[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec włożył okulary i przypatrywał się długo fotografii, odszukując w niej dawnych rysów i wspomnień.- Panowie pewnie krewni - odezwał się po chwili szewc - i przyszliście zająć się sierotą? Oj, wielki czas, bo biedactwo już resztkami goni, a zbiedzone to, zmizerowane, że żal patrzeć, bo to i z nieboszczykiem miała dużo męki i utrapienia, i na pogrzeb się wykosztowała, żeby go jakoś przyzwoicie i po ludzku pochować.- Dlaczegóż nie udawali się o pomoc do znajomych, krewnych?- Ba, dlaczego? Trzeba ich znać, jakie to harde i ambitne dusze.I ojciec, i córka takie twarde natury, że żeby największa bieda, to się nikomu nie poskarży, nic od nikogo nie przyjmie.Nieraz moja z litości podsunęła im odrobinę kawy, jakiś lepszy kąsek do obiadu, to żadne nie tknęło.Wymówili się, że nie głodni albo że nie lubią tego, i babina moja, jak niepyszna, musiała to zabrać i dać dzieciom.Była tu raz u nich jakaś pani z zakonnicą, przyniosły zapomogę, to nie przyjęli.Podziękowali pięknie, ale powiedzieli, że to chyba pomyłka, bo oni nic nie potrzebują.Poradźże tu z takimi ambitami, skoro się nic dla nich zrobić nie dało.Widocznie byli przyzwyczajeni nie prosić o nic nikogo.A! Otóż i nasza panienka idzie - rzekł, zmieniwszy naraz głos i wskazując przez okno na kobietę czar no ubraną, idącą przez podwórze, wyszedł naprzeciw niej.Musiał jej coś powiedzieć o nas, bo za drzwiami jeszcze usłyszeliśmy, jak zdziwiona spytała:- Do mnie? Jacyś panowie? To chyba pomyłka - i wszedłszy do izby, obrzuciła nas niespokojnym, pytającym spojrzeniem.Była jeszcze szczuplejsza, przeźroczystsza i bledsza niż dawniej, a bladość jej uwydatniała się jeszcze więcej na tle żałobnego welonu i kapelusza.Naraz wzrok jej zatrzymał się na mnie, twarz się rozjaśniła i wyciągając do mnie rękę na powitanie, rzekła przyjaźnie:- A? To pan.- A ja ojciec jego - powiedział ojciec, idąc ku niej z życzliwością - a zarazem przyjaciel ojca pani z dawnych lat, kolega z czasów szkolnych jeszcze.Wyczytałem w gazetach wiadomość o jego śmierci i przyjechałem spłacić dług, który mi ciężył na sumieniu.- To chyba ojciec mój był pańskim dłużnikiem.- Nie.Ja jemu byłem winien.Potrząsnęła głową przecząco.- Pan się myli.Ojciec mój był tak biednym.- Toteż dług mój pochodzi z czasów, gdy się miał dobrze; gdyście państwo mieszkali jeszcze we Lwowie.Ojciec musiał wspominać przecie o tym, albo może i pani pamięta, jak nieraz listownie przesyłałem mu raty.- To przypominam sobie.- Ale reszty spłacić nie mogłem, bo wyjechał ze Lwowa i nie wiedziałem jego adresu.To mówiąc, dobył pugilares i wziąwszy paczkę banknotów, podał jej pieniądze.- Oto jest trzysta pięćdziesiąt reńskich, które chowam jako depozyt i rad jestem, że choć córce spłacić mogę ten dług, który mi ciężył od dawna.Zawahała się z przyjęciem i patrząc badawczo, podejrzliwie w oczy ojcu, rzekła:- Czy pan ręczysz mi słowem, że te pieniądze słusznie mi się należą?- Daje pani słowo uczciwego człowieka, że dając je, pozostaję jeszcze dłużnikiem ojca pani, bo ja mu winien jestem daleko więcej jeszcze.- W takim razie przyjmuję i kwituję z nich w imieniu ojca.Spadły mi one jak z nieba, jak spuścizna po moim kochanym ojcu.Dzięki mu za to.Posiedzieliśmy jeszcze czas jakiś u niej.Ojciec mój rozpytywał się szczegółowo o koleje życia nieboszczyka, słuchał z zajęciem i współczuciem szczegółów o jego wyjeździe za granicę, o chorobie i ostatnich chwilach.Panna opowiadała mu to wszystko ze szczerością i prostotą, bez cienia afektacji i przesadnego patosu, bez łez i wzdychań tak zwykłych w podobnych wypadkach; była nawet skąpą w słowach, w narzekaniach na los, który ich prześladował; a jednak znać było w tym wszystkim serce kochającej córki i boleść niezwyczajną tak, że słuchając jej, miałem nieraz łzy w oczach, a ojciec zawzięcie trąbił na nosie, aby pokryć wzruszenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]