[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyœla³amtylko, ¿e Cordy Mather dawno powinien oddaæ buty do naprawy.Nie przysz³o mi odrazu do g³owy zastanawiaæ siê, jak noga le¿¹cego na brzuchu cz³owieka mo¿ewykrêciæ siê palcami ku górze.— Lepiej przystañmy na moment i dok³adniewszystko sprawdŸmy.Nie przypuszczam, by ktoœ sam móg³ sobie coœ takiegozrobiæ.£abêdŸ powiedzia³:— Œci¹gnê Goblina.Zaczekajcie, póki nie wrócimy.— Spokojna g³owa.Jeszcze nie przesta³o mi zale¿eæ na mojej skórze.Gdybym j¹straci³a, mia³abym czego ¿a³owaæ podczas naszego miodowego miesi¹ca.—Wyci¹gnê³am miecz, a potem podnios³am siê powoli, póki nie dotknê³am g³ow¹stropu.Cordy Mather wczo³ga³ siê na wybrzuszenie w pod³o¿u.I œmiertelna przygodaspotka³a go, zanim zd¹¿y³ przejœæ na drug¹ stronê.Suvrin przysun¹³ siê bli¿ej.W ca³kowicie nie wyjaœniony dla mnie sposób naglezda³am sobie boleœnie wrêcz sprawê z obec­noœci mê¿czyzny.Na szczêœcie onwykazywa³ jeszcze wiêksz¹ indolencjê w sprawach damsko-mêskich ni¿ ja.Przypuszczalnie wiêc zupe³nie nie zauwa¿y³ mojej nerwowej, krêpuj¹cej reakcji.Dziwne.Poczu³am nap³yw emocji, które jednak z pewnoœci¹ nie stanowi³y zachêtydo czynu.Od czasu do czasu odczuwa³am takie nag³e, przypadkowe z pozorupodniety, niektóre naprawdê skrajnie trudne do opanowania.Przezdziewiêædziesi¹t dziewiêæ procent czasu jednak nawet nie myœlê o mo¿liwoœciprzygody w ³Ã³¿ku z mê¿czyzn¹.Byæ mo¿e nie powinnam droczyæ siê z £abêdziem.Suvrin powiedzia³:— Z pewnoœci¹ nie wygl¹da to dobrze.Jak myœlisz, co siê sta³o?— Nie zamierzam nawet zgadywaæ.Mam zamiar siedzieæ tu i zaczekaæ naspecjalistê.— Mogê zerkn¹æ? — zapyta³ Santaraksita.Suvrin ruszy³ wstecz.Ale przekona³ siê zaraz, ¿e staruszek jest zbyt gruby,aby mo¿na siê by³o obok niego przepchn¹æ.Tak wiêc musieliœmy wszyscy cofn¹æsiê o dwadzieœcia jardów, aby Santaraksita móg³ z kolei nas wymin¹æ.Nieustannie napomina­³am go, aby nie posuwa³ siê dalej ni¿ ja przed chwil¹.— Nie mam najmniejszej ochoty ciê stamt¹d wyci¹gaæ.— Jednak nie sposób nieprzyznaæ, ¿e znaczne wyszczupla³ od czasu, gdy dla niego pracowa³am.— Poza tymprzecie¿ chcesz wróciæ do domu i opowiedzieæ o wszystkim bhadrhalok.— Jeœli o nich chodzi, to niestety zapewne masz racjê, Dorabee.Nie uwierz¹ wani jedno s³owo.I nie tylko dlatego, ¿e s¹ LudŸmi Zacnymi, ale tak¿e zewzglêdu na to, ¿e Surendranath Santaraksita nigdy w ¿yciu nie prze¿y³ choæbyjednej przygody.I nigdy nie czu³ takiej potrzeby, póki przygoda nie przysz³ado niego.— Bogaci mog¹ sobie pozwoliæ na marzenia.Biedni umieraj¹, aby mog³y siêspe³niaæ.— Nie przestajesz mnie zdumiewaæ, Dorabee.Kogo cyto­wa³aœ?— V.T.C.Ghosh.By³ asystentem B.B.Mukerjee'ego, jed­nego z szeœciuBhomparañskich uczniów Sondhela Ghose „Janaki".Oblicze Santaraksity a¿ pojaœnia³o.— Dorabee! Jesteœ doprawdy cudowny.Dziw nad dziwy.Uczeñ zaczyna przeœcigaæmistrza.Z jakiego Ÿród³a korzysta³eœ? Nie przypominam sobie, abym wœród dzie³ze szko³y janakañskiej czyta³ coœ o Ghoshu albo Mukarjee'm.Uœmiechnê³am siê jak dzieciak, któremu uda³a siê psota.— To dlatego, ¿e ciê nabra³am.Wymyœli³am ten cytat, Sri.— Ale teraz zdumia³siê chyba jeszcze bardziej.Nasz¹ rozmowê przerwa³o pojawienie siê Goblina.— £abêdŸ mówi, ¿e macie truposza.— Tak.Z tej strony wygl¹da jak Cordy Mather.Jednak nie widzia³am twarzy.Postanowi³am niczego ruszaæ, póki nie do­wiemy siê, co siê sta³o.Nie chcê, abyto samo przydarzy³o siê mnie.Goblin chrz¹kn¹³.— T³uœcioszku, mo¿e cofniesz siê trochê, ¿ebym móg³ tam przejœæ? Ten tunel robisiê strasznie ciasny, no nie? Uwa¿aj, ¿eby twój pulchny ty³eczek gdzieœ go niezakorkowa³.A w ogóle, jak wpad³aœ na pomys³, ¿eby siê tu wczo³gaæ, Œpioszka?— Gdzieœ na koñcu tej drogi K³amcy ukryli swoje Ksiêgi Umar³ych.Goblin obrzuci³ mnie osobliwym spojrzeniem, jednak naj­wyraŸniej postanowi³ natym poprzestaæ.Rozmawia³am z ducha­mi w maszynach mg³y.Ptaki do mnie mówi³y.Nawet teraz, w pewnej odleg³oœci, pod¹¿a³ za mn¹ mówi¹cy ptak.Obecnie nie mia³wprawdzie wiele do powiedzenia, poniewa¿ ca³kowicie ochryp³, jednak od czasu doczasu potrafi³ wydusiæ z siebie jeszcze jedno czy dwa przekleñstwa, uchylaj¹csiê przed czyimœ kopniakiem.— To ciekawe.— Tak te¿ sobie pomyœla³am.— Aha.No.A jednak to nie czary.Czysto mechaniczna pu³apka.Uruchamianasprê¿yn¹.Uk³ucie zatrut¹ ig³¹.Przypusz­czalnie czeka ciê jeszcze dwadzieœciatakich, zanim dotrzesz na miejsce.Jak myœlisz, po co Mather tu polaz³?— Mo¿e siê obudzi³, zobaczy³, ¿e trafi³ tu na dó³, i nie wiedzia³, gdzie jestani co siê sta³o.Spanikowa³ i próbowa³ uciec, tyle tylko, ¿e wybra³ z³ykierunek.Za³o¿ê siê, ¿e to przez niego ci goœcie tam nie ¿yj¹.Pewnie próbowa³ich obudziæ.Goblin chrz¹kn¹³ znowu.— Dobra.Tê rozbroi³em.Lepiej bêdzie, jak pójdê przodem i zobaczê, czego tujeszcze nie ma.Ale najpierw musimy wyci¹g­n¹æ Mathera, ¿eby sz³o siê obokniego przecisn¹æ.— Jeœli ty potrafisz siê przecisn¹æ obok niego, ja te¿ dam radê.— Tak, dasz radê.Ale co z twoim narzeczonym i twoim gachem? Trochê za bardzoobroœli w t³uszcz.— Mrukn¹³ coœ i zakl¹³ cicho, próbuj¹c przeci¹gn¹æ szcz¹tkiMathera ponad wybrzuszeniem w pod³o¿u.Po raz pierwszy zauwa¿y³am, ¿e w tejznacznie bardziej ograniczonej i zat³oczonej przestrzeni echa s¹ zupe³nie inne.Prawie ca³kiem umilk³y.88Wcale nie s¹dzê, byœmy naprawdê ca³ymi milami wêdrowali do miejsca, gdziestaro¿ytni K³amcy ukryli swe skarby i relikwie, jednak kiedy tam dotarliœmy,moje cia³o by³o innego zdania.Goblin rozbroi³ nastêpnych kilkanaœcie pu³apek,co najmniej drugie tyle nie przesz³o próby czasu.Podziemny wiatr jêcza³ izawodzi³ obok nas w ciasnych przejœciach.Pozbawia³ resztek ciep³a.Ale niepotrafi³ mnie zniechêciæ.Dosz³am w koñcu tam, dok¹d dojœæ chcia³am.A kiedyju¿ siê tam znalaz³am, z g³odu by³am gotowa schrupaæ wielb³¹da.Od œniadania minê³o naprawdê sporo czasu.Mia³am przera­¿aj¹ce przeczucie, ¿ejeszcze wiêcej dzieli mnie od kolacji.— Atmosfera niczym w œwi¹tyni, nieprawda¿? — zapyta³ Suvrin.Wydawa³ siêznacznie bardziej opanowany ni¿ nasza trójka.Chocia¿ wychowa³ siê bli¿ej tegomiejsca niŸli którekol­wiek z nas, znacznie gorzej zna³ mitologiê MrocznejMatki.Zatrzyma³ siê, obj¹³ wzrokiem trzy pulpity i trzy spoczywaj¹ce na nich wielkieksiêgi, potem odwróci³ siê do mnie i wyszep­ta³: — Proszê.— Z worka na plecachwyci¹gn¹³ kawa³ek kru­chego ciasta z nasion lnu i poda³ mi.— Musisz chyba czytaæ w moich myœlach.— Mówisz do siebie.Nie s¹dzê, abyœ do koñca zdawa³a sobie z tego sprawê.—Mia³ racjê.To by³ kiepski nawyk, którego winnam zaraz siê pozbyæ.— S³ysza³em,co mówi³aœ, kiedy czo³galiœmy siê tunelem.To by³y prywatne rozmowy z moim Bogiem.S¹dzi³am, ¿e wszystko ogranicza siê dowewnêtrznego dialogu.Ale oto poja­wi³a siê kwestia jedzenia.I proszê bardzo,jest jedzenie.A wiêc mo¿e jednak Wszechmog¹cy wywi¹zuje siê ze swychobowi¹z­ków?— Dziêki, Goblin.Wyczuwasz tu jak¹œ magiê albo pu³ap­ki? — Echa powróci³y,aczkolwiek mia³y ju¿ inny tembr.Znaj­dowaliœmy siê wewn¹trz wielkiej komnaty.Pod³oga i œciany by³y z litego lodu, wyp³ukanego i wypolerowanego przezstrumieñ zimnej wody.Zak³adam, ¿e niewidzialny sufit powsta³ w ten sam sposób.Faktycznie panowa³a tu atmosfera œwiêtoœci, có¿ z tego, ¿e mrocznej.— Nie ma tu ¿adnych pu³apek, które by³bym w stanie wyczuæ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl