[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Proszę, zechce pan usiąść - powiedziała uprzejmie.- Przyniosę panu filiżankę kawy.- Nie, bardzo dziękuję - odparł Taylor klepiąc się po piersi.- Mam tu wszystko, czego mi trzeba - dodał z uśmiechem.Beth usłyszała uderzenie sygnetu o płaską, metalową manierkę i znowu straciła pewność siebie.Z braku lepszego pomysłu zmusiła się do przejścia do salonu.Wchodząc tam, natychmiast zapaliła światło.Gdy zrobiło się jasno, od razu poczuła się bezpieczniej.Nawet nie oglądając się, czuła za plecami obecność Taylora.Szybko podeszła do ogromnego, kamiennego kominka i oparła się plecami o jego róg.Znowu poczuła przypływ pewności siebie.Taylor, kołysząc się na boki, podszedł do niej.- Mój syn jest prawdziwym szczęściarzem - powiedział.- Cholernie piękna z ciebie dziewczyna.Nagle zniżył swój przepity głos.- A może powinienem powiedzieć: kobieta?Beth jednocześnie czuła, że kostnieje ze strachu, i że oblewa się potem.Serce waliło jej gwałtownie.Dusiła się z przerażenia.Taylor z pewnością pozwalał sobie na nadmiernie osobiste uwagi.Czego on ode mnie chce? - powtarzała w myślach.Z pewnością nie chodzi mu o to, czego się obawiała.To niemożliwe, nieprawdopodobne.Na litość boską, przecież ten człowiek to ojciec Zacha! Wspólnik jej ojca!Postanowiła opanować lęk.- Dziękuję.dziękuję panu - wyjąkała z trudem.Usiłowała nie sprzeciwiać się Taylorowi.- Tak, mój syn to prawdziwy szczęściarz - powtórzył.Przysunął się do niej tak blisko, że w każdej chwili mógł jej dotknąć.Beth czuła na twarzy jego odrażający oddech.- Cieszę się, że pan tak myśli, panie Winslow.- Mów mi Taylor, już ci to raz powiedziałem.- Nie.nie mogę.- Spojrzała na niego szeroko otwartymi, nieruchomymi oczami.- Z pewnością możesz, skarbie - nalegał.- Chcę usłyszeć, jak wymawiasz moje imię.- Proszę.panie Winslow - jęknęła Beth.- Dlaczego pan to robi?- Co robię, skarbie?Beth gorączkowo myślała, co powiedzieć.- Tata wróci do domu lada chwila.- Zajmie nam to tylko minutkę - odrzekł Taylor, po czym uniósł rękę i przejechał palcem wzdłuż jej karku.- Niech mnie pan nie dotyka!- Dlaczego, skarbie? - Taylor bynajmniej nie opuścił ręki.- Chryste, ale masz gładką skórę!- Niech pan przestanie! - krzyknęła Beth.- Proszę zostawić mnie w spokoju!- Myślisz, że jesteś kimś lepszym ode mnie, co? - spytał, a jego twarz przybrała gniewny wyraz.Beth potrząsnęła głową.Włosy opadły jej na czoło i zasłoniły twarz.- Proszę.- Tak, z pewnością myślisz, że jesteś Bóg wie kim.Taylor trzymał rękę na jej szyi.- Nie! Ja tylko.- Beth nie mogła wykrztusić nic więcej.- Zach nigdy się o tym nie dowie, słyszysz?Zach! Zach, proszę, przyjdź wreszcie! Pomóż mi - modliła się Beth.- Słyszałaś? - powtórzył z naciskiem.W jego oczach pojawiły się dzikie błyski.- Wszystko powiem ojcu - załkała Beth, przywierając do kominka.Czuła, jak wystający kamień wrzyna się jej w plecy.Taylor przejechał palcem w dół, aż rozchylił poły szlafroka i dotknął jej piersi.- Proszę bardzo, powiedz ojcu.Beth cała dygotała z przerażenia i obrzydzenia.- Możesz mi wierzyć, Foster nie odważy się nic powiedzieć.Jest mi winien kupę forsy.- Pan zwariował! - parsknęła Beth.- Ojciec z pewnością nie jest panu nic winien, co najwyżej powinien dać panu w pysk!Taylor chwycił ją brutalnie za ramiona i przyciągnął do siebie.- Mogę zrujnować twego ojca, dziewczyno.Skończy się wspaniała rodzina Melbourne’ów.- Puść mnie! - krzyknęła Beth, wbijając paznokcie wjego ramiona.- Jeszcze nie jestem gotów, więc lepiej się uspokój.- Zwariował pan!Tata.- Twój tata gówno może - szydził Taylor.- Nie ma złamanego grosza.- Co?