[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Œledzi³ coœ we œnie, mo¿e czyta³ tani, bo ga³ki oczne porusza³y mu siê to wlewo, to w prawo.Na czole lœni³ pot, policzki okrywa³ ciemny zarost -poniewa¿ le¿a³ g³ow¹ w moj¹ stronê, twarz jego nie mówi³a mi nic oprócz tego,¿e jest chorobliwie blada.Jak gdyby kurczowo uœmiecha³ siê, ale to, co wtwarzy widzianej do góry nogami bierzemy za uœmiech, bywa wyrazem znêkania.Czekam, a¿ siê zbudzi i przemówi - pomyœla³em - a gdzieœ, w jednym z pokojów,znudzona sekretarka, pomieszawszy herbatê, odk³ada teraz na pó³kê teczkê zinstrukcj¹, w której spisane jest, co powie mi, gdy otworzy oczy, i ja jemu -a¿ do koñca.I ¿e zrobi³o mi siê trochê ch³odniej - nie wiem, czy w zwi¹zku z niemi³¹ ow¹myœl¹, czy dlatego, ¿e ci¹gnê³o z wanny - podkurczy³em jeszcze bardziej nogi izapi¹³em ostatni guzik marynarki.Dlaczego mia³bym siê w³aœciwie tego baæ - rezonowa-³em ja³owo - przecie¿ i takna pewno mi tego nie poka¿¹, choæby dlatego, ¿e móg³bym wówczas post¹piæ wbrewinstrukcji, a tak, skoro jej nie znam, nie wiem, co mnie czeka, i przysz³oœæjest nieznana - jak gdyby w ogóle nie istnia³a w aktach.IXŒpi¹cy zacz¹³ pochrapywaæ, nie z onomatopeiczn¹ wirtuozeri¹ admiradiera, leczmonotonnie.Po chwili rzêzi³ ju¿ z natarczywoœci¹ godn¹ lepszej sprawy, jakgdyby upar³ siê, ¿e bêdzie udawa³ konaj¹cego.Przedœmiertne te odg³osywytr¹ca³y mnie z równowagi, nie mog³em ju¿ oddaæ siê swobodnie myœleniu - czychcia³ w ten sposób zwróciæ moj¹ uwagê? By³em zmêczony.Poruszy³em siê.Bola³ymnie wszystkie koœci.Postanowi³em, któryœ tam raz z rzêdu, ¿e teraz naprawdêsobie pójdê, choæby do anachorety; odstrasza³a mnie jedynie myœl o nat³okupanuj¹cym w pustelni.Przeci¹gn¹³em siê, opuœci³em nogi na kafle i podszed³emdo umywalki.Chowaj¹c brzytwê do kieszeni, zobaczy³em w lustrze tego cz³owiekanieca³ego, od piersi w górê, i by³o to, jakbym zobaczy³ naraz samego siebie,obezw³adnionego martwym snem po nu¿¹cej wêdrówce.Czy¿by to nie by³o uzgodnione? Czy mia³em w nim towarzysza, zagubionego wGmachu, goni¹cego za mira¿em, którym poœwiecono mu w oczy?Zacz¹³ siê budziæ.Pozna³em to po tym, ¿e ucich³.Nie otwieraj¹c oczu,k³opotliwie, z trudem, porusza³ siê w sobie, jakby chowa³, upycha³ gdzieœmozolnie ow¹ fa³szyw¹ agoniê, któr¹ przedtem straszy³.B³ysn¹³ naraz oczami,obj¹³ mnie, widzianego do góry nogami, jednym spojrzeniem, przymkn¹³ powieki itrwa³ tak chwilê, skupiaj¹c siê, po czym poma³u, przechylony, uniós³ siê na³okciu.Nim siê jeszcze odezwa³, jego ockniêta twarz tr¹ci³a coœ we mnie.Musia³em goju¿ kiedyœ widzieæ.Z zamkniêtymi oczami mrukn¹³:- Szpuncel.- Proszê? - powiedzia³em odruchowo.Na dŸwiêk mego g³osu usiad³.By³ okropniezaroœniêty.Patrza³ na mnie, mrugaj¹c.Z wolna wyraz jego oczu zmienia³ siê -zesz³y ze mnie na pod³ogê, odkaszln¹³ i rozcieraj¹c przeguby r¹k rzek³:- Ta kalarepa.nie ugotuj¹, cholery, jak nale¿y, i ma cz³owiek sny.Skierowa³ wzrok ku umywalce.Zas³ania³em j¹.Pochyli³ siê w bok, oczyrozszerzy³y mu siê na mgnienie.- Gdzie brzytwa? - powiedzia³.- Tu - pokaza³em na kieszeñ.- Po³Ã³¿.- Dlaczego? - zaoponowa³em.Ros³a we mnie antypatia do tego cz³owieka.Tyka³mnie nachalnie, poza tym zna³em go sk¹dœ - i nie by³o to wspomnienieprzyjemne.- Przynios³em j¹ z góry - zauwa¿y³em, ¿eby podkreœliæ swoje prawa.Czeka³emzaczepnie, co odpowie, ale wsta³, odwrócony ty³em, wyprostowa³ siê, przeci¹gn¹³wszystkie koœci i zacz¹³ drapaæ siê s³odko, z wyrafinowan¹ rozwlek³oœci¹, wplecy.Potem wzi¹³ szczotkê znad wanny i zabra³ siê do oczyszczania spodni.- Wio! - burkn¹³, nie patrz¹c na mnie.- Co? - spyta³em.- Nie zawracaj g³owy, gadaj - albo idŸ.- Co mam gadaæ?Zastanowi³ go jakby dŸwiêk mego g³osu, bo przesta³ wyskrobywaæ k³aczki zmankietów spodni i popatrza³ na mnie spode ³ba.- Dawaj - rzek³, podchodz¹c do mnie z nadstawion¹ rêk¹.- No? Co tak patrzysz?Dawaj, nie bój siê.- Wcale siê pana nie bojê - odpar³em, k³ad¹c mu na d³oni brzytwê.Podrzuci³ j¹i przyjrza³ mi siê z zastanowieniem.- Mnie? - powiedzia³.- • Myœlê.Powiesi³ marynarkê na klamce, owin¹³ siê rêcznikiem i wzi¹³ siê do mydleniatwarzy.Sta³em jakiœ czas za nim, zrobi³em parê kroków, w koñcu usiad³em nabrzegu wanny.Ani siê odzywa³, zupe³nie jakby by³ sam.Jego plecy zna³em jakbylepiej jeszcze od twarzy, mo¿e dlatego, ¿e zmienia³ j¹ zarost.Pochyli³em siê izauwa¿y³em wówczas cienki, w pêtlê z³o¿ony rzemyk, który wysun¹³ siê spodwanny.Poderwa³o mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]