[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz mi w koñcu, co bêdziemy robiæ?- P³ywaæ na wyœcigi.- ¯artujesz, Rom.- Nic podobnego.- A zreszt¹, z przyjemnoœci¹.Po chwili, wzi¹wszy siê za rêce, weszli do morza i zapominaj¹c o ca³ym œwiecie,zaczêli siê pluskaæ.Potem Ula usiad³a na trawie i zaczê³a rozczesywaæ swe d³ugie w³osy.Rom uj¹³ j¹za rêkê.- Pos³uchaj mnie uwa¿nie.Przygotowano przeciwko nam spisek.Nasi rodziceumówili siê, ¿e mnie wyœl¹ gdzieœ w Góry O³owiane, ciebie zaœ- do stolicy.Pozosta³o nam tylko jedno wyjœcie, je¿eli chcemy zostaæ razem -uciekaæ.Pobierzemy siê i wtedy nikt nie zdo³a nas roz³¹czyæ.Nie chcê przed tob¹ukrywaæ, ¿e czeka nas wiele prób.Bêdziemy musieli, przynajmniej na pocz¹tku,obywaæ siê bez wygód, do których przywykliœmy.Jedyne, co mogê ci zapewniæ - tomoj¹ mi³oœæ.Rom, w obawie ¿e dostrze¿e w jej oczach wahanie, odwróci³ siê.Z niepokojem, wnapiêciu oczekiwa³ na wyrok.- Czy¿byœ zw¹tpi³ we mnie? - Ujê³a jego g³owê w d³onie i patrz¹c mu w oczy,powiedzia³a ¿a³oœnie.- Co mam jeszcze robiæ, ¿ebyœ zrozumia³ -jestem twoj¹funkcj¹, gdzie ty, tam i ja.Gdy podeszli do ekomobilu, zauwa¿yli, ¿e obok niego stoi jeszcze jeden pojazd.Nie opodal zaœ, na polance, Stortey, Ben i Met rozpostarli obrus i pokrzepiaj¹nadw¹tlone si³y.Rom uœcisn¹³ d³onie przyjació³.Ula zaczê³a ich obejmowaæ.- No, no, ostro¿nie - rzek³ Rom.- To nieprzyzwoite! Mata obejmuje agrów.- Patrzcie, co za harpagon! -odpar³ Ben.- Nie b¹dŸ sk¹pirad³em, Rom, nie ubêdzie ci - doda³ Met.- Nie zazdroœæ - powiedzia³a Ula.- Ben i Matthew widzieli ju¿ mnie tak¹, jakmnie Pan Bóg stworzy³, a poza tym wynosili mnie na rêkach z domu.Stortey wepchn¹³ do ust olbrzymi kawa³ wêdliny i wyjaœni³ przepraszaj¹­cymtonem.- Nie gniewajcie siê, dziatki, byliœmy zmuszeni skorzystaæ z przygotowa­negodla was jad³a, ale przysiêgam, jedynie odrobinkê.S³owo dajê, nieprzypuszcza³em, ¿e wspó³udzia³ w porwaniu tak zaostrza apetyt.- Wed³ug mnie nigdy nie masz z nim k³opotu - doci¹³ mu Met.- Rom, Ula, bierzcie siê za to, co zosta³o, póki Stortey nie z³apie drugiegooddechu - poradzi³ Ben.Stortey skoñczy³ jeœæ i wsta³.- Czas w drogê, póki siê nie zorientuj¹.Dla was to drobiazg, w najgor­szymrazie was roz³¹cz¹.Ale mnie na pewno wykopi¹ z Uniwersytetu.Krótko mówi¹c -bierzcie moj¹ szykown¹ limuzynê, Rom, i pêdŸcie do Mantui.To dwie godzinydrogi z Werony.Tam znajdziecie mojego starego przyjaciela Fairfaxa.On wasprzygarnie i pomo¿e siê urz¹dziæ.To taki sam orygina³ i twórcza osobowoœæ jakja.Ech, pohulaliœmy z nim swego czasu.Pamiêtam, raz.Ben i Matthew gwizdnêli jednoczeœnie.- Masz tu adres, Rom.I jeszcze jedno - postaraj siê dobrze obchodziæ z moj¹trajkotk¹.- Pieszczotliwie pog³adzi³ maskê ekomobilu.- Zauwa¿y­³em, ¿e zbytgwa³townie zmieniasz biegi, a mój wóz nie znosi brutalnoœci.Gdybyœciewiedzieli, jak ten staruszek jest mi drogi, w jakich to opalach bywaliœmy.Kiedyœ.Ben i Matthew wziêli wychowawcê pod rêce i zaczêli go ci¹gn¹æ do drugiego wozu.- Poczekajcie, diablêta, przecie¿ musimy siê po¿egnaæ! Kto wie, kiedy znowu siêzobaczymy.Obj¹³ Roma, poklepa³ go po plecach, a potem przytuli³ Ulê i energicznie cmokn¹³j¹ w oba policzki.Rom siad³ za kierownic¹.Ula przytuli³a siê do jego ramienia.Silnik zaterkota³i ekomobil ruszy³.Ogl¹dali siê co chwila, by jeszcze raz poma­chaæprzyjacio³om, którzy wo³ali za nimi.- Do widzenia.— Powodzenia i szczêœcia.Droga wi³a siê wzd³u¿ brzegu, morze by³o nieprzyjemnie szare, równie martwo ismêtnie wygl¹da³y ska³y z drugiej strony zatoki.Znowu zacz¹³ padaæ drobny,mêcz¹cy kapuœniaczek.Ula zasnê³a.Rom czu³ ciep³o jej cia³a i myœla³, ¿e teraz jest za ni¹odpowiedzialny.By³o mu dobrze i strasznie zarazem - po raz pierwszy znaleŸlisiê ca³kiem sami i któ¿ móg³ wiedzieæ, co zgotowa³ im los.Czêœæ druga 1Tropinin ca³¹ drogê od miejsca l¹dowania kosmolotów do miasta uwa¿nieprzygl¹da³ siê ¿yciu nieznanej planety.Nie po raz pierwszy byt postem i zaka¿dym razem pocz¹tkowa forma kontaktu by³a najbardziej fascynuj¹cymprze¿yciem, które zostawia³o niezatarty œlad w pamiêci.Oczywiœcie, nie wszystko w takich przypadkach by³o czymœ zupe³nie nowym.Raczejna odwrót — wœród znanych, normalnych rzeczy czasem mo¿na by³o natkn¹æ siê nacoœ nieznanego, niekiedy dziwacznego -przynajmniej dla postronnego obserwatora.Odgadniêcie przeznaczenia tych dziwnych rzeczy sprawia³o swego rodzajuintelektualne zadowolenie.Zreszt¹ to zrozumia³e, cywilizacje wywodz¹ce siê ztego samego Ÿród³a maj¹ jeden wspólny element - cz³owieka, który rozproszy³ siêpo Wszech­œwiecie.Wszêdzie zachowa³ sw¹ istotê i wszêdzie miejscowa przyrodakszta³towa³a go na swój sposób, zmusza³a do przystosowania siê, pozbawia­³ajednych cech i zaszczepia³a inne.W rezultacie po up³ywie stuleci byli to wci¹¿ci sami ludzie, choæ zarazem ju¿ nie ci sami.W tym konkretnym przypadku -Hermesjanie, nie Ziemianie.Tropinin lakonicznie odpowiada³ na pytania towarzysz¹cego mu urzêd­nika iniezbyt uwa¿nie s³ucha³ monotonnych informacji o mijanych budyn­kach.Ostatecznie, jakie to mia³o znaczenie, ¿e w gigantycznym pa³acu w kszta³ciesto¿ka, otoczonym wspania³¹ kolumnad¹, mieœci siê wy¿sza szko³a matematyczna,¿e niski szary gmach przypominaj¹cy staropruskie koszary jest siedzib¹ akademiifilozoficznej, ¿e unosz¹cy siê w powietrzu most ze szk³a ma szeœædziesi¹tkilometrów d³ugoœci, zaœ tunel wy³o¿ony fosforyzuj¹cymi p³ytami z nieznanegomateria³u bieg³ na g³êbokoœci piêciu­set piêædziesiêciu metrów [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl