[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podobno Kyd był w to wmieszany.– Antyreligijne broszury znaleziono w jego papierach.– Nie przyznaje się do ateizmu, nawet pod torturami.Ale pogrążył Kita Marlowe.Powiedział, że te broszury zostawił u niego Kit, kiedy wspólnie opracowywali jakąś sztukę.– Królowa zastanawia się teraz, co począć z jawnym ateizmem Marlowe’a.Najgorsze jest to, że on podobno innych do ateizmu podburza.– Boją się postawić Marlowe’a przed sądem.Jeszcze przypadkiem wyzna publicznie, że z polecenia rządu szpiegował katolików.To nie będzie dobrze wyglądało: on, znany ateista, zausznikiem rządu!– Więc co z nim zrobią? Skażą go na wygnanie?Will poszedł odwiedzić Marlowe’a by go ostrzec o tych plotkach, w których mogło być sporo prawdy.Ale Marlowe śmiał się z ostrzeżeń.– A Kyda wcale nie winię – mówił.– Nie zeznał niczego, czego by nie wiedział doskonale każdy, kto kiedykolwiek słyszał, jak gadam.Ale gadać nie przestanę.Jeśli chcą mi zamknąć usta, wiedzą – jak! Nie byłbym pierwszy.W parę dni później Marlowe poszedł w kompanii trzech podejrzanych typów, co mu się nieraz zdarzało, do obskurnej tawerny nad rzeką.We czwórkę jedli, pili i chodzili po ogrodzie.Powróciwszy do tawerny, pokłócili się przy płaceniu rachunku.Któryś ze zbirów dobył noża.Marlowe’a zraniono w oko.Po krótkiej, ale okropnej agonii – zmarł.„Pod Syreną” przyjęto straszną wieść absolutnym milczeniem.Wymieniano porozumiewawcze spojrzenia ale nie komentowano tej śmierci.Szpiedzy Lorda Kanclerza czyhali wszędzie.Aktorzy, dramaturdzy i widzowie mówili o teatrze Marlowe’a.James Burbage, z wyżyn swego długoletniego doświadczenia i znajomości poetów i sceny, oznajmił:– Przed Marlowe’em nie było w naszym języku ani prawdziwego białego wiersza, ani prawdziwej tragedii.Sir Walter Raleigh, bratnia dusza Marlowe’a-ateisty, rzekł:– Jakiekolwiek były jego błędy – a niech potępi go ten, co sam jest wolny od wszelkich wad – Marlowe nie znał dumy, prócz dumy z tego, co potrafi ludzki intelekt.A Will w imieniu dramaturgów dodał:– To był nasz przywódca i mentor.Cokolwiek bym powiedział o moim zadłużeniu w stosunku do niego, nigdy nie zdołam wypłacić całej należności.***Will wszedł do katedry Św.Pawła z Czarną Damą u boku.Po głównej nawie spacerowali młodzi wykwintnisie, niedbałym ruchem odrzucając z ramion barwne, jedwabne pelerynki i srebrnymi wykałaczkami usuwając z zębów resztki ostatniej uczty.Na filarach widniały nalepione ogłoszenia służących szukających pracy, a oni sami często wystawali tu również, by zademonstrować swoje zalety jak bydło na targu.Tu szeptem przekazywano sobie ostatnie nowiny dnia, tu się umawiano i spotykano, tu załatwiano interesy handlowe i osobiste.W zakątkach siedzieli zawodowi skrybowie, kreśląc listy dla nie znających sztuki pisania; adwokaci przyjmowali swoich klientów.Czasem zdarzały się sprzeczki i bójki; winnych sadzano później w dybach na dziedzińcu przed katedrą.– Powiedział mi, że będzie tu dziś rano – rzekł Will do swej towarzyszki.– Nie mogę się go doczekać – odpowiedziała.– Odmalowałeś go w tak cudownych kolorach!– Jest bardzo urodziwy i szlachetny, posiada wszelkie cnoty – rzekł Will.– Ale patrz!Właśnie nadchodzi!Od kiedy przeczytała dedykację, w której Szekspir poświęcił poemat „Wenus i Adonis” Southamptonowi, Czarna Dama wciąż nalegała, by pozwolił jej zobaczyć młodego arystokratę.Zazdrosny kochanek uległ w końcu, dumny, że może się pochwalić tak wysoko urodzonym przyjacielem.W lśniącym, atłasowym kaftanie, wysokim kapeluszu z piórami, lekko wspierając palce lewej ręki na wysadzanej klejnotami rękojeści szpady, Złoty Lord szedł wzdłuż głównej nawy, a za nim biegły wszystkie spojrzenia.Jego jasne włosy zapalały się płomiennymi błyskami od promieni słonecznych, wpadających ukośnie przez wysokie okna.Will cofnął się usiłując pociągnąć Czarną Damę za sobą w cień filaru, ale ona nie ustąpiła i stała nadal, prawie na drodze Southamptona.Will zmuszony był znowu stanąć obok niej.– Jak się masz, Will, myślałem, że będziesz przy pracy o tej porze! – przywitał go Złoty Lord.– Przeszkodzono mi, milordzie – powiedział Will, ze znaczącym uśmiechem spoglądając na swoją towarzyszkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]