[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Może byśmy.– Tak, dobrze.Przysunęła stół do ściany i unosząc sukienkę weszła nań.– Tam leży obraz, proszę, podaj mi go.A teraz cofnij się i powiedz, kiedy będzie dobrze.Wziął do ręki obraz i przyjrzał mu się: był to widoczek z pasącymi się końmi.– Przypomina Plum Creek.Popatrzyła na niego zdziwiona, gdyż darował sobie złośliwe uwagi na temat wybranej przez nią nazwy.– O co chodzi?– I tak wiem, co myślisz o tej nazwie – rzekła oskarżycielsko.Uśmiechnął się tylko i podał jej obraz.Obróciła się do niego plecami, podniosła ręce i umieściła obraz na ścianie.– Jak to wygląda?– Opuść trochę.– Tak?– Dobrze.Myślę, że teraz będzie dobrze.Trzymając obraz przy ścianie, obróciła głowę i spytała:– Naprawdę, czy tylko tak mówisz?– Staram się, jak mogę – odrzekł z odrobiną urazy w głosie.– Jeśli moja pomoc ci nie odpowiada, zawsze możesz poprosić kogoś innego.– Na przykład Randy'ego?Wyraźnie żartowała, ale Jake wziął jej słowa na serio.Przeszył ją wzrokiem pełnym wściekłości i zdołał przy tym dostrzec falbankę halki wystającej spod sukienki.Na dodatek duża kokarda, tuż nad pośladkami, działała drażniąco na jego wyobraźnię.Nie, żaden Randy nie będzie miał tu wstępu.On jej pomoże albo nikt.– Przesuń trochę w lewo, żeby był na środku.– Przesunęła obraz, jak kazał.– Tak, teraz jest doskonale.– To dobrze.Gwóźdź powinien być wbity trochę wyżej ze względu na sznurek.Weź młotek i gwóźdź.Ja będę trzymała obraz, żeby się nie przekrzywił.Zrobił co mu kazano, wszedł na stół i stanął blisko dziewczyny, starając się nie dotykać jej.– Musisz sięgnąć tędy, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie.Zadrżał, próbując nie zauważyć jej piersi wyłaniającej się zza dekoltu.Ostrożnie wyciągnął rękę, w której trzymał młotek.Nie udało się, ponieważ łokciem otarł się o Banner, a kolanem dotknął jej uda.– Wybacz – mruknął.– Wszystko w porządku.Uderzył młotkiem w główkę gwoździa, pragnąc, by wystarczyło jedno uderzenie.Nie miał szczęścia – musiał uderzać kilka razy.– Chyba wystarczy – powiedział w końcu nieswoim głosem.– Też tak myślę.– Jej głos brzmiał równie obco.Zahaczyła sznurek o gwóźdź i obraz zawisł na ścianie.Wychyliła się trochę do tyłu; chciała przyjrzeć się obrazowi, nie schodząc ze stołu.– No i jak?– Świetnie.Odłożył młotek i rękawem koszuli otarł spocone czoło.– Jest prosto?– Prawa strona jest odrobinkę niżej.– Tak dobrze?– Jeszcze trochę.Cholera! Albo zaraz stąd wyjdzie, albo wybuchnie gniewem.Postąpił naprzód, by poprawić obraz, ale miał pecha – zahaczył butem o nogę stołu i zakołysał go niebezpiecznie.Banner zachwiała się i rozłożyła ręce.Życie na szlaku nauczyło Jake'a szybkiego refleksu.Chwycił ją w locie, tuż nad podłogą, trzymając jedną ręką w talii, a drugą na wysokości piersi.Zgiął się pod jej ciężarem i choć postawiła zaraz jedną nogę na podłodze, nie wypuścił jej z uścisku.Jego policzek znalazł się blisko jej czoła.Nie potrafił już oprzeć się jej bliskości, zapachowi i ciepłu.Przyciągnął ją do siebie, szepcząc jej imię.Ogromnie jej pragnął.Pomimo że zdawał sobie sprawę z obrzydliwości własnego postępowania, zapragnął jej znowu.Nie było sensu wmawiać sobie, że tak nie jest.Już raz ją zranił, a potem przyrzekł, że nie uczyni tego więcej.Zdradził przyjaciela, który mu zaufał.Wszystkie te argumenty przestały być ważne, kiedy jego usta zanurzyły się we włosach dziewczyny.– Banner, powiedz, żebym cię zostawił w spokoju.– Nie chcę.Położyła głowę na jego ramieniu.Ustami dotknął jej szyi.– To się nie może powtórzyć.– Przytul mnie.Przesunął rękę z jej piersi na szyję.Jej gorący oddech wprost parzył mu dłoń.Jak niewidomy opuszkami palców przesuwał po zagłębieniach twarzy.Gładził czarne brwi, odnajdywał piegowate policzki, dotykał idealnego kształtu nosa.Wreszcie usta.Palcami muskał wargi.Były niewiarygodnie miękkie i gładkie.Oddech pozostawiał na dłoni wilgotne ślady.Zbliżył usta do zaróżowionych policzków, ucha, włosów.Otoczył jej talię szeroko otwartą dłonią, czując pod palcami naprężone ciało.Cichutko zamruczała.Strofował w myślach samego siebie, ale nie zatrzymał ręki prześlizgującej się po żebrach i natrafiającej na miękką pierś.Jęk obydwojga rozległ się równocześnie.– Jake.– Jesteś niesamowicie słodka.– To zdarza się czasami.– Co?– To – wskazała na twardniejącą sutkę.– One robią się takie, gdy patrzę na ciebie.– Na miłość boską, Banner, nie mów mi takich rzeczy.– Co to znaczy?– To znaczy, że nigdy nie powinienem był tu przyjeżdżać.– I takie pozostają przez dłuższy czas: wrażliwe i delikatne.– O, Banner!– Są takie, kiedy marzę.– O czym?–.żebyśmy znowu byli w stajni.a ty.– Nic nie mów.–.we mnie.– Banner, błagam cię, przestań.Ich oczy spotkały się i wtedy ją pocałował.Jego język z przyjemnością zagłębił się w jej ustach.Poruszyła biodrami i poczuła między udami jego nabrzmiewającą męskość.Z trudem oderwał się od niej.– Nie, Banner.Już raz sprawiłem ci ból, pamiętasz?– Tak, ale płakałam nie z tej przyczyny.– A dlaczego?– Bo zaczynałam odczuwać przyjemność.ale pomyślałam, że nienawidzisz mnie za to, jak się zachowuję.– Nie, nie – szeptał gorączkowo w jej włosy.– Byłeś taki.wielki.– Przepraszam.– Nie spodziewałam się czegoś aż tak.– Czy to ci dało zadowolenie?– Tak, tak.Tylko że wszystko skończyło się za szybko.– Za szybko?– Myślałam, że jeszcze coś nastąpi.Ale nie, to był już koniec.Zaskoczyła go.Jak to było możliwe? Dziwkom nigdy na tym nie zależało, on zaś nie miewał do czynienia z przyzwoitymi kobietami, a z pewnością nie z dziewicami.Nie miał nigdy kobiety, dla której powinien być szczególnie czuły.Dla Banner chciał jednak być najczulszym kochankiem.Ujął jej twarz w dłonie i zagłębił wzrok w jej oczach w poszukiwaniu prawdy.Nie dostrzegł strachu.Widział w nich to samo pożądanie, jakie czuł w sobie.– Halo! – rozległ się wesoły głos.– Jest ktoś w domu? Dopiero w tym momencie oboje zwrócili uwagę na chrzęst uprzęży i skrzypienie wozu wtaczającego się na podwórze.– Banner, gdzie jesteś? To była Lydia.Rozdział 10Banner obserwowała, jak światło wschodzącego słońca zmienia barwę i napełnia sypialnię złotym blaskiem.Leżała z głową wciśniętą w poduszkę.Spod powiek wymykały się łzy i wolno spływały po policzku.Rozmyślała o poprzednim wieczorze.Nie mogła uwierzyć, że wydarzenia przyjęły taki obrót.Wszystko układało się dokładnie według planu.Jake dał się wciągnąć w romantyczny nastrój, który stworzyła.Dopiero niespodziewany przyjazd Lydii całkowicie pokrzyżował rozwój wydarzeń [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl