[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie by³o sposobu, aby oblegaj¹cy mogliodci¹æ Kamieñod dostaw, które wp³ywa³y doñ przezufortyfikowane doki, a liczne manufaktury I kuŸnie mog³ywytwarzaæ lub naprawiaæ ka¿d¹ broñ, jakiej by ewentualniezabrak³o w zbrojowniach.Na usytuowanej centralnie najwy¿szejwie¿y powiewa³ sztandar £zy: w po³owie z³oty, w po³owieczerwony, przeciêty trzema srebrnymi pó³ksiê¿ycami i tak wielki,¿e Rand wyraŸnie widzia³ wszystkie szczegó³y marszcz¹cego siêna silnym wietrze wzoru.Na ni¿szych wie¿ach by³y mniejszewersje sztandaru, ale naprzemiennie z innym wzorem: czarno-bia³ym starodawnym symbolem Aes Sedai na czerwonym polu.Sztandar Œwiat³oœci.Sztandar Smoka, nazywali go niektórzy,jakby miana tego nie nosi³ zupe³nie inny sztandar.Wychodzi³o nato, ¿e Wysoki Lord Darlin jawnie demonstrowa³ swoj¹ lojalnoœæ.To dobrze.Alanna te¿ tam by³a, ale czy to dobrze, czy Ÿle, tego dopieroRobert Jordan – Ko³o Czasu – „Ksi¹¿ê Kruków”Rozdzia³ IVprzyjdzie siê dowiedzieæ.Od czasu jak Elayne, Aviendha i Minwspólnie na³o¿y³y mu wiêŸ zobowi¹zañ, nie by³ ju¿ tak dotkliwieœwiadom jej obecnoœci — przynajmniej tak mu siê wydawa³o;jakimœ sposobem zepchnê³y j¹ na dalszy plan, od niej samej zaœus³ysza³, ¿e nie potrafi wyczuæ wiêcej ni¿ jego obecnoœæ, — alewci¹¿ by³a w g³êbi jego g³owy, k³êbek emocji i wra¿eñ cielesnych.Minê³o ju¿ du¿o czasu, odk¹d znalaz³ siê na tyle blisko, by je czuæ.I znowu wiêŸ z ni¹ zda³a mu siê czynem bezprawnym, rodzajemuzurpacji, jakiej Alanna dopuœci³a siê wobec wiêzi ³¹cz¹cej go zMin, Elayne i Aviendh¹.Czu³, ¿e Alanna jest zmêczona, jakbyostatnio kiepsko sypia³a, jakby by³a strasznie zirytowana, ale te¿rozgniewana czemuœi dodatkowo jeszcze ponura.Mo¿enegocjacje Ÿle sz³y? Wkrótce siê oka¿e.Alanna musi wiedzieæ, ¿eon znalaz³ siê w mieœcie, ¿e siê zbli¿a, nawet, jeœli niewiele wiêcej.Min próbowa³a nauczyæ go pewnej sztuczki zwanejmaskowaniem, która rzekomo pozwala³a ukryæ istnienie wiêzi, alenigdy nie potrafi³ w³aœciwie jej zastosowaæ.Rzecz jasna, Minprzyznawa³a, i¿ sama te¿ nie potrafi sprawiæ, by sztuczkazadzia³a³a.Wkrótce znalaz³ siê na ulicy biegn¹cej prosto na placotaczaj¹cy Kamieñ z trzech stron, ale nie mia³ przecie¿ zamiarujechaæ bezpoœrednio do miejsca przeznaczenia.Przede wszystkim,dlatego, ¿e wszystkie nabijane ¿elazem bramy z pewnoœci¹ bêd¹zawarte.Ale te¿, dlatego, ¿e u wylotu ulicy zobaczy³ kilkusetzbrojnych.Zapewne pod ka¿d¹ z pozosta³ych bram nale¿a³o siêspodziewaæ podobnego widoku.Zbrojni nie bardzo wygl¹dali nakogoœ, kto powa¿nie bierze siê do oblê¿enia fortecy.Sprawialiwra¿enie bez³adnej ha³astry — wielu zdjê³o he³my i opar³ohalabardy o œciany budynków, krêci³y siê wœród nich s³u¿¹ce zpobliskich tawern i gospód, sprzedaj¹c z tac kufle piwa i kubkiwina — z drugiej strony zapewne nie pozostan¹ bezczynni wobliczu próby przedostania siê do Kamienia.Choæ gdybywiedzieli, z kim maj¹ do czynienia, mo¿e zastanowiliby siê dwarazy.Z ³atwoœci¹ móg³ odeprzeæ atak kilkuset ludzi, kosztowa³obygo to nie wiêcej wysi³ku ni¿ walka ze stadem ciem.Wszelako nie przyby³ do £zy, by urz¹dzaæ w niej rzeŸ —oczywiœcie pod warunkiem, ¿e nie zostanie do tego zmuszony, —wiêc spokojnie wjecha³ na podwórze stajni przy krytej dachówk¹gospodzie, ciesz¹cej oczy dwoma piêtrami szarego kamienia ibogatym wygl¹dem.God³o nad drzwiami frontowymi by³o œwie¿owymalowane, a odwzorowano na nim — jakby ju¿ nie by³o innychpomys³Ã³w! — niezdarne wizerunki stworów otaczaj¹cych jegoprzedramiona.Artysta najwyraŸniej doszed³ do wniosku, ¿e obrazRobert Jordan – Ko³o Czasu – „Ksi¹¿ê Kruków”Rozdzia³ IVwy³aniaj¹cy siê z opisu, jaki mu przedstawiono, jestniewystarczaj¹co efektowny, poniewa¿doda³ d³ugie, ostre zêby iskórzaste, ¿ebrowane skrzyd³a.Skrzyd³a! Sprawia³y wra¿enie,jakby je skopiowano bezpoœrednio z jednej z seanchañskichlataj¹cych bestii.Cadsuane zerknê³a na god³o i parsknê³a.Nynaevezachichota³a.Min równie¿!Nawet po tym, jak Rand zap³aci³ stajennym srebrem zaoporz¹dzenie koni, wci¹¿ z³ym okiem patrzyli na Panny, aleprawdziwie twarde spojrzenia czeka³y na nich dopiero we wnêtrzuwspólnej sali Smoka, gdzie goœcie biesiadowali pod belkowanymsufitem.Rozmowy urwa³y siê jak uciête no¿em, gdy tylko Pannyze stercz¹cymi znad ramion grotami w³Ã³czni i tarczami z byczejskóry w rêkach wesz³y do œrodka œladem Randa i jegotowarzyszek.Mê¿czyŸni i kobiety odziani zasadniczo wniewyszukane, choædobrej jakoœci we³ny odwrócili siê na swychkrzes³ach o niskich oparciach i patrzyli.Na pierwszy rzut okaklientelê stanowili œredni kupcy oraz solidni rzemieœlnicy, alegapili siê niczym wieœniacy, którzy po raz pierwszy w ¿yciu widz¹miasto.S³u¿¹ce w ciemnych sukniach z wysokimi karczkami ikrótkich, bia³ych fartuchach, zatrzymywa³y siê wytrzeszczaj¹coczy znad tac.Umilk³a nawet muzykantka, przygrywaj¹cam³oteczkami na cymba³ach miêdzy dwoma kamiennymikominkami, wygaszonymi tak pogodnego ranka.Tylko jeden ciemnoskóry mê¿czyzna o krêc¹cych siê w³osachsiedz¹cy za kwadratowym sto³em przy drzwiach chyba w ogólenie zauwa¿y³ Panien
[ Pobierz całość w formacie PDF ]