[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- krzyknął, bowiem Stankow niezdecydowanie tnąc rękaw, uraził złamane miejsce.- Przepraszam, ale ciągle jeszcze dygoczą mi dłonie - starał się usprawiedliwić swoją niezręczność.- I co - spytał Kalina, kiedy profesor obnażył przedramię pilota.- Musiałbym to prześwietlić.- Stankow bezradnie patrzył na otwarte złamanie i krew, która okrzepła dużym strupem.- A może jeszcze stół operacyjny, asystent i anestezjolog do pomocy? - Adams sycząc położył rękę na oparciu fotela.- Do licha człowieku, złóż mu tę łapę i zawiąż byle ścierką, o nic więcej cię nie proszę! - Kalina ze złością wyrżnął pięścią w przegrodę.- Ale, przecież.- profesor obejrzał się na Tommsa jakby tam mógł znaleźć rozwiązanie swoich wątpliwości.- Rób o co cię proszę bracie! Niestety żaden z nas nie umie składać takich skomplikowanych złamań.Ten sterczący gnat wygląda fatalnie.- Gołymi rękami? Bez znieczulenia? - profesor łykając głośno ślinę starał się powstrzymać falę torsji szarpiącą jego żołądek.- Weź się w garść i składaj to wszystko razem! Za godzinę będzie jak nowa.- tutaj nie ma kłopotów z regeneracją i gojeniem.- Adams, jęcząc, złapał prawą ręką swój bezwładny nadgarstek i starał się naciągnąć pękniętą kość.Profesor w milczeniu pochylił się nad fotelem.Po dziesięciu minutach, upaćkany w krwi po łokcie, uporał się z oczyszczeniem rany, złożeniem pękniętych kawałków i owiązaniem całości elastyczną taśmą ściągacza wydartą z własnego podkoszulka.Adams nawet nie krzyknął, sycząc przez zaciśnięte zęby, patrzył na Stankowa niewidzącymi oczyma pełnymi łez.- Czy wy tutaj nie macie bodaj apteczki? - profesor klęcząc obok fotela z dłońmi jak rzeźnik w czasie świniobicia, przypominał azteckiego kapłana zmęczonego wyrywaniem żywcem serc z ludzkich piersi ku chwale słonecznego bożka.- Nie, bo i po co? - Tomms razem z Kaliną dźwignęli sztywne ciało Adamsa i ruszyli w stronę luku wyjściowego.Profesor powlókł się za nimi.Wyszli na zewnątrz i omijając piramidy skalne zagłębili się w trzeszczące, krystaliczne niby-krzaki, gęsto porastające brzegi bagna.- Hej, hop! - potężny zamach i na komendę ciało Adamsa zatoczyło w powietrzu krótki łuk, znikając bezgłośnie wśród galaretowatej kry, rozpełzłej między kępami mchu.- To jest nasza apteczka domowa - wyjaśnił Tomms otrzepując odruchowo dłonie.- Lepszej nie ma w całym znanym nam świecie - Kalina parsknął śmiechem widząc na twarzy Stankowa wyraz osłupienia i zgrozy.- Jak wyzdrowieje, to go to bagno wypluje aż na sam brzeg! - Tomms usiadł na kępie mchu i skubiąc małe białe kulki zaczął wysysać z nich sok.Kalina wrócił do pojazdu i z jego wnętrza zaczął wyrzucać różnego rodzaju przedmioty i pojemniki.Na jakieś pytanie profesora zareagował krótkim epitetem, więc egzobiolog czując się niepotrzebny zawrócił i usiadł obok Tommsa.Ten spał z garścią pełną białych owoców.Stankow z ciekawości sięgnął po jedną z kulek.Przypominała niedojrzałą brusznicę.Skosztował i stwierdził, że ma posmak ananasa.Nie namyślając się wiele rozgryzł następną jagodę i następną.- Ej, śpiochu, czas wstawać!Czuł, że trzęsą nim jak skarbonką na cel dobroczynny, ale było mu to zupełnie obojętne.Dopiero gdy usłyszał głos pilota otworzył oczy.- Tutaj trzeba się pytać co wolno, a czego nie wolno! - Adams: brutalnie otworzył mu usta i wpychając palce lewej dłoni do gardła, zmusił go by wykrztusił to co połknął.- Wystarczy zjeść parę garści, a można przespać datę własnej śmierci.- stwierdził ponuro Kalina niosąc w dłoni odrobinę galarety z bagna.- Łykaj! - rozkazał wpychając mu obrzydliwą, śluzowatą, drgającą kulkę do ust.Połknął i skoczył na równe nogi z przeraźliwym jękiem.Miał teraz w żołądku iskrzącą jak licho świecę zapłonową.- Pomogło, co? - Tomms chichocąc klepnął profesora w ramię - zaraz ci przejdzie.A zupełnie ci przejdzie jak zrobisz sto kilometrów piechotą, bo tyle właśnie dzieli nas od Bazy.- A co z deszczem? - spytał Stankow, masując obolały brzuch.- Poza pojazdem nie mamy chyba szansy na przetrwanie tych.- nie dokończył, bowiem samo wspomnienie koszmaru jaki przeżył rozluźniło hamulce jego zwieraczy.To było upokarzające, ale tamci nawet nie zauważyli co się stało.- Mamy siatki i kołki.W razie potrzeby przykujemy się do skał.Ważne by być dobrze związanym.Kalina podniósł z ziemi spory kontener z szelkami imitującymi plecak.- To dla ciebie - mruknął bezceremonialnie ładując kontener na ramiona Stankowa.- No i jak ci się tu podoba? - spytał Tomms, kiedy ruszyli w górę doliny.Egzobiolog z dłonią na żołądku i garbem bagażu duszącym kark popatrzył dookoła na ponury górski krajobraz, na niski pułap żółto - fioletowych chmur, wreszcie na Tommsa z miotaczem laserowym pod pachą i pakunkiem na plecach.Kiwając głową, spytał:- Dante Alighieri mówi ci to coś?Tomms splunął na pobliski kopiec łupkowy, który strzelił błękitną iskrą wyładowania.- To kaszka z mleczkiem w porównaniu z tym, co tutaj nas jeszcze może czekać.Gdyby ten facet miał okazję tu być, to założę się, że swoje piekło nazwałby rajem, a zresztą wątpię, czy w ogóle napisałby cokolwiek.- sierżant splunął powtórnie.- Tutaj bracie jest kraina, gdzie, mimo naszej techniki, tylko człowiek może coś zdziałać, odkryć, zbadać.Każda maszyna, robot lub android, po stu metrach ginie jak mucha w pajęczej sieci i to jest najgorsze! Bo widzisz.to, co dzieje się z nami w czasie deszczu bardzo przypomina elektrowstrząsy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]