[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na widok nadjeżdżającego Conovera stary Morne dał im znak ręką i w tej samej chwili rozległ się dźwięczny okrzyk powitalny, po czym cała gromadka popędziła, ku zbliżającemu się jeźdźcowi.Rosły koń zgrabnie przebierał kopytami torując sobie drogę między dziećmi i niespokojnie strzygł uszami, nienawykły do takich wrzasków.Cienkie w pęcinach nogi stawiał tak ostrożnie, jak kot, którego droga prowadzi przez błotniste miejsca.Podjechawszy ku ławie, na której siedział stary John Morne, zeskoczył Conover z konia i nagle znalazł się wśród zwartego koła dzieciarni.Cała ta ruchliwa masa skakała, klaskała w dłonie i wywrzaskiwała radośnie: „Wielki Jim! Wielki Jim!Jim Conover wychwycił z gromady czworo dzieci i wziąwszy po dwoje na każde ramię, podniósł je wysoko w górę.- Dlaczego tak wszyscy wrzeszczycie? - zapytał.- Przybyłeś, Wielki Jimie, żeby nas uratować! Żebyśmy mogli żyć spokojnie! - zawołały chórem w odpowiedzi.Spuścił je ostrożnie na ziemię, a potem stanął przy starym Morne’m.- Każcie im odejść! - powiedział.Na znak Morne’a dzieci posłusznie oddaliły się ku polanie.Ale zaraz po ich odbiegnięciu ukazały się przemykające wśród drzew inne postacie.Byli to mężczyźni i kobiety pragnący widocznie powitać Conovera, widząc jednak, że rozmawia on z seniorem rodu, zatrzymali się i czekali cierpliwie końca konferencji.- Wszystko to było więc oszukaństwem - brzmiały pierwsze słowa Jima skierowane do seniora rodu.- Cały ten list z opowiadaniem o łożu śmierci był tylko pretekstem do ściągnięcia mnie tutaj.Chcecie uczynić mnie waszym podwładnym na równi z całą resztą?Krzaczaste, białe jak srebro brwi starca uniosły się w górę.- Był czas, kiedy nazywałeś mnie ojcem, Jim.Zapomniałeś już o dawaniu mi tej nazwy?- Tak.Zapomniałem już o tym - ponuro odparł Jim.- Nie pytam cię, dlaczego tak się stało, Jim.- Nie macie potrzeby pytać.Sami chyba łatwo się domyślacie.- Są jednak tacy, Jim, którzy powiedzieliby, że mój gniew był słuszny.- Tak.Inni mogliby tak twierdzić, ale wy macie więcej oleju w głowie niż inni.- A wszystkie te lata moich starań o ciebie, kiedy byłeś dzieckiem?- A wszystkie te pieniądze, które przeszły przez moje ręce do was?Starzec wzruszył niecierpliwie ramionami.- Czy mają to być twoje porachunki ze mną, że wymawiasz mi te pieniądze?- Nie wymawiałbym ich wam, gdybyście nauczyli mnie zarabiać je uczciwą pracą, Morne.Wymawiam je wam, ponieważ uczyniliście ze mnie nędznika i łupieżcę.Przyjęliście mnie pod swój dach, ale po to tylko, aby wykierować mnie na przestępcę.John Morne poruszył się niespokojnie na swojej ławie.- Nie traktowałem cię ani inaczej, ani gorzej niż własne dzieci.Kiedy wszyscy byli przeciwko mnie, jak mogłem uczyć moich chłopców żyć uczciwie i zgodnie z prawem?Conover zagryzł wargi i przełknął tłoczące mu się na usta słowa.- Nie mówmy już o tym - zgodził się.- Dlaczego wezwaliście mnie?- Wezwałem cię, gdyż twoja obecność jest dla mnie niezbędna.I to od zaraz!- W jakim celu?- W jakim celu? Otóż wiedz, że zbliża się, i to szybkimi krokami, nasz koniec, Jim! Napierają na nas ze wszystkich stron.Otaczają nas coraz ciaśniejszym kołem.Będzie temu rok, nie więcej, jak przytrafiło mi się to nieszczęście.Starzec spowity był w rodzaj opończy z długiego nieprzemakalnego płaszcza, który w tej chwili odrzucił z jednej strony, odsłaniając okryte nim nogi, a raczej lewą nogę, bo prawej brakowało od stopy do kolana.- Od czasu kiedy mnie to spotkało, nie było mi już łatwo dopatrzyć wszystkiego osobiście i czuwać nad sprawami rodu.- W jaki sposób to się wydarzyło?- Urządziliśmy wycieczkę do Twin Falls i właśnie w powrotnej drodze kula wystrzelona spoza drzew trafiła mnie w łydkę.Niewiele sobie z tego robiłem i przewiązałem tylko ranę.Zaczęło jednak gnić, a noga spuchła jak bania.Kiedy wreszcie sprowadziliśmy doktora, nie było już innej rady, jak tylko odciąć ją aż po kolano.Odtąd nie mogłem więcej dosiąść konia.- Spotkało was to w trakcie urządzonego napadu? - zapytał Conover.Starzec skinął potakująco głową.- Trzeba przecież żyć - rzekł.- Rozglądałem się po całej rodzinie za tym, który mógłby mnie zastąpić, widzę jednak, że nie ma nikogo prócz ciebie, Jim.Oto dlaczego napisałem po ciebie!- A Phil? Czy nie jest odpowiedni na waszego następcę?- Phil jest tam, dokąd wszyscy z czasem pójdziemy.- Nie żyje?- Nie żyje! Niech Bóg ulituje się nad jego duszą! Nie żyje biedny Phil!- Ale jest Hektor i Bill.Dlaczegóż by niejeden z nich?- Hektor jest tam, gdzie Phil.A Bill odsiaduje wyrok.Dostał dziesięć lat, a od ogłoszenia wyroku upłynęło dopiero trzy lata.Ma więc jeszcze siedem do odsiedzenia.Conover westchnął głęboko.Zastał wszystko tak, jak podejrzewał, że zastanie, usłyszenie jednak o tym z ust starca zadało mu cios w samo serce.Bez względu na opinię, którą wyrobił sobie o wartości moralnej tych ludzi, wyrósł przecież pośród nich, bawił się i walczył wraz z nimi.- A prócz nich nie ma nikogo innego?- Same tylko niedorostki.Na pewno zatrzymany byłeś przez jednego z nich, kiedy zbliżałeś się do naszych granic? Nie starszy on od reszty.- Młody Pattison?- Tak.- Jak to?! Czyżby okoliczni mieszkańcy mieli urządzać napaści na takie dzieci i staczać z nimi boje?- Oczywiście.Nienawidzą nas przecież.Zawsze nas nienawidzili.Obawiam się, że gdyby te niedorostki nie broniły tak dzielnie dostępu do naszej kotliny, nie zawahaliby się wyrżnąć nas do nogi.Mnie spaliliby na pewno żywcem, a wszystkich innych powystrzelaliby bez miłosierdzia.Tak bardzo są na nas zażarci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]