- Pewnie o tym nie wiesz, prawda? Właśnie dlatego przyszedłem porozmawiać z twoim starym.Ma głowę na pieńku i bez mojej pomocy rychło ją straci.- Nie wierzę! - Beth próbowała odepchnąć go od siebie.- Tojakieś wymysły!- Dlaczego zatem drżą ci usta? - zakpił Taylor i głośno się zaśmiał.- I czemu patrzysz jak przerażona klaczka?A może mówił prawdę? Czy to możliwe, żeby ojciec był coś winien temu łajdakowi? Nie, to wykluczone.Beth była święcie przekonana, że Foster jest dobrym przedsiębiorcą i nie ma kłopotów finansowych.A może ma? Nie mogła tego wiedzieć na pewno.Jedno wiedziała, że Taylorowi nie może uwierzyć.Przede wszystkim to pijak.Pijackie gadanie.- Puść mnie! - krzyknęła znowu.- I wynoś się z mojego domu! Nie mam zamiaru słuchać tych kłamstw!- Ale będziesz musiała! - odrzekł Taylor.- Wysłuchasz wszystkiego, co mam do powiedzenia.Beth miała ochotę splunąć mu w twarz, ale obawiała się jego reakcji.- Ty zboczeńcu! - parsknęła.- Zach cię zabije!- Och, ty mała dziwko - zaklął, jednocześnie gwałtownym szarpnięciem rozchylając poły szlafroka i odsłaniając jej piersi.- Nie waż się mi grozić! Pora, żebyś dostała nauczkę.- Nie! - Dziewczyna na próżno usiłowała wyrwać się zjego rąk.Taylor poderwał ją w górę i przycisnął do kominka tak mocno, że niemal straciła oddech.- Zapłaciszmizato!Beth słyszała gwałtowne dudnienie w uszach.Mimo przerażenia, usiłowała się uwolnić.- Nawet nie próbuj, dzika kotko! - zadrwił, ponownie przyciskaj ącją do ściany.Beth spojrzała mu w oczy i zmartwiała z przerażenia.Wyglądał jak szaleniec.- Proszę, niech pan przestanie - powiedziała drżącym głosem.Oślepiały ją łzy.Instynktownie wiedziała, że Taylor jej nienawidzi.- O, nie, skarbie.Od dawna czekałem na taką okazję.Chcę ci pokazać, co to znaczy prawdziwy mężczyzna.Beth już miała krzyknąć, ale Taylor włochatą dłonią nakrył jej usta.- Krzyk nic ci nie pomoże - powiedział, parząc ją oddechem.Dziewczyna wydała z siebie stłumiony jęk.Czuła, że zaraz zwymiotuje.Odetchnęła głęboko i jakoś opanowała nudności.Cały czas myślała, co ma począć.Musiała coś zrobić, coś wymyślić.Przez chwilę bezwładnie zawisła wjego ramionach.- O, widzę, że zmądrzałaś - szepnął i potarł nie ogoloną brodą o jej kark.Zwolnił nieco uścisk i zdjął dłoń zjej ust.Beth z całej siły odepchnęła go od siebie.- Więc jednak nie! - zaśmiał się Taylor.Chwycił w dłoń pasmo jej włosów i przyciągnął do siebie.- Lubię takie oporne klaczki!- Ty świnio! - wrzasnęła Beth.Taylor okręcił ją w swoją stronę i przywarł ustami do jej warg.Na próżno usiłowała się uwolnić.Zmusił ją do cofnięcia, aż oparła się nogami o brzeg kanapy, po czym złapał jedną ręką jej nadgarstki, a drugą rozpiął spodnie.Na widok jego erekcji Beth znowu zebrało się na mdłości.Boże, to niemożliwe! - pomyślała.- To nie może mi się przydarzyć!Nie zamierzała poddać się bez walki.Chociaż śmiertelnie pobladła, z desperacją kopnęła go w kostkę.- Puść mnie, ty skurwysynu! Nie ujdzie ci to na sucho!Jej krzyki nie zdały się na nic.Chociaż Taylor był wstawiony, i tak nie mogła go pokonać.Przewrócił Beth na sofę i zwalił się na nią.Płacząc, okładała go pięściami po plecach.Dostała spazmów.- Puść mnie, ty skurwielu!Taylor jedną ręką zakrył jej usta, drugą do końca rozrzucił poły szlafroka.- Jaka ładna! - sapnął, chciwie obrzucając wzrokiem jej ciało.Po chwili Beth poczuła jego dłonie na piersiach, brzuchu i udach.Wbiła paznokcie wjego plecy, ale wcale się tym nie przejął.Po prostu chwycił w garść jeszcze jedno pasmo jej włosów i pociągnął, aż jęknęła z bólu.- Sprawię ci rozkosz - szepnął.- Przestań się opierać.- Nie!Strach sparaliżował ją zupełnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl