[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Marissa i Tristian biegli, zaledwie na nich zerkali, po czym spiesznie wracali do gry.– Kim są ci, którzy nas ścigają? – wyrzuciła z siebie Marissa pomiędzy kolejnymi sapnięciami.– Co tu się dzieje? Dlaczego oni nas gonią? – Nie mam pojęcia – odpowiedział równie zdyszany Tristian.– Ale coraz bardziej zaczynam nielubić Hongkongu.Pływanie w rojących się od krokodyli rzekach północnej Australii jest znacznie zdrowsze, jestem o tym przekonany.Nigdy nie lubiłem broni palnej.– Nerwowo obejrzał się przez ramię i z ulgą stwierdził, że nikt za nimi nie podąża.– Muszę na chwilę usiąść – wysapała Marissa.Poddając się kuracji leczenia niepłodności i nie uprawiając wcale, lub niewiele, ćwiczeń, nie była zdolna do takich wysiłków fizycznych.Nieco dalej zobaczyli kawiarenkę z lampionami zawieszonymi nad drzwiami ozdobionymi sznurami koralików.Marissa wskazała ręką:– Może napilibyśmy się czegoś?Po kolejnym spojrzeniu przez ramię, Tristian niechętnie się zgodził.Kawiarenka mieściła się w pokoju bez okien, przypominającym bardziej magazyn niż lokal publiczny.Drewniane stoły z surowego drewna były zniszczone.Przy wielu siedzieli goście.Zgodnie ze zwyczajem wszyscy rozmawiając prawie krzyczeli.Połączenie głośnych rozmów z chińską muzyką, wydobywającą się z małego radia Panasonic tworzyło atmosferę niesprzyjającą wypoczynkowi.Pomimo to Marissa z przyjemnością usiadła; bolały ją nogi i czuła ból w boku.Właściciel przyjrzał się im nieufnie.Podszedł do stolika i przemówił do nich gardłowo po chińsku.– Przepraszam, kolego – rzekł Tristian.– Nie mówimy po chińsku.Prosimy o herbatę.Jakąkolwiek.Niech pan wybierze.Właściciel popatrzył na Tristiana, nie rozumiejąc ani słowa.Tristian gestami pokazał picie herbaty, po czym wskazał innych gości.Chińczyk najwyraźniej zrozumiał, gdyż zniknął w wewnętrznych drzwiach kawiarni, zasłoniętych sznurami kolorowych paciorków, podobnie jak wejście od strony ulicy.– Szczęśliwie, że nie było w okolicy policji – stwierdziła ironicznie Marissa – jej pierś nadal falowała w przyśpieszonym oddechu.– Jesteśmy w Hongkongu krócej niż dobę, a już dwukrotnie musieliśmy uciekać, żeby ratować życie.W żadnym z tych przypadków nie widziałam ani jednego policjanta.– Ostrzegałem cię, że ten wypad nie będzie miał wiele wspólnego z wczasami – przypomniał Tristian.– Czy teraz powinniśmy pójść na policję? – spytała.– Nie bardzo wiem, co możemy im powiedzieć – rzekł Tristian.– A poza tym, z pewnością nie będą mieli ochoty pomóc nam w kontakcie z Wing Sin.– Wpadliśmy po uszy.– To oczywiste.– Tristian obrócił się i zaczął rozglądać za właścicielem.– Co, do cholery, się dzieje z naszą herbatą? – Marissa nie niecierpliwiła się.Herbata przestała być ważna.Tristian wstał.– Hongkong jest siedliskiem skrajności – powiedział.– Zamówienia wykonują natychmiast lub nigdy.Podszedł do zasłony, za którą znikł właściciel.Rozchyliwszy sznury koralików, zajrzał do środka, po czym wrócił do stołu i usiadł.– Tam siedzi stado starych, chudych facetów palących fajki rzekł.– Myślę, że wdepnęliśmy do jednej z tych melin opium, tolerowanych przez władze jako przytułek dla starców.Opium jest jedną z najbardziej ponurych i haniebnych spuścizn kolonii brytyjskich, ale od niego zaczyna się historia Hongkongu.– Czy już pójdziemy? – Marissa nie była w tym momencie zainteresowana historią.– Gdy tylko będziesz gotowa.– Jak się stąd wydostaniemy?– Dookoła, bocznymi ulicami.Gdy dojdziemy do rynku, przez który przebiegaliśmy, złapiemy taksówkę.– Dobrze – rzekła Marissa.– Im szybciej znajdę się w hotelu, tym lepiej.Tristian odsunął stół, ułatwiając jej wstanie.Marissa wyprostowała zbolałe nogi, po czym poszła w kierunku drzwi i rozchylając koraliki wyszła na zewnątrz.Podążający z tyłu Tristian wpadł na nią, kiedy stanęła jak słup soli.Dokładnie naprzeciw pojawiła się czarna limuzyna.Trzech ścigających ich Chińczyków w niebieskich garniturach opierało się o samochód w leniwych, niedbałych pozach.Zauważywszy Tristiana i Marissę, człowiek stojący z przodu samochodu wyprostował się.Marissa poznała, że był to ten, który udawał Freddiego.Tym razem nie miał rewolweru; u jego boku zwisał pistolet maszynowy, wyglądający znacznie poważniej.Tristian chwycił Marissę za rękę i usiłował wciągnąć do kawiarni, lecz tylko zdążył zauważyć, że ciężkie drewniane drzwi tuż za nim z hukiem się zamykają.Chciał otworzyć je siłą, ale usłyszał, że ktoś przesuwa blokujące rygle po drugiej stronie.Zrezygnowany Tristian zawrócił w kierunku ulicy.– Zapraszamy – powiedział człowiek z pistoletem maszynowym i ruszył do tyłu samochodu.Tristian spostrzegł duże rozdarcie na rękawie jego marynarki.Domyślał się, że jest to ślad po ich niedawnej bójce.W pierwszej chwili ani Marissa, ani Tristian nie drgnęli.Ale uzbrojony Chińczyk nie zamierzał dłużej tolerować ociągania.Krótka seria z pistoletu maszynowego skierowana w chodnik stanowiła mocny argument.Pociski rykoszetowały wzdłuż ulicy, zmuszając graczy w mah-jonga do szukania schronienia.Ten człowiek mógł zabijać bez zmrużenia oka.Po takim pokazie Marissa i Tristian spełnili życzenie i podeszli do tylnych drzwi samochodu, ale człowiek z pistoletem potrząsnął przecząco głową.Lufą pistoletu wskazał na tył samochodu.Drugi z Chińczyków otworzył bagażnik.Chcecie, byśmy weszli do bagażnika? – spytał Tristian.Proszę – rzekł człowiek z pistoletem.– Tam będzie przytulnie – stwierdził Tristian, wchodząc do bagażnika i zwijając się w kłębek.Marissa zawahała się, po czym weszła również, kuląc się przy Tristianie.Klapa bagażnika została zamknięta, pogrążając ich w kompletnej ciemności.– Po raz pierwszy w życiu obejmuję kobietę w bagażniku – powiedział Tristian.Jego prawe ramię otaczało ciało Marissy.– Czy nie możesz być w końcu poważny? – spytała.– Jesteśmy jak para śledzi w konserwie – rzekł Tristian.Słyszeli, że silnik samochodu został uruchomiony i samochód rusza wzdłuż wąskiej uliczki.– Mówi się „sardynki w puszce” – poprawiła Marissa.– Ale nie wtedy, gdy dorastałem.– Tris, boję się – Marissa z trudem hamowała łzy.– Co będzie, jeśli się tutaj podusimy?Zawsze bałam się ograniczonych przestrzeni.– Zamknij oczy – doradził Tristian.To trochę pomoże.Oddychaj normalnie.Duszenie się nie jest naszą główną sprawą.Jest nią pytanie, dokąd oni nas wiozą.Próbując złagodzić klaustrofobię Marissy, Tristian mówił cokolwiek, co przyszło mu do głowy.Po wielu skrętach, hamowaniach i ruszaniach, samochód zatrzymał się na dobre i silnik został wyłączony.Marissa i Tristian słyszeli, że drzwi samochodu otwierają się, a następnie zamykają.W chwilę później otwarto bagażnik.Z góry spoglądali na nich ci sami trzej mężczyźni.– Proszę wyjść z samochodu – powiedział ten z pistoletem.Wymęczona Marissa wyszła z bagażnika, za nią Tristian.Znajdowali się w dużym magazynie wypełnionym kontenerami przeznaczonymi do załadowania na statek.– Ruszajcie – polecił człowiek z pistoletem i wskazał przejście pomiędzy dwoma kontenerami.Tristian objął Marissę ramieniem.Przerażeni, ruszyli we wskazanym kierunku, bojąc się tego, co miało teraz nastąpić.Za kontenerami znajdowały się zamknięte drzwi.Zatrzymali się, oczekując dalszych instrukcji.Jeden z porywaczy ruchem nakazał im, by weszli.Po przekroczeniu progu znaleźli się w długim korytarzu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]