[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Starosta krzyknął coś do wieśniaków, potruchtał w stronę krzaków i zaczął się przez nie przedzierać dzwoniąc medalami.Wyprostował się, zrobił krok do przodu, ale po kolejnym wystrzale musiał odskoczyć.Nie wiem, ile czasu trwała ta niezrozumiała dla mnie strzelanina.Ani Lawo, ani nikt inny nie przejawiał chęci ruszenia do przodu.Starałem się gestami pokazać, że może lepiej byłoby zaatakować, ale żołnierz kazał mi zostać na miejscu.I okazało się, że miał rację.Po kilku minutach daleko, z prawej strony, rozległ się gardłowy krzyk.Syn starosty krzyknął w odpowiedzi.— Idziemy — powiedział Lawo.Wyprostował się i śmiało wyszedł na otwartą przestrzeń.Przeszliśmy ścieżką około stu metrów, doszliśmy do samej skały i zobaczyliśmy starostę.Siedział na dużym, płaskim kamieniu.Rozejrzałem się.Żadnych jaskiń, żadnych przemytników.Co dalej?Zobaczywszy nas starosta wstał i ruszył do przodu.Dopiero gdy doszedłem do kamienia, zobaczyłem nagle, że leży za nim wyciągnięty człowiek.Leżał z odwróconą głową, jakby zmorzył go sen, ale żwir wokół głowy pociemniał od krwi.Chłopi przechodzili nie patrząc na niego, jakby był tylko dziełem mojej wyobraźni.Starosta trzymał w ręku niewielki automat.Ścieżka prowadziła przez gęste zarośla, pięła się coraz wyżej i wyżej.Potem starosta rozsunął krzaki i oczom moim ukazało się szerokie wejście do jaskini.Starosta zajrzał do środka i krzyknął.Głos odbił się od skał i wrócił trzykrotnym echem.Lawo odczepił od paska latarkę i poświecił do środka.Na kamiennej podłodze leżały zmięte gałązki — najwyraźniej ktoś na nich spał.Snop światła z latarki zatrzymał się na kilku niedopałkach, na zapomnianym kawałku sznurka, na kupce węgli.— Odeszli — powiedział Lawo, jakby mnie przepraszał.Dyrektor MaturMój zegarek zatrzymał się.Nie wiedziałem, która godzina.Mogliby dać mi coś do jedzenia, przecież aresztowanych należy karmić.Zabrali księcia Urao Kao, długo nie wracał.Spróbowałem wyjrzeć przez zakratowane okienko — w tym celu przyciągnąłem do niego pryczę.Ale i tak widziałem tylko zaciągnięte chmurami, ponure niebo.Nie dochodziły tu prawie żadne dźwięki, chociaż nasłuchiwałem uważnie, bo wydawało mi się, że wszyscy odeszli z miasta i zapomnieli o mnie.Stojąc na pryczy, nie zauważyłem, że drzwi otwarły się i wrócił książę.Żołnierz wepchnął go do celi i natychmiast odszedł, nie zwracając na mnie uwagi.Przyjrzałem się księciu, starając się dostrzec na jego twarzy ślady zwycięstwa, ale nie znalazłem ich.Książę usiadł na pryczy.Był spokojny.— Matur, złaź — powiedział.— Zasłaniasz mi światło.Usłuchałem, bo rzeczywiście głupio się rozmawia stojąc na łóżku.Książę wyglądał na pokonanego.— Jeszcze coś? — zapytałem, starając się okazać współczucie.— Odwrót taktyczny — odpowiedział książę, nie patrząc na mnie.— Wymuszony odwrót.Czekałem, co jeszcze powie.— Operacja „Trójkąt” przepadła.— Książę zgiął palec.— Fabryki ewakuowano… — drugi palec znieruchomiał zgięty do połowy.— Ale Johnsona nie złapali.Nic mi nie mogą zrobić.Nie ja minowałem… — Palec wyprostował się.Książę oparł się głową o szarą, źle otynkowaną ścianę i zamknął oczy.Ośmieliłem się przerwać jego rozmyślania.— W każdej chwili — powiedziałem — może zacząć się trzęsienie ziemi.Zostaniemy tu pogrzebani żywcem.W każdej chwili.Książę odpowiedział mi nie otwierając oczu.— Do trzęsienia ziemi pozostało jeszcze kilka godzin.Do tego czasu nie będzie mnie już tutaj.— Wypuszczą cię, książę?— Oczywiście, że wypuszczą.Nie ośmielą się — mówił, jakby powtarzał łacińską koniugację.— Niedługo przybędą wojownicy z plemienia Kha i ci żołnierze rozbiegną się jak szczury.— A jeśli zginą?— I tak mnie wypuszczą.Nie można mnie tu trzymać.— Książę — powiedziałem z godnością — proszę wziąć mnie ze sobą.Znalazłem się tu przez pomyłkę.Znasz mnie tyle lat.Nie można o mnie powiedzieć nic złego.Myślał o swoich sprawach.W żaden sposób nie mogłem przebić się przez gruby pancerz, w który zakute było jego maleńkie serce.Nieoczekiwanie otworzył oczy.— Obiecałem mu — powiedział.— Przestanę zajmować się polityką.Wyjadę z Ligonu.Tak, wezmę Lami i wyjadę z Ligonu.Będziemy mieszkać w Szwajcarii i jeździć na nartach.Matur, ty nigdy nie jeździłeś na nartach.Wypuszczą mnie z kraju pod tym warunkiem.Taka rozmowa prowadziła donikąd.— Musisz pomóc mi wydostać się stąd — nalegałem.— Będą mnie torturować.Nie wytrzymam.Wszystko opowiem.I o Sunie, i o podpułkowniku Kengi…— A co mnie to obchodzi! Maturze, po co zabiłeś ojca Fryderyka?Byłem zrozpaczony.Nic nie słyszał i niczego nie rozumiał.Był w okropnym stanie.— Co ma do tego ojciec Fryderyk?!— Tak, co ma do rzeczy?Zdawało mi się, że książę zasnął.Za oknem było cicho.Oczywiście, wszyscy już opuścili miasto.Zaraz zacznie się…Rzuciłem się w stronę księcia.— Proszę się obudzić! — błagałem.— Proszę się obudzić.Musimy stąd wyjść.Książę bez przekonania spróbował strząsnąć moją rękę.Rzuciłem się do drzwi.Stukałem w nie, ale hałas rozlegał się tylko gdzieś w korytarzu i ginął w pustce.Wszyscy odeszli…W końcu wdrapałem się na pryczę, wspiąłem się na palce i przyciskając twarz do kraty zacząłem wzywać pomocy.Nikt…Nagle w drzwi ktoś zastukał.Trzy razy.Usłyszeli!Uchyliła się klapka na „judaszu” i ktoś zajrzał do celi.Nie schodząc z łóżka krzyknąłem:— Tutaj, szybciej!Ktoś szarpał się z zasuwą.Podbiegłem do drzwi, żeby być pierwszym przy wyjściu.Drzwi otwarły się i człowiek wysyczał:— Ciszej!Otwierające się drzwi odepchnęły mnie na bok.Poznałem kapitana Boro.Zamknął za sobą drzwi i powiedział:— Szybciej, książę! Przybywając tu zaryzykowałem wszystkim.Książę otworzył oczy.— Aaaa! — powiedział spokojnie.— To ty, kapitanie.A gdzie są moi ludzie z plemienia Kha?— Powiedziano im o trzęsieniu ziemi, wsiedli do ciężarówki i wrócili do siebie.— Tylko ty? — zapytał książę.— Tylko ty mnie nie zdradziłeś?— Szybciej, książę — odpowiedział Boro.— W każdej chwili mogą nas nakryć.Mają mało ludzi, wszystkich wysłano na lotnisko do rozładunku samolotów z żywnością, ale mogą wrócić.— Idziemy — powiedział książę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]