[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mia³am wprawdzie ochotê poruszyæ parê spraw, jak choæby to, dlaczego Nyueng Baoryzykowali czêstsze pielgrzymki do Bramy Cienia, odk¹d W³adcy Cienia zdobylipanowanie nad tymi terenami, zabieraj¹c nadto do towarzystwa kobiety, dzieci istarców.A wiêc i tak zapyta³am, kiedy wracaliœmy.Odrzek³ wówczas:— W³adcy Cienia udzielili na nie zgody.Przyczynia³o siê to dodatkowo dowzmocnienia ich poczucia wy¿szoœci.I dziêki temu mogliœmy utrzymywaæ ich wprzekonaniu, ¿e nie posiadamy prawdziwego Klucza, ¿e wci¹¿ go poszukujemy.Nasz w³asny lud wierzy³, ¿e to w³aœnie robimy.Tylko Ky Dam i Hong Tray znalica³¹ prawdê.W³adcy Cienia mieli mo¿e te¿ nadziejê, ¿e w koñcu go dla nichznajdziemy.— Tysi¹c G³osów was rozszyfrowa³a.— Tak.Jej wrony by³y wszêdzie i wszystko s³ysza³y.— I w owych czasach mia³a bardzo sprytnego demona, gotowego s³u¿yæ jej naka¿de skinienie.— Nie przestawa³am go drêczyæ przez ca³¹ drogê do magazynu,próbuj¹c chytrymi pytaniami wyci¹gn¹æ z niego resztê tajemnic, kr¹¿¹c wokó³kwestii otaczaj¹cych bia³e plamy na mapie mojej wiedzy.W najmniejszym stopniu nie uda³o mi siê go nabraæ.Zanim powlok³am siê do ³Ã³¿ka, z³o¿y³am jeszcze ostatni¹ wizytê Sahrze,Murgenowi i Goblinowi.— S³yszeliœcie wszystko?— Wiêkszoœæ — powiedzia³ Murgen.— Zagoniony, stary niewolnik musia³ zaj¹æ siêrównie¿ innymi obowi¹zkami.— Myœlisz, ¿e mówi³ prawdê?— Zasadniczo — przyzna³a Sahra.— Nie powiedzia³ ¿adnych k³amstw, na którychbym go przy³apa³a, ale nie wydaje mi siê, ¿eby to by³a ca³a prawda.— Có¿, oczywiœcie, ¿e nie jest.On jest przecie¿ Nyueng Bao od czubka g³owy a¿do swych poskrêcanych palców u stóp.I poza tym jest czarodziejem.Zanim Sahra zd¹¿y³a siê obraziæ, Goblin poinformowa³ mnie:— Razem z wami by³a tam bia³a wrona.— Widzia³am j¹ — odrzek³am.— Jak rozumiem, to by³ Murgen.Murgen powiedzia³:— To nie by³ Murgen.Ja by³em tam bezcieleœnie.Tak samo jak teraz.— A wiec co to by³o? Kto to by³?— Nie mam pojêcia — odpar³ Murgen.Nie do koñca mu wierzy³am.Mo¿e to by³afa³szywa intuicja, niemniej czu³am przez skórê, ¿e kogoœ mocno podejrzewa.33Kustosz Santaraksita czeka³ tylko, aby nikt nie móg³ nas us³yszeæ, a potempodszed³ do mnie:— Dorabee, twoja karta spóŸnieñ zaczyna ju¿ wygl¹daæ niedobrze.Dwa dni temusiê spóŸni³eœ.Wczoraj nie pokaza³eœ siê wcale.Tego ranka równie¿ niewygl¹dasz na zwartego i gotowego do pracy.Faktycznie nie by³am.Ka¿dego innego potraktowa³abym ostro.W tym jednakwypadku ledwie zwróci³am uwagê, ¿e jego s³owa wypowiedziane zosta³y tonemzupe³nie nie licuj¹cym z ich treœci¹.Wyczu³am ulgê, któr¹ zareagowa³ na mójpowrót, w jej tle zaœ tchnienie strachu na myœl, ¿e nigdy ju¿ nie przyjdê.Sk³ama³am wiêc:— Mia³em gor¹czkê.Nie potrafi³em utrzymaæ siê na nogach d³u¿ej ni¿ po kilkaminut za ka¿dym razem.Próbowa³em przyjœæ, ale by³em tak s³aby, ¿e w pewnymmomencie zgubi³em siê, a gdy w koñcu oprzytomnia³em, okaza³o siê, ¿e i tak idêdo domu.— Czy wobec tego powinieneœ dzisiaj przychodziæ do pracy? — Zmieni³ temat, wjego g³osie rozbrzmia³a niespodziewana troska.— Dzisiaj czu³em siê ju¿ znacznie silniejszy.Poza tym nazbiera³o siê mnóstwozaleg³oœci.Naprawdê bardzo mi zale¿y na tej pracy, Sri.Nigdzie indziej niebêdê tak blisko takiej iloœci wiedzy.— Gdzie jest twój dom, Dorabee? — Podnios³am miot³ê.Œledzi³ mnie wczeœniej.Ateraz wêdrowa³y za nami spojrzenia, niektóre mia³y ten wszystkowiedz¹cycharakter, z którego wnioskowa³am, ¿e Santaraksita byæ mo¿e w przesz³oœciugania³ siê za innymi m³odymi mê¿czyznami.Na to pytanie by³am jednak przygotowana, poniewa¿ wiedzia³em przecie¿, ¿e zamn¹ szed³.— Z kilkoma przyjació³mi z armii dzielê niewielki pokój na nabrze¿u w dzielnicySirada.— Sytuacja powszechnie spotykana w ca³ym Taglios, gdzie mê¿czyŸniprzewy¿szali liczebnie kobiety w stosunku niemal¿e dwa do jednego, gdy¿ wieluzwabionych nadziej¹ odmiany losu, przybywa³o tutaj z dalszych czêœciTerytoriów.— Dlaczego kiedy wróci³eœ, nie zamieszka³eœ w domu, Do-rabee? Ho-ho.— Sri?— Twoja matka, twój brat, twoje siostry, ich mê¿owie, ¿ony i dzieci, wszyscywci¹¿ mieszkaj¹ w tym samym miejscu, w którym wychowywa³eœ siê jako dziecko.S¹dzili, ¿e nie ¿yjesz.Jasna cholera! Poszed³, aby siê z nimi zobaczyæ? Co za wœcibski facet.— Nie uk³ada³o mi siê z tymi ludŸmi, Sri.— By³o to k³amstwo w ¿ywe oczy,jeœli chodzi o Dorabee Dey Banerjaego.Cz³owiek, którego zna³am, by³ bardzoblisko ze swoj¹ rodzin¹.— Kiedy wróci³em z Wojen Kiaulunañskich, zmieni³emsiê tak strasznie, ¿e nawet by mnie nie rozpoznali.Gdybym wróci³ do domu,wkrótce dowiedzieliby siê o mnie takich rzeczy, które kaza³yby im mniewydziedziczyæ.Wolê, aby myœleli, ¿e Dorabee zgin¹³.Tak czy siak, ch³opaka,jakiego pamiêtaj¹, ju¿ nie ma.Mia³am nadziejê, ¿e moje s³owa zinterpretuje zgodnie z w³asnymi pobo¿nymi¿yczeniami.Wszed³ w to.— Rozumiem.— Wdziêczny ci jestem za twoj¹ troskê, Sri.Pozwolisz teraz, ¿e ciê zostawiê? —Zabra³am siê do roboty.Pracowa³am energicznie, g³êboko zatopiona w myœlach.To, co zamierza³am zrobiæ,wymaga³o, abym pozwoli³a siê uwieœæ.Ale w tych kwestiach nie mia³am ¿adnegodoœwiadczenia, jakkolwiek nie patrzeæ na ca³¹ sytuacjê.Jednak starzy ludziewci¹¿ mi powtarzaj¹, ¿e jestem bystra, tote¿ po jakimœ czasie dosz³am downiosku, ¿e chyba widzê sposób, dziêki któremu wydarzenia potocz¹ siê po¿¹danymtorem, a równoczeœnie Surendranath Santaraksita nie bêdzie wystawiony nawiêksze emocjonalne czy moralne ryzyko niŸli wówczas, gdy pod¹¿a³ za mn¹ dodomu i musia³am wys³aæ Tobo mu na ratunek.O czym, rzecz jasna, nie mia³pojêcia.PóŸnym rankiem mia³am s³aby atak w miejscu, które pozwala³o staremu Baladityisp³aciæ swój d³ug przez okazanie nale¿nej troski.Zanim jednak KustoszSantaraksita zdo³a³ znaleŸæ odpowiedni¹ wymówkê, aby zbli¿yæ siê do mnie,dosz³am do siebie i wróci³am do pracy.Kilka godzin póŸniej wsadzi³am sobie palec do gard³a, aby zwymiotowaæ obiad, apotem zrobi³am wielkie przedstawienie ze sprz¹tania.Odt¹d bezustannie ju¿mia³am lekkie napady zawrotów g³owy.Ostatni przytrafi³ mi siê ju¿ po tym, jakwiêkszoœæ bibliotekarzy i kopistów posz³a do domów, nie przejmuj¹c siê zupe³niegroŸb¹ dalszych opadów.Popo³udniowa burza nie by³a tak straszna jak wielewczeœniejszych.W oczach Taglian stanowi³o to z³y znak.Santaraksita doskonale odegra³ swoj¹ rolê.Zanim jeszcze minê³y zawroty g³owy,ju¿ by³ przy mnie.Nerwowo zaproponowa³:— Lepiej byœ mo¿e da³ ju¿ sobie spokój, Dorabee.Zrobi³eœ dzisiaj wiêcej, ni¿wynosi twoja dniówka.Reszta poczeka na ciebie do jutra.Odprowadzê ciê, ¿ebyci siê nic nie sta³o.Ca³a sprawa mog³a siê zawaliæ, gdybym zaczê³a protestowaæ, ¿e nie jest tokonieczne.Powiedzia³am wiêc tylko:— Dziêkujê, Sri.Twoje dobro nie zna granic.A co z Baladity¹? — Wnuk staregokopisty znowu siê nie pokaza³.— W³aœciwie mieszka po drodze.Po prostu najpierw odprowadzimy jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]