[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie by³ miar¹, bowiem wszystko w naszym ¿yciuró¿ni³o siêod jego rozumnego, uczciwego ¿ycia, pe³nego inwencji i handlowej skutecznoœci.Dziadek by³horyzontem, t³em wszystkich naszych dzia³añ.Dla wyjaœnienia – dziadek nie by³ ¿adn¹ wybitn¹ postaci¹.Ostatni z dawnychSomków ca³eswoje ¿ycie mia³ mo¿noœæ bycia tym, kim by³ zawsze.To wszystko.Nie musia³ siêzmieniaæ.Trwa³ w domu, w którym sp³odzi³ swe dzieci.Ca³e tysi¹cletnie miasto pad³o wgruzy, a onrzêpoli³ na wci¹¿ tych samych skrzypcach, przed tym samym oknem, wychodz¹cym naten sambrowar.Co prawda piwo gdañskie po wojnie bardziej przypomina³o kolorem ismakiem koñskimocz, lecz dziadek wynioœle pomija³ tê kwestiê.Nie by³ ma³ostkowy.Cierpia³nad tym, ¿e jegoKleinehammer sta³ siê „g³upim” LOTOSEM, ale wobec tego, ¿e Bóg by³ tak dobry,¿e nie tylkooszczêdzi³ jego dom, ale wraz z domem ca³¹ dzielnicê, nie robi³ z tego powoduawantury.I takmu siê uda³o.Ca³¹ wojnê modli³ siê, by Bóg nie odebra³ jego dzieciom dachu nadg³ow¹, i takte¿ siê sta³o.Mia³by siê handryczyæ o jedn¹, g³upi¹ knajpê? Zreszt¹, ktomia³by tam przychodziæ– zdecydowana wiêkszoœæ znajomych albo zginê³a, albo wyjecha³a, czy te¿og³uch³a albooœlep³a, wielu zg³upia³o do reszty, a on mia³ siê dobrze a¿ do niespodziewanejœmierci naczerwonej kanapie, któr¹ kupi³ w zesz³ym wieku pradziadek.Umar³ przy w³asnymstole, obokw³asnej ¿ony, w trakcie skromnego posi³ku.I tak w³aœnie powinno byæ.Dziadek Beno by³ po prostu dostawc¹ portowym w firmie Atlantic na Hundegasse89, alewspó³pracowa³ tak¿e z Rotbertem i Kilaczyckim (sp.z o.o.) i trudno by³o tegonie robiæ, skoroich pokoje s¹siadowa³y na tym samym piêtrze.Niekiedy dziadek przedsiêbra³dalsze wyprawymaklerskie a¿ do Warszawskiego Towarzystwa Transportowego, które mieœci³o siêna tej samejulicy pod numerem 117.Warszawiacy czuli siê w Gdañsku, jak na placówce w obcymkraju,choæ by³o to g³upie i niepotrzebne.G³Ã³wne Miasto zbudowa³a Hanza, lecz gdañscymieszczanieka¿dy ze swych domów ozdabiali polskim or³em.Zamalowali te herby na czarnodopiero wlatach trzydziestych.A tak naprawdê – Gdañsk tkwi³ w pruskich ³apach zaledwiesto na tysi¹clat swej historii.Mimo wszystko dziadkowi niezrêcznie by³o tak lgn¹æ dorodaków, bo zawszeby³ u siebie – urodzi³ siê i umar³ na ziemi Somków.By³ wiêc ostro¿ny wkontaktach zwarszawiakami, szczególnie wówczas, gdy próbowali rozmawiaæ z nim po niemiecku.Dopiero budowa Gdyni postawi³a dziadka na nogi.Kupno i sprzeda¿ dzia³ekbudowlanych naKamiennej Górze, Or³owie lub nawet na granicy w Kolibkach – to by³ interes jego¿ycia.Za tepieni¹dze kupi³ kamienicê na Gra¿yny i o¿eni³ siê ze spolszczon¹ Francuzk¹,Magdalen¹ deLoiseaux, prawnuczk¹ napoleoñskiego oficera.To ona stworzy³a salon wKuŸniczkach.Salon,w którym oprócz nieroz³¹cznej pary Czarliñski – Pilarczyk z Topfergasse(artyku³y biurowe,chor¹gwie i emblematy narodowe, dewocjonalia, druki, ksiêgarnia, artyku³yszkolne, obrazy,oprawa tych¿e, introligatorstwo itd., itd.) mo¿na by³o spotkaæ Antonio Wiatraka(konsulawszystkich mo¿liwych krajów œwiata, a w szczególnoœci Gwatemali, Hondurasu,Kostaryki,Nikaragui itd., itd.).Bywa³o, ¿e przywlók³ siê pijany, postarza³y poetaPrzybyszewski, a „gêstekremy pomidorowe” Magdaleny serwowano biskupowi O'Rourke, lecz sto³owali siêprzecie¿tak¿e budowniczowie o in¿ynierskich tytu³ach, Kwiatkowski i Cymon, oraz niezbytnatchnionyliterat Pompowski, dla którego cioteczna babka, siostra Magdaleny próbowa³atargn¹æ siê na¿ycie: wielu, bardzo wielu œwiat³ych ludzi, dla których Wolne Miasto stanowi³opomost, nie zaœbarierê, uniemo¿liwiaj¹c¹ porozumienie.Dlatego Gdañsk w koñcu jest nie tylkomoimrodzinnym miastem, Gdañsk sta³ siê moj¹ ideologi¹.Ulica Gra¿yny w Wrzeszczu nazywa³a siê kiedyœ Elsenstrasse.Tam by³ mójElsynor.8.Zadzwoni³ telefon.Oburzony na tego, kto wykrêci³ z³y numer, wyci¹gn¹³em rêkêspod koca iodnalaz³em w pó³mroku aparat pod ³Ã³¿kiem.Gotowa³em siê odburkn¹æ: „Wrongnumber”, gdyw s³uchawce us³ysza³em g³os Mirka.– Stary, nie wyg³upiaj siê.Muszê siê z tob¹ zobaczyæ.Od³o¿y³em s³uchawkê.To, ¿e znalaz³ mój numer, nie znaczy³o, ¿e zaraz tuprzylezie.Koc,pod którym le¿a³em, by³ moim schronem.Jak móg³ jeszcze szukaæ ze mn¹ kontaktu.Po tymwszystkim, co sta³o siê miêdzy nami? Zapomnia³em o nim – to wszystko, co mog³emdla niegozrobiæ w imiê naszej przyjaŸni.Nie zamierza³em zmieniaæ tej sytuacji,jakikolwiek by mia³ domnie interes.Kolejn¹ noc spêdzi³em w fotelu, przypatruj¹c siê lukarnom bardzo podobnym dotych, jakiezdobi¹ dachy domów na Wajdeloty.Dopiero gdy pod budynkami poczê³y otwieraæ siêgara¿e iwyje¿d¿aæ ukryte przez noc samochody, zdecydowa³em siê pójœæ do ³Ã³¿ka.Znówniestety du¿opali³em.Otwar³em okno i wbi³em siê w pos³anie.Nagle ca³a cha³upa zaczê³a siê trz¹œæ – to nad Richmond przelatywa³ concorde,ale niechcia³o mi siê ju¿ wstawaæ.Zwin¹³em siê w ³uk, jak niegdyœ, przed urodzeniem,i wbi³em g³owêw poduszkê.W takich chwilach zawsze wyœlizgiwa³em siê z Kultury, jak zjakiegoœ kokonu, aca³y mój ma³y œwiatek zaczyna³ siê koncentrowaæ wokó³ P³ci.P³ci i Oddechu.£Ã³¿ko by³o zawsze moim konfesjona³em.Cierpia³em w nim jak Hiob.Moja samotnoœæby³aszczera i lepka jak sperma.Ka¿da jej strofa by³a egoistyczna.Zanimzrozumia³em, ¿e mojepo¿¹danie ludzie nazywaj¹ mi³oœci¹, mój g³Ã³d by³ wolny od wszelkich okreœleñ –n i e m i a ³¿adnych s³Ã³w.Nie odczuwa³em potrzeby mi³oœci ze strony innych istot ni¿ w³asnamatka.Bardziej przypomina³em roœlinê ni¿ cz³owieka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]