[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stanowi³a klucz do mojej zemsty.„ W³aœnie tak.To unikatowy egzemplarz œrodkowoeuropejskiego, œred-niowiecznego drukarstwa, niebywale ciekawa i niezwyk³a ksiêga.Jestemprzekonany, ¿e zosta³a wydrukowana oko³o tysi¹c piêæset dwunastego101roku w Budzie albo na Woloszczy¿nie.Data ta plasuje ten wolumin ju¿ poEwangelii œwiêtego £ukasza, ale przed wêgierskim Nowym Testamentemz roku tysi¹c piêæset dwudziestego, na który' móg³ mieæ pewien wp³yw,jeœli oczywiœcie ju¿ istnia³.- Pan Martin poruszy³ siê na trzeszcz¹cymkrzeœle.- Istnieje mo¿liwoœæ, i¿ drzeworyt z pañskiej ksiêgi mia³ du¿ywp³yw na Nowy Testament z tysi¹c piêæset dwudziestego roku, w którymwidzimy podobn¹ ilustracjê przedstawiaj¹c¹ uskrzydlonego szatana.Aleto rzecz trudna do udowodnienia.By³by to jednak zabawny wp³yw, nie-prawda¿? W ¿adnych wydaniach Biblii nie spotykamy takiej diabolicznejilustracji.„Diabolicznej? " - Przez chwilê smakowa³em to s³owo, wypowiedzia-ne przez innego cz³owieka.„ Oczywiœcie.Mówi³ mi pan wy³¹cznie o legendach zwi¹zanych z Dra-cul¹, aleja w swoich badaniach poszed³em jeszcze dalej ".Nosowy i tak bardzo amerykañski akcent pana Martina sprawi³, ¿ed³u¿sz¹ chwilê milcza³em.Nigdy jeszcze nie s³ysza³em tak z³owrogiejg³êbi w g³osie tak zwyczajnym.Popatrzy³em zaskoczony na swego roz-mówcê, ale jego ton z³agodnia³, twarz siê wyg³adzi³a.Zacz¹³ przerzucaæpapiery, które wyj¹³ z tekturowej teczki.„ Tutaj mamy wyniki naszych ekspertyz - powiedzia³.- Zrobi³em dlapana kopie z naniesionymi przeze mnie uwagami.Myœlê, ¿e zainteresu-j¹ pana.Wnosz¹ niewiele poza tym, co ju¿ powiedzia³em.a s¹ jeszczedwa inne, niew¹tpliwie ciekawe fakty.Z analiz chemicznych jasno wyni-ka, ¿e ksiêga prawdopodobnie przez d³ugi czas przechowywana by³aw œrodowisku gêstego, kamiennego py³u.W ka¿dym razie przed rokiemtysi¹c siedemsetnym.Poza tym jej ostatnie fragmenty nosz¹ œlady s³onejwody.zapewne przewo¿ono j¹ gdzieœ statkiem przez morze.S¹dz¹c popochodzeniu ksi¹¿ki, mog³o to byæ Morze Czarne.Istnieje jednak kilka in-nych mo¿liwoœci.Obawiam siê, ¿e nasze badania niewiele wnios¹ nowe-go do pañskich studiów.czy¿ nie wspomnia³ mi pan, ¿e pisze historiêœredniowiecznej Europy? "Popatrzy³ na mnie przelotnie z mi³ym uœmiechem, który na jego wy-niszczonej chorob¹ twarzy sprawia³ nieco dziwaczne wra¿enie, a jauœwiadomi³em sobie dwie rzeczy jednoczeœnie, które zmrozi³y mi kreww ¿y³ach.Pierwsza: nigdy nawet nie zaj¹kn¹³em siê przy nim s³owem o tym, ¿episzê historiê œredniowiecznej Europy.Powiedzia³em tylko, i¿ potrzebujê102pewnych informacji o moim woluminie, które byæ mo¿e oka¿¹ siê bardzoprzydatne przy kompletowaniu bibliografii odnosz¹cej siê do ¿ycia VladaPalownika, znanego z legend jako Dracula.Howard Martin byl bardzodok³adnym kustoszem, podobnie jak ja naukowcem, i nigdy nie pozwo-li³by sobie na tak¹ omy³kê.Jedn¹ z pierwszych rzeczy, na jak¹ zwróci³emuwagê, by³a jego prawie fotograficzna pamiêæ odnoœnie do szczegó³Ã³w,coœ co zawsze docenia³em w nowo poznanych ludziach.A druga: choroba, na któr¹ cierpia³.Nieszczêœnik.Jego zwiotcza-³e wargi, kiedy siê uœmiecha³, opada³y, ods³aniaj¹c stercz¹ce troszeczkêgórne k³y, co nadawa³o jego obliczu bardzo nieprzyjemny wyraz.A¿ zadobrze pamiêta³em urzêdnika ze Stambu³u, z tym tylko, ¿e z szyj¹ Martinaby³o wszystko w porz¹dku.W ka¿dym razie na tyle, na ile zdo³a³em siê zo-rientowaæ.Opanowa³em wewnêtrzny dygot i odebra³em od niego ksi¹¿kê.„A swoj¹ drog¹, mapa jest godna najwy¿szej uwagi" - oœwiadczy³nieoczekiwanie.„Mapa?"Skamienia³em.Zna³em tylko jedn¹ mapê - w³aœciwie trzy, a ka¿daw coraz wiêkszej skali - ale one nie mia³y tu nic do rzeczy.By³em przeko-nany, ¿e nie wspomnia³em o ich istnieniu obcemu mi przecie¿ cz³owiekowi.„ Czy pan sam j¹ naszkicowa³? NajwyraŸniej nie jest stara, ale mapan rêkê artysty.A pañski umys³ nie jest schorza³y, jeœli tak mogê powie-dzieæ ".Gapi³em siê na niego jak cielê na malowane wrota, nie mog¹c odszy-frowaæ znaczenia jego s³Ã³w, a jednoczeœnie boj¹c siê zapytaæ, co konkret-nie ma na myœli.Czy¿bym zostawi³ w ksiêdze jeden ze swoich szkiców?Ale by³em pewien, ¿e dok³adnie przejrza³em wolumin, strona po stronie,zanim przekaza³em go w jego rêce.„ W³o¿y³em j¹ pod ostatni¹ stronicê ksi¹¿ki - powiedzia³ uspokaja-j¹co.- A teraz, doktorze Rossi, mogê zaprowadziæ pana do ksiêgowoœci.Chyba ¿e woli pan otrzymaæ rachunek do domu ".Otworzy³ drzwi i znów przes³a³ mi dziwaczny uœmiech.Odnios³emwra¿enie, ¿e nie powinienem d³u¿ej studiowaæ ksi¹¿ki, któr¹ trzyma³emw rêce, a w jaskrawym œwietle zalewaj¹cym korytarz zrozumia³em, i¿ ówosobliwy uœmiech by³ jedynie wytworem mojej nadpobudliwej wyobraŸni,¿e mimo trawi¹cej go choroby, pan Martin by³ normalnym cz³owiekiem;mo¿e tylko trochê znu¿onym i przygarbionym po dziesi¹tkach lat spêdzo-nych nad kartami historii.To wszystko.Stoj¹c w progu, wyci¹gn¹³ do103mnie w serdecznym, po¿egnalnym geœcie d³oñ.Uœcisn¹³em j¹ i wymamro-ta³em, by rachunek przys³ano na mój uniwersytecki adres.Mierz¹c czujnie ka¿dy krok, oddala³em siê od jego drzwi, a¿ zniknê³yza zakrêtem korytarza.Min¹³em g³Ã³wny hol i opuœci³em ogromny, zbudo-wany z czerwonej ceg³y zamek, w którym on i jego wspó³pracownicy z ta-kim zami³owaniem oddawali siê pracy.Odetchn¹³em œwie¿ym powietrzem,przeszed³em przez równo przystrzy¿ony trawnik i usiad³em na ³awce, sta-raj¹c siê byæ zarówno widoczny, jak i niewidoczny.Trzymana w d³oni ksi¹¿ka otworzy³a siê ze sw¹ zwyk³¹, z³owieszcz¹us³u¿noœci¹, a ja ze zdumieniem popatrzy³em na jak¹œ luŸn¹ kartkê wsu-niêt¹ miêdzy stronice.Normalnie odkryæ j¹ mog³em tylko przypadkowo,kartkuj¹c od koñca ca³¹ ksiêgê - delikatny rysunek na kalce, zupe³niejakby ktoœ zdoby³ moj¹ trzeci¹, najwa¿niejsz¹ mapê i skopiowa³ dla mniewszystkie jej tajemnicze szczegó³y.Nazwy w jêzyku staros³owiañskim by³ytakie same jak na mojej mapie: „ Wioska Kradn¹cych Œwinie", „DolinaOœmiu Dêbów ".Szkic ów ró¿ni³ siê od mojego rysunku jednym szczegó-³em.Pod napisem „Bezbo¿ny Grobowiec " widnia³ wykonany atramentemschludnymi, ³aciñskimi literami, nieró¿ni¹cy siê szczególnie od innychnazw, kolejny napis.Otacza³ pó³kolem punkt oznaczaj¹cy grobowiec, jak-by udowadniaj¹c swój bezpoœredni zwi¹zek z tym miejscem.Przeczyta³ems³owa: „Barto³omeo Rossi"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]