[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyznała w duchu, iż nierozumnie przedstawiała sobie stoki góry jako coś w rodzaju ogrodu zoologicznego.A przecież zwierzętom przykazano: „Idźcie i rozmnażajcie się”.Najwidoczniej posłuchały.Wjeżdżali w skaliste wąwozy, jednak żadnym z nich nie toczył swych wód najwęższy choćby strumień.Góra zdawała się jałowa, sucha jak kredowe wzgórza w Sussex.Lecz ku ich zaskoczeniu góra rozpostarła nagle przed nimi zieloną łąkę porosłą z rzadka krzewami różanymi, osypanymi delikatnym kwieciem.Okrążywszy występ skalny napotkali niewielkie obozowisko — trzy bądź cztery prymitywne namioty, z plecionymi ścianami i czarnymi dachami z koziego włosia.Pannę Logan zaniepokoiła nieco ta grupka nomadów, których stada widać było niżej zbocza, lecz panna Fergusson skierowała konia prosto ku nim.Robiący wrażenie watażki człowiek, którego skołtunione włosy przypominały dach jego własnego namiotu, wyciągnął ku nim nieforemną miskę.Panna Logan z pewnym niepokojem wypiła zawartość, która okazała się zmieszanym z wodą kwaśnawym mlekiem.— Czy uważa to pani za naturalny gest gościnności? — spytała nagle Amanda Fergusson.Panna Logan rozważyła to dziwne pytanie.— Tak — odparła, gdyż z podobnym zachowaniem spotkały się już wielokrotnie.— Mój ojciec rzekłby, iż to zwierzęca próba zażegnania gniewu obcych.Wchodziłoby to w jego życiowe credo.Powiedziałby, że ci nomadzi są zupełnie jak chrząszcze kołatki.— Kołatki?— Mój ojciec interesował się kołatkami.Powiedział mi, że jeżeli zamknąć któregoś w pudełku i postukać w wieczko, kołatek zastuka w odpowiedzi, sądząc, że to oświadczyny innego kołatka.— Nie uważam, by zachowywali się jak chrząszcze — powiedziała panna Logan, starannie wskazując jednak tonem swej wypowiedzi, że jest to tylko jej prywatne zdanie i w żadnej mierze nie uwłacza poglądom pułkownika Fergussona.— Ja również nie.Panna Logan nie do końca rozumiała stan umysłu swej chlebodawczyni.Pojechawszy w tak daleką podróż po wstawiennictwo za swego ojca, zdawała się wiecznie spierać z jego cieniem.Na najniższym stromym stoku Wielkiego Araratu uwiązali konie do głogowca i spętali.Dalszą drogę mieli odbyć pieszo.Panna Fergusson, ze wzniesionym parasolem i pistoletem u pasa, szła przodem pewnym krokiem ludzi prawych.Panna Logan, z workiem cytryn na plecach, usiłowała dotrzymać jej kroku na coraz bardziej stromej drodze.Tyły zamykał objuczony bagażami Kurd.Jeżeli mieli przekroczyć granicę wiecznego śniegu, oczekiwała ich perspektywa spędzenia na stokach góry dwóch nocy.Wspinali się mozolnie całe popołudnie, by na krótko przed siódmą spocząć na obnażonej skalnej płaszczyźnie pod odsączonym ze szkarłatu morelowym niebem.Z początku nie wiedzieli, skąd dochodzi hałas, ani co oznacza.Słyszeli niskie dudnienie, granitowy warkot, lecz nie było pewne, czy jego źródło znajduje powyżej, czy poniżej obozowiska.Nagle skała pod nogami zadrgała, a hałas przeszedł w grzmot, lecz grzmot uwięziony, stłumiony, przerażający, głos pradawnego podziemnego boga usiłującego wydostać się z matni.Panna Logan lękliwie spojrzała na chlebodawczynię.Amanda Fergusson znalazła lornetą klasztor Świętego Jakuba, a na jej twarzy zarysowała się afektowana rozkosz, dla jej towarzyszki wstrząsająca.Panna Logan cierpiała na krótkowzroczność, toteż wywnioskowała, co się zdarzyło, nie z własnych obserwacji, lecz z wyrazu twarzy panny Fergusson.Kiedy dotarła wreszcie do niej lorneta, panna Logan miała okazję naocznie się przekonać, iż wszystkie dachy, wszystkie ściany kościoła klasztornego i wioski, którą opuściły tego ranka, runęły.Panna Fergusson powstała i ruszyła dalej żwawym krokiem.— Czy nie pójdziemy z pomocą ocalonym? — zapytała zdumiona panna Logan.— Nikt nie ujdzie z życiem — odparła jej chlebodawczyni i dodała ostrzejszym tonem: — Powinni byli przewidzieć tę karę.— Karę?— Za nieposłuszeństwo.Za fermentowanie owocu szczepu Noego.Za wzniesienie kościoła i popełnione w nim świętokradztwa.— Panna Logan ostrożnie spojrzała na AmandęFergusson, niepewna, jak przekazać, że jej skromnym i nieuczonym zdaniem kara była wygórowana.— To święta góra — powiedziała chłodno panna Fergusson.— Spoczęła na niej Arka Noego.Najdrobniejszy występek jest tu wielkim grzechem.Panna Logan nie przerwała pełnego niepokoju milczenia, lecz podążała za pędzącą do góry skalnym wąwozem chlebodawczynią.U wylotu wąwozu panna Fergusson zaczekała na pannę Logan, po czym odwróciła się ku niej.— Spodziewa się pani, że Bóg zachowa się jak sędzia najwyższy w Londynie.Spodziewa się pani długiego uzasadnienia wyroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]