[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Sierżancie, co pan o tym sądzi? – zapytał.Smith skrzywił się.Mogli wybierać między fizycznymniebezpieczeństwem a fizycznym wyczerpaniem.Trudny wybór – pomyślał.– Ale od tego przecież mamy oficerów.–Ciągle obserwujemy jakieś patrole, poruczniku.Masa dróg.Na pewno też wiele posterunków obserwacyjnych.Chcą mieć oko na tutejszych mieszkańców.Tamta radiostacja służy im też zapewne do celów nawigacyjnych.Niewątpliwie jest dobrze strzeżona.Jeśli to nawet zwykła rozgłośnia, też będzie pilnowana.A farmy… panno Vigdis, co to za gospodarstwa?–Farmy.Owce, trochę krowiego mleka, kartofle – odparła dziewczyna.–Ruscy zatem, gdy schodzą ze służby, włóczą się po okolicy w poszukiwaniu świeżej żywności.Wolą ją niż puszkowane gówno.My też.Bokiem mi już wychodzą te puszki, poruczniku.Edwards skinął głową na znak, że w pełni się z tym zgadza.–W porządku, idziemy zatem na wschód.Tylko co z żywnością?–Zawsze pozostają ryby.Faslane, SzkocjaSzyk okrętów otwierał "Chicago".Z portu wyprowadził ich należący do Brytyjskiej Floty Królewskiej holownik.Teraz amerykański okręt podwodny płynął po otwartym morzu z szybkością sześciu węzłów.Szczęśliwym trafem w satelitarnej sieci radzieckiej powstało "okienko" i najbliższy rosyjski sputnik szpiegowski pojawić się miał dopiero za sześć godzin.Za okrętem McCafferty'ego w dwumilowych odstępach podążały "Boston", "Pittsburgh", "Providence", "Key West" i "Groton".–Jaka głębokość? – spytał przez interkom McCafferty.–Sto dziewięćdziesiąt metrów.A więc już czas.Kapitan polecił obserwatorom opuścić stanowiska i wrócić pod pokład.Za rufą widać było "Bostona"; jego czarny kiosk i podwójne stery głębokościowe ślizgające się nad wodą sprawiały, że wyglądał jakanioł śmierci.Bo nim jest – pomyślał McCafferty.Dowódca USS "Chicago" zlustrował szybkim spojrzeniem kiosk swego okrętu, po czym zamknąwszy za sobą dokładnie właz, zszedł po drabince.Przebył kolejne osiem metrów i znalazł się w centrum bojowym.Tam zamknął następny luk i dokręcił koło zamka do oporu.–Okręt zamknięty – oznajmił pierwszy oficer, rozpoczynając długą, oficjalną litanię, która oznaczała, że łódź podwodna gotowa jest do zanurzenia.McCafferty obrzucił wzrokiem tablice rozdzielcze.To samo zresztą, ukradkowo, zrobiło parę innych osób przebywających w centrum bojowym.Wszystko było jak należy.–Zanurzenie.Głębokość: siedemdziesiąt metrów – polecił McCafferty.Dało się słyszeć dźwięk przetłaczanej wody i syk powietrza.Lśniący, czarny kadłub okrętu zaczął się zanurzać.McCafferty jeszcze raz przerzucił w myślach instrukcje.Siedemdziesiąt cztery godziny do granicy pływającego lodu.Potem na wschód.Czterdzieści trzy godziny do rowu Svyataya Anna, po czym skręt na południe.Wtedy zacznie się najgorsze.Stendal, Niemiecka Republika Demokratyczna Bitwa o Alfeld zamieniła się w żywego potwora pożerającego ludzi i czołgi tak, jak wilk pożera króliki.Aleksiejew był rozdrażniony tym, że musi tkwić dwieście kilometrów od dywizji czołgów, którą to jednostkę zaczął już traktować po trosze jak swoją własność.Nie mógł się jednak głośno skarżyć – to by tylko pogorszyło sprawę.Nowy dowódca doprowadził bowiem do tego, że wojsko rosyjskie sforsowało już rzekę i na drugim brzegu rozlokowały się kolejne pułki piechoty zmotoryzowanej.W tym czasie przez Leinę przerzucono trzy mosty – a raczej czyniono śmiałe próby przerzucenia ich pod morderczym ogniem artylerii Paktu Atlantyckiego.–Czeka nas decydująca rozgrywka, Pasza – odezwał się głównodowodzący zachodnim teatrem, patrząc na mapę.Aleksiejew skinął potakująco głową.Niewielka początkowo bitwa przekształciła się szybko w kluczowe dla losów całego frontu starcie.W kierunku Leiny zbliżały się w przyspieszonym tempie dwie następne dywizje rosyjskich czołgów.NATO wysłało na ten odcinek pola walki trzy brygady i artylerię.Ściągano z innych sektorów myśliwce taktyczne; jedna strona – by zniszczyć przyczółek, druga – by go utrzymać.Ukształtowanie terenu na froncie uniemożliwiało załogom SAM-ów wystarczająco szybkie rozpoznawanie swoich maszyn od samolotów wroga.Rosjanie, którzy dysponowali dużo większą ilością rakiet ziemia-powietrze, zdołali zapewnić samemu Alfeld całkowite bezpieczeństwo.Każdy pojawiający się w okolicy miasteczka samolot był automatycznie niszczony przez radzieckie rakiety; sowieckie maszyny trzymały się z dala od tego miejsca, koncentrując się wyłącznie na pozycjach nieprzyjacielskiej artylerii i nadchodzących posiłkach.Wszystko przebiegało inaczej, niż zakładała przedwojenna doktryna.Aleksiejew był jednak rad z gry, którą podjął, gdyż uważał, że daje mu ona wielkie doświadczenie frontowe.Wziął lekcję, jakiej nie przerabiał na żadnym z przedwojennych szkoleń: wyżsi dowódcy muszą osobiście obserwować rozwój wypadków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]