[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiem, o co ci chodzi.Dlaczego wczesniej, w obozie, dales mi spokoj? – Pawel nie wiedzial, czy przypadkiem za chwile nie bedzie musial walczyc o zycie.–Wlasnie, dlaczego dal mu pan spokoj, Herr Standartenfuhrer?.– Obaj drgneli, szczegolnie ze dwa ostatnie slowa byly wypowiedziane z wyrazna pogarda.Zza skal wyszedl Siegfried.Mierzyl do Pawla ze sztucera.Usmiechal sie triumfalnie.–Odloz bron, Siegfriedzie – nakazal Ernst.–O, nie ma mowy.Chce wiedziec, co tu robisz ze szpiegiem naszego wroga – glos Siegfrieda przeszedl w pisk.–To – odparl Schafer i wypalil z lugera.Siegfried upadl, przekoziolkowal po zboczu i wyladowal na czole lodowca.–Zegnaj – rzucil Schafer do sparalizowanego sytuacja Pawla.– Masz jeszcze przed soba jakis cel, ktory ma znaczenie?Nie ogladajac sie za siebie, odszedl na wschod.Postanowil, ze w drodze powrotnej ekspedycja musi odplynac z Bombaju.Pawel powoli, drzac na calym ciele, podchodzil do lsniacego w promieniach ostrego slonca pyska lodowego giganta, na ktorym rosla plama czerwieni.Warszawa, okopy swietej Pragi, 4 listopada 1794 rokuRosyjskie pociski padaly wszedzie wokol.Gryzly ziemie, a potem wypluwaly ja z dwukrotnie wieksza sila.Ogien byl gesty jak czarna polewka dla niechcianego zalotnika.Pawlowi wydawalo sie, iz chwilami nie widzi nieba.–Patrz, trzydziesty raz trafili w kosciol! – wrzasnal Ludwik.I rzeczywiscie, swiatynia upstrzona byla zelaznymi ranami, ale trwala rownie twardo jak obroncy sarmackich okopow.Bez nadziei na odsiecz, bez wsparcia, ranni, zmeczeni do granic mozliwosci.Ufnosc mogli miec jedynie w Bogu.Chyba tylko dzieki Jego opiece pobliska swiatynia trzymala sie na posterunku tak dlugo jak oni.Nagle gruchnela wiesc podawana z ust do ust przez zalamanych zolnierzy: "Jasinski nie zyje! Zginal general Jasinski!".–Jak myslisz… ciazy nad nami, Polakami, jakies przeklenstwo? – spytal Ludwik.Pawel spojrzal na niego ze zdziwieniem, ale i miloscia.Po raz nie wiadomo ktory zdumiewalo go, ze mysli mlodszego przyjaciela biegna tymi samymi torami co jego.Rozumieli sie bez slow, tak bylo od pierwszego spotkania w murach Szkoly Rycerskiej, ktora wizytowal z ramienia krolewskiego kuratora.Od pierwszych wspolnych rozmow, od pierwszych wspolnych szlacheckich wyglupow.Od pierwszej spedzonej razem nocy.Ludwik: kadet, piekny, inteligentny, namietny.Kiedy tylko wybuchla insurekcja, Pawel postaral sie, aby Ludwik trafil do jego pulku.A teraz pewnie zgina – tez razem.Ratunku nie bylo.Przewaga nad wojskami rosyjskimi zostala stracona kilka miesiecy temu.Potem nie bylo juz innej mozliwosci – Warszawa musiala pasc."Trzymaja sie tylko okopy swietej Pragi, niczym wyspa granitowa zwienczona samotnym sztandarem.Jedynie one chronia Warszawe przed potopem barbarzynskich hord wszechwladnego Suworowa" – wciaz pamietal slowa wypowiedziane przez starego pulkownika, Krasinski chyba sie nazywal.–Przeklenstwo?… – odpowiedzial dopiero po chwili, nie patrzac kochankowi w oczy.– Raczej nie.Mniemam, iz po prostu Bog umarl.I to dawno temu.My niedlugo podazymy za nim…Nie zdazyl dokonczyc.Kolejny pocisk uderzyl w umocnienia tuz obok nich.Pociemnialo mu w oczach, utracil zdolnosc slyszenia.Przejrzal na oczy chwile pozniej.Nadal nic nie slyszal, widzial tylko rozwarte w niemym okrzyku usta biegnacego ku nim sanitariusza.Nie czul bolu.Rozejrzal sie.Gdzie Ludwik?Impet wybuchu odrzucil przyjaciela o dobre piec krokow.Jeszcze dalej lezala jego reka.Zlote, lekko krecone wlosy sklejala ciemniejaca czerwien.Prosty, klasyczny nos zostal wgnieciony w czaszke.Pawel zawyl, choc sam nie slyszal wlasnego krzyku.Chcial siegnac po noz, by – jak sam przed chwila mowil – razem z Ludwikiem dolaczyc do martwego Boga.Ale nie mogl ruszyc reka.Odzyskal sluch i dobiegly go slowa sanitariusza: – Psiakrew! Panie, nie ruszajcie sie! Paskudniescie oberwali!Nie byl w stanie nawet odebrac sobie zycia.Stal sie bezbronny w obliczu tragedii najstraszniejszej – samotnosci.Znal samotnosc az zbyt dobrze, czesto wkraczala w jego dlugie zycie.Nienawidzil jej niczym whisky, ktora z braku innego zdobycznego alkoholu musial pic w czasie angielskiej wojny domowej.Jedyne, co mu pozostalo, to przysiega."Kochany, nie wierze, ze moglibysmy spotkac sie w niebie.W ogole watpie, czy ono istnieje.Zatem przysiegam ci, ze nie ustane w wysilkach, nie poddam sie, dopoki nie odnajde sposobu, abys polaczyl sie ze mna inaczej niz poprzez smierc.Albo ja znajde ciebie, albo ty mnie".Zemdlal.Przezyl, by tesknic.Warszawa, maj – czerwiec 2006 r.Tomasz Bochinski [1959]Debiutowal w 1985 roku opowiadaniem AIDS ("Politechnik").Wydal powiesci Sen o zlotym cesarstwie i Kurierzy galaktycznych szlakow, zbiory opowiadan Krolowa Alimor (wraz z Wojciechem Bakiem) i Wyjatkowo wredna ceremonia oraz komiks Rycerze ziem jalowych (rys.Grzegorz Komorowski).Nominowany w 2000 roku do Nagrody Srebrnego Globu.Tomasz Bochinski Cudowny wynalazek pana BellaNo dobra, opowiem…Tego dnia, szanowna publiko, nie bylem w najlepszym nastroju.No wiecie, jak to jest, gdy was ukochana kopnie w dupe.Nie, mile panie, ja niczego nie sugeruje…Opowiadac? Sie robi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]