[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Prócz serca – myślał.– Bo on ma prawdziwe serce Verealów: szlachetne, dobre i przede wszystkim nieustraszone.Wjechali na szczyt niewielkiego wzgórza i spojrzeli w dolinę.Przez krzewy zagajnika mignęła im wysoka postać trzeciego mężczyzny, jadącego ku nim na równie pięknym koniu jak tamci dwaj, którzy chcieli przerwać im podróż.– Teraz, Filipie, nie możemy już wątpić – mówił Gaspard.– Czyhają na nas wszędzie nieprzyjaciele.Przysiągłbym, że ten trzeci też do nich należy.Bez wątpienia dałbyś sobie z nim radę, ale nie trzeba kusić losu.Może to trzecie spotkanie, po tamtych zwycięstwach, przyniosłoby ci porażkę.Filip westchnął.– Dlaczego, mistrzu, w tak szczęśliwym dniu mielibyśmy się obawiać kogokolwiek.– Dosyć gadania – warknął Gaspard.– Jedź za mną.Wjechali w gęsty zagajnik i zza krzewów przyglądali się Silasowi Denny’emu, który przejechał mimo nich, ogromny, ponury, wzbudzający lęk.– To trzeci – szepnął Filip, gdy Denny zniknął mu z oczu.Ilu ich jeszcze będzie?– Już niewielu – odparł Gaspard wjeżdżając na pagórek i wskazując na leżącą u jego stóp dolinę.– Tu jest cel naszej podróży i nic już teraz nie może nam przeszkodzić w osiągnięciu go.XXI – W niewoliDzień chylił się ku schyłkowi, zapadał zmrok, nie ten ponury, ciężki, ale taki, co obdarza niebo i ziemię uroczym, różowym światłem.Gaspard pokazał uczniowi chatę o bielonych ścianach, zawieszoną hen, daleko na brunatnej górskiej ścianie.Pojechali w tamtym kierunku.Dojechawszy, zsiedli z koni i weszli do chaty.A tymczasem górską przełęczą pędził Marmont tak szybko, jak tylko pozwalały nogi lichego konia.Po jakimś czasie natknął się na Halseya z podwiązaną ręką, zbierającego się do powrotnej drogi.– Spotkałem diabła – uśmiechnął się Halsey.– I diabeł zwyciężył.A z tobą co się stało?– Byłbym go posiekał na kawałki – wykrzyknął Marmont, ale w krytycznym momencie mój koń stanął dęba jak wariat.– Dalszego ciągu tej historii domyślam się – dokończył Halsey patrząc na opuchniętą twarz Marmonta.– Nie rozumiesz, że.– Rozumiem.Miałeś pecha.Ja również.W każdym razie na to, by mnie zmóc, musiał użyć broni palnej, a nie pięści.Marmoncie, bądź szczery: pobito nas obu dokumentnie.Przyznaj się!Zrozpaczony, upokorzony Francuz mruknął coś niewyraźnie.– To był pech: koń mi stanął dęba.Ale ja się jeszcze z nim spotkam!– Mam nadzieję, że ten przywilej i mnie przypadnie w udziale.A może w ogóle byłoby lepiej, gdyby się nam obu nie udało? Ten chłopak, Marmoncie, to tygrysiątko.– Obetnę pazury tygrysowi – mruknął Marmont.Jechali wąską ścieżyną opowiadając sobie o swoich przygodach i nagle na jakimś zakręcie spotkali Denny’ego na spienionym koniu.Powitali go okrzykami radości i dowiedzieli się, że on przynajmniej nie padł ofiarą Vereala.Chłopak wywiódł go po prostu w pole, więc był jeszcze bardziej zły niż tamci.– Wydawało się nam, że zapolujemy na królika, a trafiliśmy na lwa – podsumował sytuację Halsey.– Marmonta i mnie bezczelnie przechytrzył i pobił, a z ciebie po prostu zakpił.Zachowaliśmy się jak durnie.Co do mnie, to przyznam szczerze, że zamieniłbym z przyjemnością mój udział w tych trzech milionach, schowanych w pałacu Verealów, na bilet do Nowego Orleanu.– Dzięki Bogu, jest nas jeszcze tu dwóch i pół mężczyzny.W imieniu tego, co macie najdroższego błagam was: jedźmy jak najprędzej w dolinę i starajmy się ich dopędzić.– Na tych koniach? – spytał Halsey.Marmont zaklął, ale Denny poparł jego projekt.– Jest jedna szansa na sto.Ale jedna setna szansy w interesie trzymilionowym jest też coś warta.Najlepiej będzie zajechać do tego domku.O tam.Może okaże się nie zamieszkany, w każdym razie będą mieli dach nad głową.O ile chata jest zamieszkana, zostaną na pewno gościnnie przyjęci.Przejechali już pół drogi wiodącej z doliny do chaty, gdy do uszu ich dotarł dźwięk świadczący wyraźnie o tym, że domek ma właściciela
[ Pobierz całość w formacie PDF ]