[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstali chwiejnie i wyjrzeli poza poszarpane ramy okna, z którego nic poza nim nie zostało.Zavala patrzył na rwącą rzeką pod ich stopami, jego twarz przybrała zdumiony wyraz.188- Skąd wiedziałeś, Ŝe nadchodzi przypływ?- Otworzyłem i zamknąłem kilka śluz w innej części systemu tuneli i skierowałem wodę tutaj.- Mam nadzieję, Ŝe Fauchard i jego wszyscy kolesie potonęli.- Zavala uśmiechnął się z satysfakcją.- Chyba juŜ po nich - przytaknął Austin.Na szczęście panel obsługowy miał osłonę wodoszczelną, więc nie uległ uszkodzeniu.Austin wystukał na klawiaturze parę nowych poleceń.Rwąca rzeka zamieniła się w końcu w wąski strumień.Austin i Zavala dygotali z zimna w mokrych ubraniach.Musieli wydostać się z labiryntu tuneli, wysuszyć i ogrzać, zanim dostaną hipotermii.Zeszli po drabince.Tym razem nikt nie próbował ich zatrzymać.Ruszyli przed siebie, nie wiedząc, dokąd idą, szczękając zębami z zimna.Baterie w ich latarkach zaczęły się wyczerpywać, ale brnęli naprzód, bo nie mieli innego wyjścia.Gdy juŜ niemal stracili nadzieję, Ŝe się stąd kiedykolwiek wydostaną, zobaczyli przed sobą znany kształt.- Fifi! - krzyknął uradowany Zavala.Citroen, porwany przez falę, stał w poprzek tunelu, cały pokryty mułem.W wielu miejscach z jego karoserii odprysnął lakier - najwyraźniej samochód obijał się o ściany.Austin otworzył drzwi.Mapa pływała w kilkunastocentymetrowej warstwie wody, która zebrała się na podłodze.Kluczyk nadal tkwił w stacyjce.Austin spróbował uruchomić silnik, ale rozrusznik nie zareagował.Zavala pomajstrował pod maską i polecił Austinowi, by spróbował raz jeszcze.Teraz silnik zaskoczył.- Luźny przewód akumulatora - powiedział Zavala, wsiadając do samochodu.KrąŜyli tunelami przez pół godziny, zanim zorientowali się, gdzie są.Następne pół godziny zajęło im szukanie wyj ścia z labiryntu.Silnik pracował juŜ na oparach benzyny, gdy zobaczyli przed sobą szare światło dnia.Chwilę później wyjechali z wnętrza góry.- Co dalej? - zapytał Zavala.Austin nie zastanawiał się nawet przez moment.- Chateau Fauchard - powiedział.18940Kiedy Skye była małą dziewczynką, ojciec zabrał ją do katedry Notre Dame, gdzie po raz pierwszy zobaczyła gargulca.Groteskowe oblicze w górze wyglądało jak potwór z jej najbardziej koszmarnych snów.Ojciec uspokoił ją, Ŝe gargulce to tylko wyloty rynien, nic więcej.Skye zastanawiała się wówczas, czemu tak utalentowani rzeźbiarze nie stworzyli zamiast nich czegoś pięknego, ale pozbyła się dziecięcych lęków.Teraz, gdy otworzyła oczy, gargulec z jej niespokojnych snów powrócił.Co gorsza, mówił do niej.- Witamy po powrocie, mademoiselle - powiedziały usta wykrzywione w grymasie okrucieństwa.- Brakowało nam pani.Twarz naleŜała do Marcela, jajogłowego szefa prywatnej armii Fauchardów.- Przyjdę po ciebie za piętnaście minut.Nie kaŜ mi czekać - odezwał się ponownie.Skye poczuła wzbierającą w niej falę mdłości i przymknęła oczy.Kiedy je znów otworzyła, Marcela nie było.Rozejrzała się i poznała pokój, w którym przebierała się w kostium kota na bal maskowy u Fauchardów.Przypomniała sobie, Ŝe szła do swojego mieszkania, spotkała amerykańskąparę zagubioną w ParyŜu, poczuła ukłucie w pośladek i straciła przytomność.Dobry BoŜe, zostałam porwana, uświadomiła sobie nagle.Usiadła na łóŜku i opuściła nogi na podłogę.Metaliczny smak w ustach był zapewne skutkiem środka chemicznego, który jej wstrzyknięto, Ŝeby ją uśpić.Wzięła głęboki oddech i wstała.Pokój zaczął wirować wokół niej.Zataczając się, doszła do łazienki i zwymiotowała do umywalki.Kiedy spojrzała w lustro, ledwo rozpoznała siebie samą.Była trupio blada, włosy miała w nieładzie.Wypłukała usta, ochlapała twarz zimną wodą i poczuła się lepiej.Zaczesała palcami włosy do tyłu i wygładziła pogniecione ubranie, na ile się dało.Była gotowa, kiedy kilka minut później Marcel bez pukania otworzył drzwi i przywołał jągestem.Poszli przez długie korytarze wyłoŜone dywanami.Gdy przechodzili wzdłuŜ galerii portretów, Skye szukała wzrokiem podobizny Jules'a Faucharda, ale obraz zniknął, pozostało po nim puste miejsce na ścianie.Zatrzymali się przed gabinetem madame Fauchard.Marcel uśmiechnął się dziwnie do Skye, potem zapukał cicho, otworzył drzwi i wepchnął ją do środka.Przy biurku Racine siedziała tyłem do Skye jakaś jasnowłosa kobieta.Patrzyła w okno.Na dźwięk zamykanych drzwi odwróciła się na obrotowym krześle i spojrzała na Skye.Kobieta przekroczyła chyba czterdziestkę, miała jasną cerę i szare bystre oczy.Rozchyliła czerwone, niemal lubieŜne wargi.- Witam, mademoiselle.Czekaliśmy na pani powrót.Opuściła nas pani w bardzo spektakularny sposób.Skye zakręciło się w głowie.Zastanawiała się, czy to jeszcze efekt działania środka usypiającego.- Niech pani siada.- Kobieta wskazała krzesło na wprost biurka.Skye wykonała polecenie.Poruszała się jak zombi.- Coś nie tak? Wygląda pani na zdenerwowaną.Skye była raczej oszołomiona niŜ zdenerwowana.Kobieta mówiła głosem Racine Fauchard, który nie miał starczego brzmienia, ale z tym samym twardym akcentem.Skye przychodziły do głowy dziwne myśli.Czy to córka Racine? A moŜe brzuchomówczyni?W końcu odzyskała mowę.- Czy to jakaś sztuczka?- Nie.To, co pani widzi, nie jest Ŝadną iluzją.- Madame Fauchard? - zapytała Skye niepewnie.190- We własnej osobie, moja droga - odrzekła Racine z nieprzyjemnym uśmiechem.- Tyle Ŝe teraz ja jestem młoda, a pani stara.Skye zachowała swój sceptycyzm.- Musi mi pani dać nazwisko swojego chirurga plastycznego - powiedziała.W oczach kobiety na moment błysnął gniew.Wstała z krzesła i poruszając się miękko, okrąŜyła biurko.Pochyliła się nad Skye, wzięła jej dłoń i przyłoŜyła do swojego policzka.- Nadal pani uwaŜa, Ŝe to robota chirurga?Ciało było ciepłe i jędrne, kremowa skóra idealnie gładka.- To niemoŜliwe - wyszeptała Skye
[ Pobierz całość w formacie PDF ]