[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obie do mnie machały.Mój pobyt u nich był jak senne marzenie pełne ciepła i miłości.Poszliśmy na mecz, w którym grał ich syn Peter, później towarzyszyłam ich córce Sophie w rozgrywkach tenisowych.Jak dwie najlepsze przyjaciółki spacerowałyśmy po mieście.Wystawy sklepowe były świątecznie ozdobione, a ulice udekorowane.Wszystko takie piękne.Magda wzięła mnie na zakupy.Jak oczarowana oglądałam ubrania, kosmetyki, książki.Koniecznie chciała mi podarować piżamę w barwach klubu piłkarskiego Anderlech.Cały czas było miło.Żadnych zgryzot, tylko same przyjemności.Któregoś dnia Patryk zabrał mnie do parku rozrywki.Cały dzień spędziłam na karuzelach, w wagonikach śmierci, na młyńskich kołach i w tunelach strachu.W jednej chwili świat wydał mi się taki piękny, cudowny i zadziwiający.Magda wpadła na pomysł, żebyśmy zjedli obiad nad brzegiem morza, Kiedy spojrzałam w kartę dań i zerknęłam na ceny, zakręciło mi się w głowie, Magda zauwa-żyła moje zakłopotanie i uśmiechnęła się ciepło.Wyjaśniła, że nie muszę się przejmować, bo jestem ich gościem.Po powrocie do domu Peter zapragnął zapoznać mnie z muzyką.Wyciągnął stos płyt CD i po kolei zaznajamiał mnie ze swoimi ulubionymi wykonawcami i utworami.Nie znałam ani jednego.A kiedy coś mi się spodobało, od razu wręczał mi płytę!Do swojego mieszkania w Fontenay wróciłam bogatsza o najcenniejsze skarby — moje pierwsze prawdziwe święta i magiczne wspomnienia.Na początku marca zadzwonił wujek Bala.— Twój ojciec jest chory — oznajmił.- Leży w szpitalu.Szpital! Natychmiast przypomniała mi się sytuacja z mamą.Przecież ona także znalazła się w szpitalu i umarła.— Co się stało? Czy to coś poważnego? — dopytywałam przestraszona.— Nie wiadomo — odpowiedział wujek.— Nagle zaczął go mocno boleć brzuch.Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale on nie znał szczegółów.Trzeba było czekać, co powiedzą lekarze, którzy starali się zdiagnozować chorobę u taty.Mijały dni.Na każdy sygnał dzwonka telefonu podskakiwałam ze strachu.Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, czekając na wieści o stanie zdrowia mojego ojca.W końcu zadzwonił telefon.— Tino, teraz jesteś już dorosłą kobietą — odezwał się wujek Bala.Już sam ton jego głosu wróżył coś niedobrego.— Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego.Widzisz, jest tak, że ludzie rozpoczynają swoje życie, zajmują się wieloma różnymi rzeczami, a potem odchodzą.Taki jest los.To czeka każdego z nas.Od razu wszystko zrozumiałam! Jakże mogłabym nie zrozumieć.Tylko nie chciałam w to uwierzyć!To było niemożliwe! I takie niesprawiedliwe.— Musisz być silna, Tino — próbował mnie pocieszyć.Jego słowa dudniły w głowie.Mój ojciec nie żyje.Śmierć.Grób.Koniec.Wieczność.- Ale dokładnie co się stało? - wybełkotałam.Wujek wyjaśnił, że brzuch mojego ojca zrobił się nagle bardzo nabrzmiały.Lekarze przeprowadzili operację, która w rezultacie nic nie dała.Chirurdzy nie mieli pojęcia, co dolega tacie.Nie umieli mu pomóc.- Nawet nie sprawdzili, czy Simon nie został otruty -oznajmił wujek.Przez chwilę pomyślałam, że mogli w tym maczać palce miłośnicy piłkarskiego talentu Godwina.To by oznaczało, że tata umarł przeze mnie.- Po operacji twój ojciec wciąż bardzo źle się czuł -opowiadał wujek.