [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl