[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzwoniłam do nich kilka razy.Chyba tylko gołębie pocztowe mogłyby przynieść tu jakąś wiadomość.– Spojrzała w stronę chaty.– Zresztą i tak nie było cię w domu.Jestem tu od trzech dni.A ponieważ powiedziałam Melowi, że ty odwieziesz mnie z powrotem, nie miałam wyboru, jak zostać i czekać.Wyszedł z wody i zarzucił na ramiona plecak.– Chodź.Jest za gorąco, żeby siedzieć na słońcu.Ruszyła za nim bez słowa.Kiedy weszli do domu, zauważył, że Rebeka zdążyła się już zadomowić.Upiekła ciastka, a na blacie dostrzegł spory zapas puszek, które musiała ze sobą przynieść.– Przepraszam, Jake – powiedziała, zatrzymując się w progu.– Nie chciałam być intruzem.Myślałam tylko.– Wykonała nieokreślony gest ręką.– Nie wiem, może moglibyśmy.– Zacząć znów to, co skończyliśmy, tak? Wskoczyć po prostu do śpiwora przez wzgląd na dawne czasy? To chciałaś powiedzieć?Podeszła do plecaka, którego nie zauważył wcześniej, wyjęła szorty i koszulkę, a potem ubrała się pospiesznie.– Co byłoby w tym złego? – spytała, wycierając włosy.Wiedział już, że przegrał.Jak mógł walczyć z tą kobietą, skoro sam jej widok był dla niego tym, czym jest woda dla spragnionego na pustyni?– Och, Rebeko.– To wszystko, co zdołał wykrztusić, zanim w dwóch krokach przemierzył dzielącą ich odległość i wyciągnął do niej ręce.– O Boże, Rebeko.Schował twarz w jej włosach, wyrzucając sobie swą słabość, nie znosząc się za to, że tak bardzo jej pragnie.– Rebeko.Uniosła głowę, delikatnie gładząc czubkami palców jego policzek, i wtedy dopiero Jake zdał sobie sprawę, że ma w oczach łzy.Patrzyła na niego zdumiona.– Sądziłam, że zirytowałam cię swoim przyjazdem.Potrząsnął tylko głową.Ze wzruszenia nie był w stanie mówić.– Co się stało, Jake? Proszę, powiedz mi.Słowa Jake’a popłynęły nagle jakby z samej głębi duszy i wbrew jego woli.– Kocham cię, Rebeko, i niech Bóg ma mnie w swojej opiece.Kocham cię.– Och, Jake – szepnęła.Jej oczy także zasnuła mgła.– Nie wiedziałam.Nigdy tego nie mówiłeś.Nigdy.Tak bardzo walczyłam ze swoimi uczuciami.– Ja też – zdołał powiedzieć.– Ale nie udało mi się.Objął ją mocno.Stracił poczucie czasu, gdy stali pośrodku chaty, przytuleni do siebie.Powoli dotarło do niego znaczenie wypowiedzianych przez nią słów.Kocha go.Rebeka go kocha.Przyjechała do Teksasu, żeby go zobaczyć.Ponieważ go kocha.Ogarnęła go radość.Od łóżka dzieliło ich tylko kilka kroków.Byli skąpo ubrani i już po chwili kochali się, ulegając pragnieniu, by dotykać się, całować, posiadać.Przestawali się całować tylko po to, by zaczerpnąć tchu.Każdym ruchem i dotknięciem Jake starał się okazać Rebece, co czuje.Ona także sprawiała wrażenie nienasyconej w swym dążeniu do sprawienia mu jak największej rozkoszy.Kiedy wreszcie znieruchomieli, ogarnęło ich uczucie wielkiego szczęścia.– Nie wiem, czy umiałbym bez ciebie żyć – szepnął Jake w pewnej chwili.Uśmiechnęła się do niego.– Nie musisz, kochanie.Nigdy nie musiałeś.Przez długi czas leżeli, nie mówiąc nic.Jake nie wiedział, co powiedzieć.Był oszołomiony.– Masz dziwny sposób witania gości, Jake – odezwała się Rebeka.– Dziwny, ale interesujący.– Czy masz pomysł, jak to zmienić? Pogładziła ręką jego biodra i westchnęła.– Och, nie, nie zmieniaj się.Ale nie chciałabym, żebyś kogokolwiek poza mną witał w dokładnie ten sam sposób.– O sobie mogę powiedzieć to samo.Ale, ale! A gdyby to ktoś inny zastał cię pływającą nago w strumieniu, to co?– Mówiłeś przecież, że nikt poza tobą nie potrafi tu dotrzeć.Chociaż muszę przyznać, że kiedy zobaczyłam cię, w pierwszej chwili sądziłam, że to sam Geronimo powrócił upomnieć się o swoją ziemię!Jake pogładził jej wilgotne włosy.– To ci nigdy nie przeszkadzało, prawda?– Co takiego?– Moje pochodzenie, to, że jestem mieszańcem.– A dlaczego miałoby mi przeszkadzać? W moich żyłach też płynie mieszana krew.francuska, angielska, irlandzka, – Wiesz, o co mi chodzi.– Jake, nie ma czegoś takiego jak czysta krew, czyżbyś o tym nie wiedział? A poza tym, jakie to ma znaczenie? Każdy z nas jest dokładnie tym, kim powinien być, doskonałym połączeniem marzeń i nadziei naszych przodków.– Na chwilę wyciągnęła w górę ręce, po czym znów zaczęła wodzić nimi po plecach Jake’a.– Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć być kimś innym?Westchnął, a potem, nie wypuszczając jej z objęć, przewrócił się na plecy.– Od kiedy to jesteś taka mądra? Uniosła głowę.– Nie jestem mądra.Która godzina jest teraz? Zaśmiał się, a Rebeka zawtórowała mu.– A więc, co teraz zrobimy? – zapytał wreszcie.– Zjemy coś? – zasugerowała z nadzieją w głosie.Usiadł, wciąż trzymając ją w ramionach.– Dobry pomysł, ale nie o to właściwie mi chodzi.Przechyliła głowę.– Czyżbyś miał ochotę na poważną rozmowę o przyszłości?– Nie bardzo, ale nie unikniemy tego.Rebeko, zastanów się: przecież każde z nas żyje zupełnie inaczej.Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby być razem i żeby żadne z nas nie było niezadowolone.– To nie będzie trudne.Mnie z tobą będzie wszędzie dobrze, a naszemu synowi będzie wszędzie dobrze z nami.Jake znieruchomiał, słysząc te słowa.– Naszemu synowi?Zsunęła się z jego kolan i pospiesznie zaczęła się ubierać.– No, tak.Cóż, nie chciałam cię aż tak zaskoczyć.Jake chwycił jej ramię.– Nasz syn? – powtórzył.– Chcesz powiedzieć, że jesteś w ciąży?– Jak już mówiłam, dopóki nie będą latały w tę stronę gołębie pocztowe.– Daj spokój, Rebeko.Ja nie żartuję! Zamilkła, patrząc mu spokojnie w oczy.– Ja też.To jeden z powodów moich odwiedzin.Oczywiście, potrzebowałam odpoczynku i kocham góry, ale uznałam też, że masz prawo wiedzieć, że będziesz miał syna.Odwrócił się gwałtownie i szybkimi krokami podszedł do drzwi, które zostawili otwarte.– Nigdy o tym nie pomyślałem.Nigdy! No, może przez chwilę, wtedy w wannie.Jak mogłem być tak głupi? Tak nieostrożny, tak.– Kochany? – Delikatnie pogładziła jego ramię.– Ja też nie zabezpieczyłam się w żaden sposób, a mogłam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]