[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz rodzice ju¿ tego chyba nie wi­dz¹: to przecie¿latami sz³o! Wobec wszelkiego nowe­go zaskoczenia (eufemizm: idiota niczego imnie oszczê­dzi) jest najpierw u³amek sekundy, w którym wraz z nimi odczuwamyudar grozy: dojmuj¹cy strach, ¿e to roztrzaska nie tylko aktualny moment, leczwywróci za jednym zamachem ca³¹ budowlê, pieczo³o­wicie wzniesion¹ przez ojca imatkê w ci¹gu miesiê­cy i lat.Omy³ka: po pierwszej wymianie spojrzeñ, czystoodruchowej, przerzutkami lakonicznych uwag, w tonie naturalnej rozmowy, zaczynasiê dŸwiganie tego no­wego ciê¿aru, wpasowywanie go w stworzony uk³ad -niesamowity komizm i frapuj¹ca wznios³oœæ jest w ta­kich scenach - dziêki ichpsychologicznej trafnoœci, rzecz jasna.S³owa, jakich wa¿¹ siê u¿ywaæ, kiedynie mo¿na wreszcie nie w³o¿yæ „kaftanika”! Kiedy nie wiadomo, co robiæ zbrzytw¹; albo kiedy matka, wy­skoczywszy z wanny, barykaduje siê w ³azience, apo­tem, zrobiwszy krótkie spiêcie w ca³ym domu, przez co zapada ciemnoœæ, poomacku rozbiera barykadê z mebli, bo obecnoœæ tej ostatniej by³aby wszak dlaobowi¹zuj¹cej j¹ wersji dziecka bardziej szkodliwa ni¿ b³¹d instalacjielektrycznej.W przedpokoju, ociekaj¹­ca wod¹, owiniêta w gruby dywan, zapewneprzez wzgl¹d na brzytwê, czeka na powrót ojca - chropa­wo i nieporêcznie,gorzej, niewiarygodnie to brzmi tak streszczone, tak wyrwane z kontekstu.Rodzice dzia³aj¹ pod³ug wiedzy, ¿e doprowadzenie takich zajœæ do normy -dowolnymi interpretacjami - stanowi niemo¿liwoœæ; tote¿ lekko, ani pojmuj¹csami kiedy, przekroczyli granicê tej normy, wchodz¹c w obszar niedostêpny dlazwyk³ych biurowych i kuchennych œmiertelników.Nie w kierunku ob³êdu, nicpodobne­go: to nieprawda, ¿e ka¿dy mo¿e oszaleæ.Ale ka¿dy mo¿e uwierzyæ.Abynie zostaæ rodzin¹ zhañbion¹, mu­sieli zostaæ œwiêt¹.To s³owo w ksi¹¿ce niepada; idiota nie jest te¿, pod³ug wiary rodziców, bo tak trzeba nazwaæ rzecz,ani bogiem, ani bóstwem; jest tylko inny od wszy­stkich istot; jest samoswój,niepodobny do ¿adnego dziecka i ch³opca; i w owej innoœci jest ich,nieodwo­³alnie kochany i jedyny.Wykluczone? A wiêc prze­czytajcie „Idiotê”sami; zobaczycie, ¿e wiara nie jest tylko metafizyczn¹ zdolnoœci¹ umys³u.Sytuacja jest ca³¹ swoj¹ substancj¹ tak wkorzeniona ci¹gle w drastycznoœæ, ¿etylko absurd wiary mo¿e j¹ zbawiæ od potêpienia, to znaczy, tutaj: odpsychopatologicznej nomenklatury.Je¿eli œwiêtych pañskich brali psychia­trzyza paranoików, to czemu w³aœciwie nie mo¿e byæ i na odwrót? Idiota? To s³owopojawia siê w akcji, ale tylko kiedy rodzice wchodz¹ miêdzy innych ludzi.Mówi¹o dziecku jêzykiem owych innych, lekarzy, adwokatów, krewnych, lecz dla siebiewiedz¹ lepiej: wiêc to innym w³aœnie k³ami¹, poniewa¿ ich wierze brak znamionpos³annictwa, a wiêc i agresywnoœci, domagaj¹cej siê konwersji pogan.Ojciec imatka s¹ zreszt¹ zbyt trzeŸwi, aby mogli choæ przez sekundê uwierzyæ wmo¿liwoœæ takiej konwersji: nie dbaj¹ o ni¹, nie ca³y œwiat ma byæ przecie¿ocalony, lecz tylko troje istot.Póki ich ¿ycia - póty wspólnego koœcio³a.Nieidzie o wstyd ani o presti¿, ani o szaleñ­stwo starzej¹cej siê pary, zwanefolie en deux: to tyl­ko doczesny, chwilowy, zachodz¹cy w domu z central­nymogrzewaniem triumf mi³oœci, której wyrazem s¹ s³owa „credo, quia absurdum est”.Jeœli to ob³êd, tym samym musi siê z nim zrównaæ ka¿da wiara.Spallanzani st¹paca³y czas po linie, bo najwiêk­szym niebezpieczeñstwem by³a dla powieœci -kary­katura œwiêtej rodziny.Ojciec jest stary? Wiêc to Jó­zef.Matka o tylem³odsza? Maria.A wówczas dzie­cko.Otó¿ myœlê, ¿e gdyby Dostojewski nienapisa³ by³ „Idioty”, ten kierunek alegorycznoœci w ogóle by siê nie pojawi³ -lub tak stuszowany, ¿e zaledwie, przez nielicznych, dostrzegalny.Je¿eli wolnotak po­wiedzieæ, Spallanzani absolutnie nic nie ma przeciw Ewangelii; nie chcetedy wcale dotkn¹æ i œwiêtej ro­dziny, a jeœli mimo wszystko powstaje - nie dasiê tego w zupe³noœci unikn¹æ - taki w³aœnie znaczenio­wy rykoszet, to „winê”ponosi wy³¹cznie Dostojewski swoim „Idiot¹”.Ale¿ tak: tylko w ten sposóbzosta³ skoncentrowany burz¹cy nabój utworu, tylko jako atak wymierzony wgenialnego pisarza! Ksi¹¿ê Myszkin, œwiêty epileptyk, ascetyczny m³odzianekzapozna­wany, Jezus ze stygmatami grand mal - on jest tutaj ³¹cznikiem, punktemprzekaŸnikowym.Idiota Spallanzaniego przypomina go chwilami - odwróceniemzna­ków! To jakby wariant furiacki, i tak w³aœnie mo¿na by sobie wyobraziædojrzewanie bladego wyrostka Myszkina, kiedy epileptyczne ataki, z ichmistyczn¹ aur¹, z ich bydlêcym przykurczeni, rozwalaj¹ po raz pierw­szy,angeliczn¹ m³odziankowatoœæ.Malec jest krety­nem? Nieustannie, tak, aledochodzi do komunii jego têpoty ze wznios³oœci¹, jak choæby kiedy oczadzia³y odmuzyki rozbija, rani¹c siê, p³ytê gramofonow¹ i usi³uje j¹ po¿reæ razem zw³asn¹ krwi¹.To¿ to jest forma - jako próba - transsubstancjacji: widoczniecoœ doko³ata³o siê do jego zmêtnia³ej œwiadomoœci z Bacha - jeœli chcia³ gouczyniæ czêœci¹ siebie - zja­daj¹c go.Gdyby rodzice oddali ca³¹ sprawêinstytucjonalne­mu Panu Bogu; albo, gdyby po prostu wytworzyli trójosobow¹namiastkê religii, jak¹œ sektê z niedoroz­winiêtym, podstawionym za Boga,klêska by³aby pew­na.Lecz oni nie przestaj¹ byæ ani na mgnienie zwy­k³ymi,dos³ownymi, zmaltretowanymi rodzicami, nie pomyœleli nawet o drodze uroszczeñsakralnych, w ogó­le - ¿adnych siê nie dopuœcili, niczego, co nie by³o doraŸne,natychmiast konieczne.Oni wiêc wcale w³a­œciwie systemu ¿adnego nie zbudowali:to on, poprzez sytuacjê, narodzi³ siê im i objawi³, nie chciany, nie planowany,nie podejrzewany nawet.Nie zaznali prze­cie¿ ¿adnego objawienia, byli sami napocz¹tku i sami pozostali.A wiêc ziemska, tylko ziemska mi³oœæ.Od­wykliœmy odtakiej jej potêgi w literaturze, która, po­brawszy nauki cynizmu, maj¹c swójstary romantyczny grzbiet pogruchotany razami doktryn psycho­analitycznych,oœlep³a na tê czêœæ amplitudy ludzkich przeznaczeñ, któr¹ ¿ywi³a siê, którawyhodowa³a nam klasykê historyczn¹.Okrutna powieœæ: najpierw o bezgranicznymtalen­cie kompensacji, a wiêc i twórczoœci, której mieszka­niem jest ka¿dy,byle jaki, byle kto, jeœli los zderzy go z tortur¹ odpowiedniego zadania.Adalej: o for­mach, w jakich przejawiæ siê mo¿e mi³oœæ, jeœli wyzbyta nadziei,jeœli doprowadzona do dna rozpaczy, lecz nie rezygnuj¹ca ze swego obiektu.Wtym kon­tekœcie s³owa „credo quia absurdum” s¹ doczesnym odpowiednikiem s³Ã³w„finis vitae, sed non amoris”.Powieœæ o tym (to ju¿ sprawozdanieantropologiczne, a nie tragedia ojca i matki), jak powstaje, w mikro­skopowychmechanizmach, czysta intencjonalnoœæ nazywaj¹cego stwarzania œwiata, a wiêc nietrans­cendencja po prostu, nie: chodzi o to, ¿eby œwiat, nie­naruszony w jegodowolnie gwa³townej hañbie i brzy­docie, mo¿na przeinaczyæ - czyli o to, coujmuj¹ s³o­wa: przemienienie, transfiguracja.Gdybyœmy nie po­trafiliprzerabiaæ potwornoœci w korelaty anielstwa, nie moglibyœmy trwaæ: i o tym jestta ksi¹¿ka.Wiara w transcendencjê mo¿e byæ ca³kowicie zbêdna, i bez niej dasiê dost¹piæ ³aski (lub mêki) teodycei, bo nie w rozpoznaniach stanów rzeczy,lecz w ich przeinaczalnoœci ¿yje wolnoœæ cz³owieka [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl