[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak, to naprawdê krajszaleñców.Pozostawa³o jednak wa¿ne pytanie: jak stwierdziæ, kto jest normalny?l je¿eli w ogóle mo¿nabyæ normalnym w takim niezrozumia³ym œwiecie, to jak d³ugo?G³owa bola³a go od myœlenia i wysi³ku, jaki kosztowa³o go czytanie.By³zmêczony zagadkami, walka i t¹ dziwn¹ izolacjo, w jakiej ¿yli wra¿liwi,samotnoœci¹, która popycha³a ich do tego, aby zast¹pili sobie rodzeñstwo,nauczycieli, a nawet rodziców.By³ zmêczony odpowie-dz!alnoœci¹ za Rodzinê.Atak¿e tym, ¿e to uczucie zmêczenia jeszcze d³ugo bêdzie mu towarzyszyæ.Westchn¹³ i skierowa³ œwiat³o latarki na najbli¿szy stos ks!¹¿ek.Jedna z nichzwróci³a jego uwagê.Wzi¹³ j¹ do rêki.Wolno, z wysi³kiem przeczyta³ tytu³, lmagle zapomnia³ o zmêczeniu.Serce z ca³ej sMy zaczê³o mu wa³iæ w piersiach.Wiedzia³ — teraz wiedzia³ ponad wszelk¹ w¹tpliwoœæ - ¿e ¿mudny proces naukiczytania sowicie im siê op³aci.Tytu³ ksi¹Ÿki, któr¹ trzyma³ w dr¿¹cej d³oni,brzmia³ „Historia œwiata".Autorem by³ niejaki H.G.Wells.Micha³ usiad³ na pod³odze i z luboœci¹ przerzuca³ strony ksi¹¿ki.Gdzieniegdzie jakieœ s³owo przyci¹gnê³o jego wzrok - s³owo, które rozumia³.Zapomnia³ o bibliotece, o Rodzinie.To by³a w³aœnie ta ksi¹¿ka.By³ tegopewien.To by³a ta ksi¹Ÿka.„Historia œwiata"! Ju¿ same te s³owa mia³y w sobiemagiczny urok.Nareszcie wszystkie tajemnice wyjd¹ na œwiat³o dzienne, azagadki zostan¹ rozw!¹zane.Ogarnê³o go upojenie.By³ oszo³omiony i podnieconymo¿liwoœciami, jakie ta ksi¹¿ka przed nim otwiera³a.Nagle zda³ sobie sprawê, ¿e ktoœ do niego mówi i ci¹gnie go za ramiê.By³a toEmilia.Mimo pó³mroku dostrzeg³, ¿e jest bardzo skonsternowana.- Przepraszam ciê, nie wiedzia³am, ¿® jesteœ a¿ tak zamyœlony.Da³am têks!¹¿kê Ernestowi i prosi³am, ¿eby mi przeczyta³, co to jest.Spojrza³ na ni¹ izrobi³ bardzo zdziwion¹ minê, ale nie chcia³ nic powiedzieæ.Radzi³ zapytaæciebie.Nie uwa¿asz, ¿e to dziwne?Micha³ wsta³ i automatycznie wsadzi³ „Zarys historii œwiata" do kieszeni.Wzi¹³ ksi¹¿kê z r¹k Emilii i poœwieci³ latark¹ na kartê tytulow¹.Niepewnym g³osem przeczyta³ wydrukowane tam s³owa:- Emilia Bronte - „Wichrowe Wzgórza".Rozdzia³ szesnastyMicha³ patrzy³ na ks!¹Ÿkê, któr¹ trzyma³ w rêku, jakby mog³a za chwilêwybuchn¹æ.Emilia Bronte! Nigdy nie przysz³o mu do g³owy — tyle rzeczy nigdynie przysz³o mu do g³owy! — ¿e mog³aby istnieæ jakaœ inna Emilia Bronte.l totaka m¹dra, ¿eby napisaæ ksi¹¿kê sk³adaj¹c¹ siê z wielu tysiêcy s³Ã³w — taniespodziewana œwiadomoœæ wprawi³a go w ogromne zmieszainie.Otworzy³ ksi¹¿kê i skierowa³ latarkê na stronê zatytu³owana „Rozdzia³pierwszy".Z pewnym trudem i mozol¹c siê nad niektórymi s³owami, jak „s¹siad" i„utrzymywaæ", przeczyta³ na g³os kilka pierwszych zdañ: „Wróci³em w³aœnie zwizyty u mego gospodarza, s¹siada-samotnika, z którym bêdê musia³ utrzymywaæstosunki.Okolica naprawdê piêkna! W ca³ej Anglii nie znalaz³bym chybadrugiego tak odludnego miejsca".*Zamkn¹³ ksi¹Ÿkê i spojrza³ zamyœlonym wzrokiem na sto-j¹c¹ przy nim Emiliê.- Co to znaczy? — zapyta³a.- Nie wiem.Musia³bym przeczytaæ trochê wiêcej i zorientowaæ siê w sposobieu¿ycia poszczególnych s³Ã³w.- Nie mia³am na myœli ksi¹¿ki.Chodzi mi o to, w jak! sposób ktoœ inny mo¿enazywaæ siê dok³adnie tak samo jak ja.S¹dzi³am, ¿e dwie osoby nie mog¹ siê taksamo nazywaæ.Micha³ westchn¹³.- Tego te¿ nie wiem.Przepraszam ciê, Emilko.Jeœli chodzi o niewiedzê, jestemprawdziwym ekspertem.Nie wiem, dlaczego nigdy nie przysz³o mi do g³owy, ¿etakie same imiona i nazwiska mo¿e nosiæ wiêcej osób ni¿ jedna.- Rozeœmia³ siêgorzko.— Bo ja wiem, mo¿e gdzieœ tam istnieje wiele Emilii Bronte.Specjalizujê siê jedynie w ignorancji.- Mo¿e ona ju¿ nie ¿yje - podsun¹³ Ernest.- Kto?- Ta Emilia Bronte, która to napisa³a.Mog³a umrzeæ ju¿ dawno temu, ks!¹¿kajest bardzo stara.- Prawdopodobnie.* Przek³ad Janiny Sujkowskiej.- Mo¿e.- zastanawia³a siê Emilia - mo¿e jest jakiœ powód.jakiœ zwi¹zekmiedzy naszymi imionami.- Ciekawe, czy ona nale¿a³a do wra¿liwych — zabra³ g³os Horacy.- Pewno nie.Je¿eli umia³a czytaæ i pisaæ i potrafi³a z³o¿yæ do kupy tyle s³Ã³w, ¿eby zrobiæz tego ksi¹¿kê, to za³o¿ê siê, ¿e jak nic nale¿a³a do bezkrw!-stych.Micha³a ogarnê³oi dziwne przeczucie.- Nie nale¿a³a do bezkrwistych.Nikt z tych, co napisali te ks!¹¿ki, nie móg³byæ bezkrwisty.Bezkrwistych nie obchodzi czytanie ani pisanie, im nie potrzebaksi¹-Ÿek.Tylko wra¿liwi ich pragn¹ i potrzebuj¹.- Olœni³a go nagle pewnamyœl.— Mamy tu wspó³towarzyszy.Ludzi tego samego gatunku i pokroju, co my.Teraz, kiedy znaleŸliœmy ksi¹Ÿki, wszyscy nauczymy siê p³ynnie czytaæ idowiemy siê, co inni wra¿liwi myœleli, czego chcieli i co robili.Tak czyowaik, Emilia ma racjê, mo¿e jest tu jakiœ zwi¹zek.- Popatrzmy na ich nazwiska — zaproponowa³ Ernest.— Najlepiej zróbmy to razem,jest ju¿ tak ciemno, ¿e nie obejdziemy siê bez latarki.Horacy wyraŸnie zaczyna³ siê nudziæ.