- Lekarze wezwali twojego brata, żeby wyjaśnić mu sytuację.Albo jeszcze raz spróbują zoperować ojca, albo pozwolą mu odejść.Emmanuel stanął przed najważniejszą decyzją swojego życia.Podszedł do waszego taty i przekazałmu to, co usłyszał od lekarzy.Simon uniósł głowę i powiedział: „Pozwól mi odejść.".Umarł 25marca.W ostatnich chwilach życia myślał o tobie, Tino.W pamięci miał całe zło, jakie ci wyrządzono, całą krzywdę.On cierpiał razem z tobą.Jego ostatnie słowa brzmiały: „Nie udało mi się zobaczyć córki".Jeszcze długo po tym, jak wujek się rozłączył, stałam bez ruchu, oniemiała i zapłakana.Jeden z wychowawców, Francis, podszedł do mnie i odwiesił słuchawkę.- Mój ojciec nie żyje.- Jeśli chcesz, możesz pojechać do Lagosu na jego pogrzeb.Pokręciłam głową.—Już po wszystkim.Pochowali go niedługo po śmierci.Wszystko skończone.Teraz to bez znaczenia.Na początku czerwca 2006 roku mecenas Peron poinformowała mnie, że zostałam wezwana na serię konfrontacji.Dokładnie mi wyjaśniła, jak to będzie przebiegać.Miałam się znaleźć w jakimś pomieszczeniu w towarzystwie sędziego.Policjanci po kolei będą przyprowadzać z aresztu wszystkich oskarżonych.Sędzia będzie nam zadawał pytania, żeby porównać nasze odpowiedzi.Pani adwokat próbowała mnie uspokoić i przekonać, że nie mam się czego obawiać.Nikt mnie już nie skrzywdzi.Powinnam tylko udzielać odpowiedzi sędziemu, czyli po prostu potwierdzić to, co już kiedyś opowiadałam policjantom podczas śledztwa.— Pamiętaj, że będę przy tobie — dodawała mi otuchy.— Żeby było ci łatwiej, poproszę sędziego, aby na początek przyprowadzili panią Campbell.Babunia.Miałam ją potraktować jak rozgrzewkę przed krwawym starciem.Świadomość, że mecenas Peron miała taką władzę, iż dowolnie mogła wybierać kolejność osób, dała mi poczucie bezpieczeństwa, dzięki czemu poczułam się bardziej pewna siebie.Wydawało mi się, że jestem panią losu.Piętnastego czerwca 2006 roku w towarzystwie pani adwokat weszłam do pokoju sędziego, a raczej sędziny, która wskazała nam krzesła naprzeciwko biurka.Z mojej lewej strony usiadła mecenas Peron.Dwa krzesła z prawej były puste.Wiedziałam, że za chwilę zajmą je babunia i jej adwokat.Miejsce przed maszyną do pisania zajmowała stenotypistka.Drzwi do gabinetu za moimi plecami pozostały otwarte.Usłyszałam czyjeś kroki.Odwróciłam się instynktownie.To, co zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach.KonfrontacjeW drzwiach, w których spodziewałam się ujrzeć babunię, zobaczyłam Lindę! Eskortowana przez dwóch policjantów szła pewnym krokiem, ale jej twarz zdradzała napięcie.Poza tym dostrzegłam w jej oczach pogardę i chęć zemsty.Zdawało się, że przed nikim nie chce pochylić głowy w poddańczym geście.Myślałam, że zwariuję.Przecież miało być całkiem inaczej! Pani Peron była chyba tak samo zaskoczona.— Czy to nie pani Campbell miała pojawić się tutaj jako pierwsza? — zapytała sędzinę.— Nie zawsze wszystko jest tak, jakbyśmy chcieli — odpowiedziała filozoficznie przedstawicielka wymiaru sprawiedliwości.Moja adwokat odwróciła się do mnie.— Przynajmniej najgorsze będziesz miała za sobą — szepnęła.Linda weszła do pokoju i wyciągnęła przed siebie ręce skute kajdankami.Usiadła z prawej strony, zaledwie kilka metrów ode mnie.Sędzina zerknęła na zegarek.Najwidoczniej gdzieś jej się spieszyło.— Jest za pięć trzecia — stwierdziła.— Pani Cotta nie przyszła? Trudno, musimy zacząć bez niej.Odkąd Linda weszła do pomieszczenia, czułam się jak sparaliżowana.W innych okolicznościach pewnie wyskoczyłabym przez okno, żeby tylko uniknąć spotkania z nią, ale teraz ze wzrokiem utkwionym w podłodze próbowałam uspokoić oddech.Niewidoczny ciężar miażdżył mi piersi, nie mogłam złapać tchu.Czułam całą nienawiść, jaką wobec mnie żywiła ta diablica
[ Pobierz całość w formacie PDF ]