[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Now³aœnie, tylko zacz¹³em.Coœ uderzy³o we mnie jak padaj¹cy monument.Zobaczy³em deszcz gwiazd.Chybanawet zawy³em.Rzuci³em siê w przód i moja twarz spotka³a siê z blatem.Nieby³o to spotkanie w przy­jaznej atmosferze.Bardzo trudno jest kogoœ znieczuliæ.Albo uderzasz za s³abo, w którym toprzypadku ofiara zaczyna ciê goniæ, albo za moc­no i biedak odwala kitê.Jeœlimasz choæ blade pojêcie, co ro­bisz, nie wal nigdy w czubek g³owy, chyba ¿echcesz roztrzaskaæ komuœ czaszkê.Ten cios wycelowany by³ w³aœnie w moj¹ g³owê.Poruszy³em siê.Spad³ mi na karki chyba przetr¹ci³ ramiê.Nie straci³em przytomnoœci - w ka¿dym razie niewiêcej ni¿ w dziewiêædziesiêciu! dziewiêciu procentach.Za to mniesparali¿owa³.Przez pó³ minuty jak przez mg³ê uœwiadamia³em sobie obecnoœæjakiegoœ ruchomego kszta³tu.A potem ktoœ zgasi³ œwiat³o.Powinienem by³ trzymaæ siê z da³a od mokrej roboty, myœla³em, gdy odzyska³emprzytomnoœæ.Za stary ju¿ na to jestem.Kac nie jest tego wart.Wydawa³o mi siê, ¿e le¿ê na moim biurku w domu.Prawda dotar³a do mnie, gdypróbowa³em wstaæ.Ujrza³em nieznajome otoczenie.W g³owie mi siê krêci³o.Upad³em, waln¹³em szczêk¹ o krawêdŸ blatu, zwin¹³em siê na pod³odze i pozby³emlanczu.Zaledwie próbowa³em siê ruszyæ, ¿o³¹dek podnosi³ bunt.W pewnej chwili tej ca³ej zabawy ktoœ przebieg³ ko³o mnie i rzuci³ siê w stronêdrzwi.K¹tem oka spostrzeg³em tylko br¹zow¹ smugê, ale niewiele mnie toobesz³o.Wstrz¹s mózgu, pomyœla³em.Trochê siê przerazi³em.Widzia³em ju¿ ch³opców,którym po ciosie w g³owê pomiesza³o siê w mózgownicy.Niektórzy bylisparali¿owani.Niektórzy zasypiali, nigdy siê nie budz¹c.Nie mo¿esz zasn¹æ, Garrett.Nie mo¿esz zasn¹æ.Tak mówi¹ lekarze.Wstawaj,Garrett.Do licha z rzyganiem.Naprzód.Niech cia³o podda siê twej woli.Problem w tym, ¿e woli niewiele zosta³o.Po chwili uda³o mi siê podci¹gn¹æ kolana pod siebie i pope³zn¹æ w stronê drzwi.W czasie tej wyprawy kilka razy zary³em nosem w pod³ogê, ale æwiczenie dobrzemi zrobi³o.Dotar³em na miejsce na tyle trzeŸwy, ¿e zacz¹³em siê ju¿ baæ, i¿nie umrê.Nabra³em nawet takiej ambicji, ¿e otwar³em drzwi i wype³z³em nakorytarz Przeby³em prawie ca³y metr, zanim pad³em i znów zemdla³em.Delikatne, czu³e palce lekko wêdrowa³y po mojej twarzy, wyczuwaj¹c jej rysy.Kiedyœ w ten sposób dotyka³a mnie niewidoma kobieta.Jakimœ cudem obróci³em siêna plecy i uchyli³em powiekê na jedn¹ milionow¹ cala.Moja s³odka pani w bieli przysz³a mi na ratunek.A przynaj­mniej wydawa³a siêzatroskana.Poruszy³a wargami, ale niczego nie us³ysza³em.Panika.S³ysza³em te¿ o ch³opcach, którzy stracili s³uch.Odskoczy³a.Nie musia³a.Nie by³bym w stanie nawet rozdep­taæ pieprzonegoœlimaka.Co wiêcej, drzwi pokoju Czarnego Pietr­ka zatrzasnê³y siê na moichnogach.By³em uwiêziony jak mysz w pu³apce.