- Wy czytajcie nazwiska, a ja rozejrzê siê, czy nie ma tu innych ciekawychrzeczy.Nie s¹dzê, ¿eby te ksi¹¿ki na wiele siê wam przyda³y.Chocia¿ Emilia i Jane nie umia³y nawet rozró¿niaæ na pierwszy rzut oka kszta³tuposzczególnych liter, zosta³y przy Michale i Erneœcie, wertuj¹c sterty ksi¹Ÿekw nadziei.¿e mo¿e w jakiœ sposób uda 1m siê coœ znaleŸæ.Zanim dokonano nastêpnego odkrycia, up³ynê³o jednak sporo czasu.Niebo,widoczne przez brudne szyby okienne, by³o ju¿ ciemne nie z powoduzasnuwaj¹cych je chmur, lecz z powodu nadchodz¹cej nocy.To w³aœnie Ernest pierwszy zobaczy³ tê ksi¹¿kê i natychmiast rozpozna³ s³owo,które natrêtnie rzuci³o mu siê w oczy.Tym s³owem by³o nazwisko „Rutherford".które stanowi³o tytu³ ksi¹¿ki.- Rutherford l — Ernest wymówi³ to tak, jakby wypowiada³ to s³owo po razpierwszy w ¿yciu.Otworzy³ ksi¹Ÿ-kê i spojrza³ na pierwsz¹ stronê.Przeczyta³napis pod tytu³em: „Relacja o ¿yciu i pracy Ernesta Rutherforda, barona Rutherforda z Nelson, odznaczonego Orderem Zas³ugi, uczonego i geniusza".- Rutherford - powtórzy³ za nim Micha³.- Uczony ! geniusz.Najpierw EmiliaBronte, teraz Ernest Rutherford.Czy wszystkie nasze nazwiska naleŸ¹ doinnych wra¿liwych? - Westchn¹³.- Jest tu tyle ksi¹Ÿek, które trzeba przejrzeæ.Bêdziemy musieli nieraz tu wracaæ.Tak marzy³em o ks!¹Ÿkach, a teraz, kiedy ju¿je mamy, czujê lêk.Jane przysz³a do g³owy dziwna myœl.- Ciekawa jestem, czy ci inni wra¿liwi nie s¹ krewnymi Ernesta i Emilki? -Zawaha³a siê.- Mów! siê, ¿e to bezkrwiœci s¹ naszymi rodzicami, ale przecie¿s¹ do nas tak niepodobni.To g³upi pomys³, ale czy to mo¿liwe, ¿eby tamciwra¿liwi mieli coœ wspólnego z Emilk¹ i Ernestem ?Zapad³a cisza.W koñcu Micha³ przemówi³:- Powiem wam, co myœlê.Myœlê, ¿e ludzie, którzy napisali te ksi¹Ÿki - wszyscyci ludzie - s¹ naszymi prawdziwym! rodzicami.Myœlê, ¿e bezkrwiœci taj¹ przednami prawdê o nas samych, poniewa¿ ta prawda jest dla nich niekorzystna.Wszyscy zapomnieli o Horacym.Nagle gdzieœ z daleka us³yszeli jego g³os.- Przynieœcie latarkê! - wo³a³.- Straci³em orientacjê w tych ciemnoœciach.- Gdzie jesteœ?- Na drugim koñcu biblioteki s¹ drzwi ze schodami wiod¹cymi na dó³.Zszed³em potych schodach, a teraz miê wiem, którêdy wróciæ.Micha³ poprowadzi³ ich w kierunku g³osu.Bateria latarki wyczerpywa³a siê, jejœwiat³o nie by³o ju¿ jaskrawo-¿Ã³³te, lecz bladopomarañczowe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]