[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż o zaćmieniu pisano we wszystkich gazetach i cała ta sprawa z punktu widzenia astronomów była najzupełniej przeciętna, wewnętrzny, pierwotny strach ogarnął zarówno psy, jak i ludzi.Wszyscy chcieli być razem i razem patrzeć na niebo.Moja mama i mama Andrieja tego dnia wcześniej przyjechały z pracy i zasiadły na tarasie.W pierwszym rzędzie zajął miejsce, jak zawsze, Korablow, który wygrzebał gdzieś prawdziwą lunetę i był pewien, że obaj z Andriejem nie odstąpimy go nawet na krok.Nie wiedział, że nas interesowało nie tyle zaćmienie, ile nasza rola w tym wydarzeniu.Zaczęło się ściemniać.Nie za bardzo, zmieniały się kolory, jaskrawe gasły i barwny świat przemieniał się w niedoświetlone czarno-białe zdjęcie.Ucichły ptaki.Zamilkli ludzie.Wszyscy się trochę bali.A ja i Andriej baliśmy się, że nie zdążymy.Jeszcze rano rzuciliśmy monetą i wypadło, że strzelać będzie Andriej.Załadowaliśmy rakietnicę, która była trochę za duża dla Andrieja, on uniósł ją nad głową obiema rękami i wycelował w słońce.Ja miałem czekać na moment, gdy słońce zniknie i dookoła niego zapłonie, tak jak obiecywano, korona.- Ognia! - ryknąłem w pewnym momencie.Andriej ze wszystkich sił nacisnął dwoma placami wskazującymi na spust.I rozległ się huk - przynajmniej tak mi się wydawało.Oślepiająca zielona rakieta wzbiła się ponad pas drzew i niemal doleciała do słońca.- Hurra! - krzyczałem.Andriej też chciał krzyknąć „hurra!”, ale zamiast krzyczeć, wyjęczał:- Ojojoj!Zaćmienie Słońca, nawet najpełniejsze, i tak nie daje absolutnej ciemności.W dziwnym niekolorowym półmroku zobaczyłem, że rakietnica spada na ziemię, Andriej chwyta się za głowę i spomiędzy jego palców spływa strużka krwi.Andriej był ranny!Nie uwzględnił odrzutu, a ręce miał zbyt słabe, żeby utrzymać wycelowaną w niebo rakietnicę.Rozwaliło mu głowę.Do krwi.Pobiegliśmy do domu i zdaliśmy się na łaskę rodziców.Wybuchła straszna panika, Andriejowi przemyli głowę, obwiązali bandażem i zaprowadzili do szpitala.Andriej przeżył, rana nie była śmiertelna.Wrócił ze szpitala romantycznie obandażowany, jak czołgista po bitwie.Wszyscy odetchnęli z ulgą.Oprócz mnie.Ja zostałem strasznie poniżony.Po raz pierwszy w życiu.Nie wiem, jakie rozmowy poprzedzały to zajście, ale mama zaprowadziła mnie do pokoiku pod schodami, kazała się położyć na łóżku i zaczęła chłostać siatką na zakupy.Nigdy wcześniej tego nie robiła, wcale mnie to nie bolało, ale wyobrażacie sobie, co za poniżenie! Ja ryczałem, mama płakała, pozostali dorośli znajdowali się na zewnątrz, ale doskonale rozumieli, że moja mama wymierza rodzicielską sprawiedliwość - w końcu chłopak dorasta bez ojca!Mama rzuciła siatkę i uciekła do sadu.Leżałem na łóżku w pokoiku pod schodami i już wtedy rozumiałem, że nie mogę się na mamę obrazić.Najpierw ja i Andriej ukradliśmy znaczki z listów, a teraz wypaliliśmy z rakietnicy.An - drieja nie można bić, on, na własne szczęście, jest ranny, ale ja nie i mogą nas wygonić z daczy.Potrzebne mi świeże powietrze, a pieniędzy nie ma.Mama tłukła nie mnie, lecz naszą biedę i zależność od dobrych, szlachetnych ludzi.O ile pamiętam, po tym lecie przyjaźń naszych mam się skończyła.Może cioci Lizie jeszcze raz dostało się od Kreina, a może bała się znowu wziąć pod opiekę taką bandę czerwonoskórych?W następne wakacje zostałem wysłany na obóz pionierski.A z tego lata pamiętam jeszcze jedno.Dziadek Korablow pisał wspomnienia.Nikt nie chciał go słuchać, oprócz mnie.Korablow mościł się na hamaku i czytał mi na głos.Wspomnienia dotyczyły jego dzieciństwa na Krymie.Nic ładniejszego w wieku swoich jedenastu lat nie znałem.Pięknym, aktorskim głosem Korablow opowiadał, jak żuczek pełznie po źdźble trawy i jak motylek siada na kwiatku.Tym zyskał w moich oczach dodatkową wielkość.Gdyby jeszcze zachowywał się tak samo solidnie jak Krein, zacząłbym go czcić i uwierzyłbym w jego geniusz literacki.Ale Korablow pozostał tak samo niesolidny, a w duszy był nawet chuliganem.Za to dzięki niemu dowiedziałem się, że prawdziwą literaturę może pisać zwyczajny człowiek, który puszcza najgłośniejsze bąki w całej wsi.Chyba nigdy więcej nie zobaczyłem Korablowa i jego żony.A kilka lat później mama opowiedziała mi, że on ciężko zachorował i poszedł do szpitala.W tym samym czasie zachorowała jego żona.Przed śmiercią bardzo za sobą tęsknili, ale nie udało im się zobaczyć - umarli jednocześnie w różnych szpitalach.Wiele lat później przypadkowo spotkałem Marę, która do tego czasu została słynnym reżyserem teatralnym.Gdy przyznałem się, że to właśnie ja byłem tym małoletnim gościem, który niesie w pamięci staruszka Korablowa, zwierzyła się, że gdy dziadek i babcia umierali, jej nie było w Moskwie.Przyjechała na pogrzeb, a potem do ich mieszkania.I zobaczyła, że na podwórku leżą ich rzeczy i meble.Mieszkanie było tak pilnie potrzebne administracji albo komuś wyżej, że nie czekano, aż krewni zabiorą rzeczy.Zapewne właśnie tam zginęły wspomnienia.Rozdział 5Szpanow i trylobityDorosłych, którzy mnie czegoś nauczyli i w dobroczynny sposób wpływali na moje życie, nie było zbyt wielu.Zazwyczaj uśmiechali się uprzejmie, czasem rozmawiali ze mną, udając, że ich to interesuje.Ale nie wszyscy przemknęli bez śladu.Najlepiej pamiętam mężczyzn.Kobiety, które nas odwiedzały, były przyjaciółkami mamy, czyli jakby jej wariantami, albo żonami interesujących mnie mężczyzn.Chyba je zwyczajnie ignorowałem.Możliwe, że wpłynął na to brak ojca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]