[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Reede siedzia³ z ponur¹ min¹, obgryzaj¹c paznokieæ kciuka.Zauwa¿y³ spojrzenieShalfaz spoczywaj¹ce na zerwanym kolczyku i pchn¹³ b³yskotkê w jej kierunku.Z³apa³a j¹ d³ugimi, szczup³ymi palcami, zawaha³a siê chwilê, a potem zawiesi³a.Spojrza³a powa¿nie na pozaziemca, ten uœmiechn¹³ siê i kiwn¹³ g³ow¹.Shalfazpowoli odwzajemni³a siê ty m samym.Ananke przygl¹da³ siê im w milczeniu;wydawa³ siê wcale nie oddychaæ.Kedalion odetchn¹³ g³oœno i znowu uniós³ szklaneczkê.– Za dobre interesy – powiedzia³ w zdradzaj¹cym oczekiwania toaœcie.ObojeOndyñczycy przy³¹czyli siê do niego.– Za powodzenie – dopowiedzia³a Shalfaz.Unosz¹c kubek, nie przestawa³a bawiæsiê kolczykiem.Gdy Kedalion przytkn¹³ swój do ust, nag³y ha³as sprawi³, ¿e rozejrza³ siê naboki.Podobnie uczyni³a ca³a sala, setka g³Ã³w okrêci³a siê w jednym ruchu,spojrza³a na wejœcie do klubu.Natychmiast krzes³a posypa³y siê na wzorzyst¹pod³ogê, t³um odzyska³ g³os i sala wype³ni³a siê krzykami, przekleñstwami,ruchem.– Sukinsyn – mrukn¹³ ze z³oœci¹ Reede.– Najœcie.– Odchyli³ siê w krzeœle i zrezygnacj¹ za³o¿y³ ramiona, niby cz³owiek przeczekuj¹cy niespodziewany deszcz.Kedalion wymieni³ spojrzenia z obojgiem Ondyñczyków, nie przyj¹³ wtargniêcia zrównie zimn¹ krwi¹.Nigdy nie by³ œwiadkiem najœcia Policji Koœcielnej na klubi nigdy za tym nie têskni³.Doœæ siê nas³ysza³ o jej brutalnoœci wobecpozaziemców – ¿e przewy¿sza³a nawet brutalnoœæ wobec w³asnego ludu.Nad obcymiobywatelami w³adzê mia³a tylko Hegemonia, lecz koœcielne w³adze œledcze rzadkokiedy zawraca³y sobie g³owê powiadamianiem czy wspó³dzia³aniem z ni¹.Wejœcie blokowa³o kilku uzbrojonych mê¿czyzn w mundurach.Przygl¹dali siêt³umowi, jakby wypatruj¹c kogoœ szczególnego.Kedalion poczu³ jak zwykleœciskaj¹c¹ go za serce zimn¹ d³oñ paranoi.Wiedzia³, ¿e by³oby niebotycznymegoizmem s¹dzenie, i¿ wœród takiego t³umu szukaj¹ w³aœnie jego, lecz mimo tonie by³ w stanie powstrzymaæ nag³ego strachu.A potem pomiêdzy umundurowan¹ policj¹ pojawi³ siê cywil – jeden z miejscowych,wyrzuconych przez Raviena z klubu.Wyci¹gn¹³ rêkê.Wskaza³ prosto naKedaliona.Kupiec zakl¹³ i zsun¹³ siê z krzes³a, podobnie jak Shalfaz i Ananke.Reedezauwa¿y³ ich przestrach i spojrza³ w stronê drzwi.– Lepiej siê st¹d usuñcie.– Mówi¹c to, stan¹³ obok Shalfaz i wzi¹³ j¹ zarêkê.– Znasz st¹d inne wyjœcie?Kiwnê³a g³ow¹, ju¿ id¹c w g³¹b klubu, na piêty nastêpowa³ jej Ananke.Kedalionruszy³ za nimi, zawaha³ siê i wróci³ po srebrn¹ butelkê.Niby nurek w oceaniezag³êbi³ siê w morze sk³êbionych osób; natychmiast w nim uton¹³, da³ siê porwaæpr¹dowi gnanych panik¹ ludzi.Kln¹c przebija³ siê przez nich w stronê, gdziewed³ug niego winna byæ Shalfaz, lecz szybko zniknê³a mu z oczu.Jakieœ rêce z³apa³y go w pasie i dŸwignê³y w górê.Próbuj¹c wyrwaæ siê zchwytu, kopn¹³ mocno trzymaj¹cego w pachwinê.– Cholera!Chwilê za póŸno spostrzeg³, ¿e ów cz³owiek nie nosi munduru.Reede zakl¹³, gn¹c siê nad nim w pó³.– Ty oœle! – Wyprostowa³ siê z trudem,niby niegrzeczne dziecko trzymaj¹c Kedaliona pod pach¹.Mrucz¹cy pod nosem kupiec pozwoli³ siê sromotnie, lecz szybko nieœæ przez œciskcia³, labirynt mrocznych tuneli, wreszcie przez œmierdz¹ce, mroczne podwórko.Pozostali czekali tam na nich, nikn¹c w ciemnoœciach.Reede postawi³ go nanogi.– ChodŸcie, szybko – machnê³a im Shalfaz.– Muszê wracaæ.– Ale.– Kedalion wy dysza³ resztkê powietrza.– Nic ci siê nie stanie?Z rezygnacj¹ wzruszy³a ramionami.– Jestem tylko kobiet¹.Za nic nie odpowiadam.Ale jeœli pozwolê im.– Nie! – sprzeciwi³ siê Ananke.– Nie! ChodŸ z nami.– Niemal rozpaczliwieszarpn¹³ j¹ za rêkê.– Kolczyk – powiedzia³ Reede.– Kamienie s¹ prawdziwe.Sprzedaj je.Znaszzwyczaje.– Kiwnê³a g³ow¹ i obcy wypchn¹³ Ananke na ulicê.– Ruszaj siê.–Znowu chwyci³ Kedaliona.– Do diab³a, postaw mnie! – zakl¹³ kupiec, gdy Reede zacz¹³ biec.– Mogê.– Nie mo¿esz.– Psiakrew, nie jestem.– Jesteœ.W wielkim k³opocie.Potem bêdzie czas skar¿yæ siê na zranion¹ godnoœæ– sykn¹³ Reede, odwracaj¹c do ty³u, sk¹d dobieg³ jakiœ krzyk.Z przodu uderzy³yw nich œwiat³a, odbijaj¹c od ceglanych œcian budynków po obu stronach uliczki.Zderzyli siê z zatrzymuj¹cym siê Ananke.– Jesteœmy w potrzasku! – krzykn¹³ ch³opiec g³osem wysokim jak dziewczyna.Reede spojrza³ w górê, na coœ niewidocznego, i mrukn¹³:– Szukaj¹ nas z powietrza.– Skrêci³ w w¹ski tunel miêdzy dwoma budynkami,wychodz¹cy na ma³y placyk.Kedalion widzia³ jedynie ceg³y i cienie, s³ysza³tylko nakazuj¹ce siê im zatrzymaæ gniewne g³osy.Zamkn¹³ oczy.W ka¿dej chwiliReede mo¿e paœæ powalony z jakieœ broni, a ta groteskowa hañba znajdzienieunikniony kres.Przebili siê przez wysokie, podwójne drzwi wielkiego jak góra gmachu, wpadli dorozleg³ej pieczary wnêtrza, zalanego ciemnoœci¹ ledwo rozjaœnion¹ blaskiemniezliczonych œwiec.Wysoko na œcianie wzrok Kedaliona uderzy³ jasny,holograficzny obraz – tysi¹ce malowanych œwiat³em widoków raju, wznosz¹cych siêekstatycznie do szczytu, tworz¹cych palec wskazuj¹cy niebiosa nad murem wkszta³cie piramidy.– Jesteœmy w œwi¹tyni! – wydysza³.– Czy mo¿emy poprosiæ o azyl?– Przed Policj¹ Koœcieln¹? A dla kogo wed³ug ciebie pracuje? – mrukn¹³ Reede.Znowu postawi³ Kedaliona na nogi i zawaha³ siê, rozgl¹daj¹c w migocz¹cejp³omykami œwiec ciemnoœci.Przed wysokim o³tarzem i lœni¹cymi œwiat³em obrazamici¹gle sta³o kilkoro wiernych.– Nie bójcie siê – powiedzia³.– Odci¹gnê ich.Hej! Policja! – krzykn¹³ w ostrze¿eniu lub wezwaniu, Kedalion nie potrafi³ tegorozstrzygn¹æ.– Reede.– zacz¹³ kupiec, ale tamten ju¿ bieg³, na tle pe³gaj¹cych œwiate³widaæ by³o tylko jego sylwetkê.– Bogowie! Idziemy.– Poci¹gn¹³ Ananke przezlas œwieczników, maj¹c nadziejê, ¿e zgin¹ wœród ludzi przerywaj¹cych mod³y iœpiesz¹cych do wyjœæ.Ci¹gn¹³ ch³opca za ramiê, wpycha³ go w t³um.Ananke szed³jak w zamroczeniu; Kedalion czu³, ¿e cia³o ch³opca dr¿y.Kupiec rozejrza³ siê na krzyk rozbieganego t³umu i zobaczy³, ¿e Reede drapiesiê po z³oceniach o³tarza, w akcie niewiarygodnego œwiêtokradztwa wspina siê porokokowych wie¿yczkach.Ananke jêkn¹³ z przera¿enia, a Kedalion zakl¹³ zewspó³czucia i gniewu na widok zaciskaj¹cych siê wokó³ pozaziemca czarnychfigurek policjantów.A potem Reede skoczy³ – rzuci³ siê z o³tarza w objêcia œwiat³a, w œcianêniebios.Kedalion us³ysza³ huk i zamar³ w bezruchu, wpatruj¹c siê z niedowierzaniem wrozpryskuj¹ce siê kawa³ki.Obraz nie by³ hologramem, lecz œcian¹ z oœwietlonegood ty³u szk³a.Teraz widnia³a w niej czarna dziura, przez któr¹ Reede wyskoczy³w noc.Kedalion jêkn¹³, nie znajdowa³ s³Ã³w na wyra¿enie tego, co siê w nimgotowa³o.Wreszcie siê rozejrza³, ale by³o ju¿ za póŸno.Na ramiona pad³y mu uzbrojoned³onie, wykrêci³y i wepchnê³y w wiêzy; ulewa ciosów i kopniêæ powali³a go nakolana.Policja wywlek³a go na zewn¹trz, obdarzaj¹c tak obrazowymi przekleñstwami, ¿ewiêkszoœci nie potrafi³ nawet przet³umaczyæ.a mo¿e by³y to obietnice.Obokchwia³ siê Ananke, zakrwawiony i oszo³omiony.Pod kurtk¹ coœ uciska³o ¿ebraKedaliona – srebrna i z³ota butelka z wod¹ ¿ycia.S³odki Edhu, pomyœla³, ju¿ pomnie.Zabij¹ nas przez ni¹.I nigdy nawet jej nie spróbujê.Opanowa³ go atakhisterycznego œmiechu, uciszonego mocnym ciosem.Poza œwi¹tyni¹, w lœni¹cej lawinie strzaskanego szk³a, reszta policji otacza³arozci¹gniête cia³o Reede'a.Zataczaj¹cy siê Kedalion pomyœla³, ¿e ju¿ gozabili.Gdy jednak zosta³ przy wleczony bli¿ej, zobaczy³, ¿e podnoszony w³aœniepozaziemiec ma zakrwawion¹ twarz, lecz oczy otwarte szeroko.Kolejny kopniakpowali³ go znowu w szk³o.Kedalion nie chcia³ na to patrzeæ, ale nie móg³ oderwaæ wzroku od tej sceny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]