- Nie odchodŸ, proszê - wydusi³em z siebie s³abiutkim g³osem.Zagra³adetektywistyczna ¿y³ka.Chcia³em wiedzieæ.Wróci³a.Osunê³a siê na kolana,wróci³a do masowania mi g³owy.- Bardzo boli? - jej g³os by³ cieniem szeptu.DŸwiêcza³a w nim troska.Z oczute¿ wygl¹da³a troska.- Tylko serce.Ci¹gle mi uciekasz.- My, detektywi, jesteœmy niezniszczalni.Zawsze mamy na oku najwa¿niejszy cel.- Jesteœ najpiêkniejsz¹ kobiet¹, jak¹widzia³em w ¿yciu.Oczy jej zab³ys³y.Dziwne, jak kobiety lubi¹ s³yszeæ, ¿e s¹ piêk­ne.Dziwne jakto, ¿e upuszczony kamieñ spada na ziemiê.Uœ­miechnê³a siê nawet - na jedn¹setn¹ sekundy.- Kim jesteœ? - Pomyœla³em, ¿e powinienem jej powiedzieæ, ¿e j¹ kocham, alewydawa³o mi siê to trochê przedwczesne.Dam jej jeszcze dziesiêæ minut.Nie odpowiedzia³a.Po prostu masowa³a mi czo³o i skronie, nu­c¹c coœ tak cicho,¿e nie mog³em rozró¿niæ s³Ã³w.Kim jestem, aby kwestionowaæ wolê bogów? Zamkn¹³em oczy i niech siê dzieje.Œpiew zabrzmia³ trochê g³oœniej.Ko³ysanka.W rodzaju „œpij kochany, œpij".Niema sprawy.Do diab³a z robot¹.To jest ¿ycie.Coœ musnê³o mi wargi, lekkie jak piórko, cieplutkie.Uchyli­³em powieki.By³a ocentymetr ode mnie i uœmiecha³a siê.Taaak.Wszystko nagle odp³ynê³o z jej twarzy.Poderwa³a siê i uciek­³a.Bam! Zanimpokona³em bezw³ad i odwróci³em g³owê, ju¿ jej nie by³o.W korytarzu rozleg³ siê tupot stóp, najpierw krok by³ wyrów­nany i spokojny,potem pospieszny.- Garrett! Co siê sta³o? - Peters przykl¹k³ obok mnie.Nie by³ ani w czêœci takœliczny jak jego poprzedniczka.- Ktoœ w twoim pokoju - wyskrzecza³em.- Rozkwasi³ mi makówkê.Zerwa³ siê i skoczy³ do œrodka.Mia³em na tyle rozumu, ¿eby podwin¹æ nogi,zanim drzwi siê zamkn¹ z powrotem.I to wszyst­ko.Wydawa³o mi siê, ¿eprzeharowa³em ca³y dzieñ.Peters wyskoczy³.- Wszystko wywrócili do góry nogami.- Trzyma³ coœ w rê­ku.- Tu jesttestament.Czego innego mogli tam szukaæ?- Mo¿e w³aœnie tego.Zmarszczy³ brwi.- Musia³eœ wszystko zahartowaæ?- No.Cz³owiek robi to, co musi.- Wiec czemu go nie zabra³, jeœli o to mu chodzi³o?- Upad³em na biurko.Nie móg³ go wzi¹æ, jeœli nie chcia³ mnie ruszyæ, bo wtedymog³em siê zbudziæ.Zwia³, kiedy zacz¹³em przychodziæ do siebie.Kto móg³s³yszeæ nasz¹ rozmowê?- Na pewno ani kucharka, ani Kaid [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl