[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie otrzymała w odpowiedzi żadnego ruchu, usłyszała tylko coś, jakby westchnienie, a może słowo tak rzucone w ciemność.— Widocznie zejdzie nie zapalając światła — pomyślała Joanna.— Tym lepiej.I sama zeszła na ulicę.Drzwi się nie otwierały… Widocznie Oliwia biedziła się z pakunkami.— Głupia — zirytowała się hrabina.— Tyle czasu tracić dla jakichś gałganków.W dalszym ciągu nikt się nie zjawiał.Joanna poszła do drzwi głównych, przyłożyła ucho do okutych desek i nasłuchiwała.Nic.Minął kwadrans.Joanna wyszła aż na bulwar, by przypatrzeć się oknom.Wydało jej się, że słabe światełko miga poza storami.— Cóż ona robi, nieszczęsna, co robi?… Boże mój, czyżby nie zauważyła moich znaków?… Powtórzę je chyba!…Rzeczywiście Joanna powróciła do swego pokoju i na nowo zaczęła manipulacje ze świecą.Nie było żadnego znaku.— Musiała, pokraka, zachorować i ruszyć się nie może — rozjątrzyła się Joanna.— Mniejsza z tym… Żywa czy umarła musi dziś wyjechać.Zbiegła ze schodów z szybkością ściganej pantery.W ręku trzymała klucz, który przywracał Oliwii wolność.Wkładała już klucz do zamku, gdy przyszła refleksja.— A może jest kto u niej?… Nie może być… Zresztą usłyszę głos na schodach i zdążę zejść.Lecz jeżeli spotkam kogo na górze?… Och… a zresztą cóż wielkiego.Odważnym szczęście sprzyja.Trzask kopyt końskich o bruk dodał jej animuszu.Przekręciła klucz i furtka otworzyła się.Rozkład domu znała; zlustrowała wszystko dokładnie, czekając na Oliwię.Schody były na lewo.Cicho było i ciemno… doszła więc spokojnie do sieni przy mieszkaniu Nicole.Przez szparę sączyło się światło, za drzwiami słychać było niespokojne stąpanie.Joanna zadyszana, ale starając się powstrzymać oddech, słuchała.Nie rozmawiano, Oliwia była więc sama, chodziła widocznie i porządkowała.A więc nie jest chora, tylko spóźniła się.Joanna ostrożnie zapukała do drzwi.— Oliwio, Oliwio! — zawołała niegłośno.— Przyjaciółko kochana!… Otwórz!Drzwi otworzyły się i strumień światła padł na Joanną.Ujrzała przed sobą mężczyznę, trzymającego w ręku kandelabr.Krzyknęła przeraźliwie i zakryła twarz.— Oliwia?… — zapytał mężczyzna.— Co się stało? Przy tych słowach odchylił kapiszon hrabiny.— A!… Pani hrabina de la Motte!.— zawołał z doskonale udanym zdziwieniem.— Pan de Cagliostro!… — szepnęła Joanna, chwiejąc się, bliska zemdlenia.Spomiędzy różnych niebezpieczeństw, jakie ją mogły czekać, to nie przyszło jej na myśl.Z początku nie wydawało się zresztą nazbyt groźne, gdy jednak przyjrzała się ponuremu wyglądowi tego dziwnego i skrytego człowieka, strwożyła się nie na żarty.Cofnęła się i miała ochotę rzucić się do ucieczki.Cagliostro podał jej uprzejmie rękę i zapraszał do zajęcia miejsca.— Czemu zawdzięczam zaszczyt pani odwiedzin?… — zapytał statecznie.— Panie — wyjąkała intrygantka, nie mogąc oderwać oczu od Cagliostra — panie… przyszłam tu, szukając…— Pozwól, pani, że zadzwonię na służbę i skarcę ją za opieszałość, to grubiaństwo nie wskazać drogi tak godnej osobie!Joanna zadrżała i zatrzymała rękę hrabiego.— Trafiłaś, pani, zapewne na tego hultaja Niemca, który upija się i zaniedbuje obowiązki odźwiernego.Nie poznał pani chyba.— Nie gniewaj się, hrabio, na niego — rzekła swobodnie już Joanna, nie domyślając się pułapki — proszę cię.— A więc to on pani otworzył?…— Zdaje się… ale przyrzekłeś pan nie gniewać się na niego.— Dotrzymam chętnie obietnicy — odparł śmiejąc się, Cagliostro — lecz, hrabino, zechciej wyjaśnić mi cel twych odwiedzin.Rada, że znalazł się wykręt, Joanna obmyśliła spiesznie nowe kłamstewko.— Przyszłam — odpowiedziała — aby zasięgnąć pana rady co do pewnych pogłosek.— Jakich pogłosek, hrabino?…— Kwestia to delikatna — rzekła Joanna mizdrząc się.— Jesteś pan przyjacielem Jego Eminencji kardynała de Rohan.— Rzeczywiście, pani, jestem w dość dobrych stosunkach z kardynałem — rzekł głośno.— Chciałam więc poinformować się co do…— Co do czego?… — zapytał Cagliostro z odcieniem ironii.— Powiedziałam, że kwestia jest drażliwa, panie hrabio, nie nadużywaj mego położenia… Wiesz pan może, że kardynał de Rohan okazuje mi pewną życzliwość, pragnęłabym wiedzieć, na co mogę liczyć; Mówią, hrabio, że umiesz czytać w głębiach niedocieczonych… w najciemniejszych głębiach serca i rozumu…— Mów trochę jaśniej, hrabino — rzekł Cagliostro — abym rzeczywiście mógł czytać w mrokach twego serca i rozumu.— Panie, mówią, że Jego Eminencja kocha kogoś innego; mówią, że kocha osobę postawioną bardzo wysoko, mówią nawet…Oczy Cagliostra błysnęły tak ponuro, że Joannę aż odrzuciło.— Pani — rzekł — czytam naprawdę w ciemnościach, lecz trzeba mi pomagać, jeżeli dobrze mam czytać.Zechciej mi więc pani odpowiedzieć na następujące pytania:— Jakim sposobem szukałaś mnie tutaj? Wszak nie tu mieszkam.Jakim sposobem weszłaś?… Wszak nie ma tu ani pijanego odźwiernego, ani też służby.A jeśli nie mnie szukałaś, to kogo?…— Nie odpowiadasz? — spytał po przerwie, wpatrując się w przerażoną hrabinę.— Pomogę pani pamięci.— Weszłaś przy pomocy klucza, który masz w kieszeni… oto jest.Przyszłaś, szukając młodej kobiety, którą z dobroci ukrywałem tu,Joanna trzęsła się jak liść.— A gdyby tak było — zapytała cicho — jakąż popełniłam zbrodnię?… Czyż nie wolno kobiecie odwiedzać kobiety?…— Mówisz, pani, tak — odparł Cagliostro — bo wiesz do — brze, że kobiety tej już nie ma.— Nie ma jej… — powtórzyła Joanna drętwiejąc.— Oliwii już nie ma?…— Jak to, pani, nie wiesz, że odjechała?… Kiedyś sama pomagała do jej porwania?…— Do porwania?… Ja?… — zawołała Joanna, w którą znów wstępowała otucha.— Porwano ją, a pan mnie obwiniasz?…— Obwiniam; co więcej, przekonam panią o prawdzie moich słów — odparł hrabia.— Proszę — powiedziała bezczelnie.Wziął ze stołu bilecik i podał go Joannie.Adresowany był do Cagliostra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]