[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ptak popatrzył na nich srogo, ale Alicja odezwała się:– Nie przejmuj się nami.Ptak posłuchał.Przymierzył się i stuknął dziobem w najbliższe jajko.– To nie właścicielka gniazda – domyślił się Paszka.– To złodziejka! Trzeba ją przepędzić.– Nie trzeba – sprzeciwiła się Swietłana.– Niech wszystko toczy się swoją koleją.Alicjo, weź kamerę.Alicja nie miała ochoty filmować takiej barbarzyńskiej sceny, ale naukowiec jest naukowcem – nie zawsze ogląda to, co mu się podoba.Ptak pracowicie rozdziobywał jajka.Po rozbiciu ostatniego odstąpił w bok, jakby przypatrując się rezultatom swej pracy.I naraz w dziurce wybitej w jednym z jajek ukazał się malutki czerwony dziobek.Dziobek zaczął poszerzać otwór i ptak natychmiast podskoczył do jajka, przychodząc z pomocą temu, kto wyrywał się na zewnątrz.Po chwili czarnożółte mokre pisklę o dużej głowie wydostało się na światło dzienne.A z innych jaj już gramolili się jego bracia i siostry.– No proszę – powiedziała Swietłana, gdy znów ruszyli w drogę – jak trudno jest sądzić według naszych pojęć.Ptak dziobie jajka – to znaczy, że jest rozbójnikiem.A to nie rozbójnik, lecz troskliwa mama.– Do widzenia, mamo – zawołał Paszka, przyglądając się zaaferowanemu ptakowi – ostatnie pisklę ani rusz nie mogło wydostać się na zewnątrz.Wkrótce rozpoczęła się wspinaczka na płaskowzgórze.Rzeczka robiła się coraz węższa, wychylały się z niej obtoczone kamienie, wokół nich pieniła się woda.Później drzewa rozstąpiły się i przed wędrowcami odsłoniła się szeroka dolina, w której stały potężne pokręcone drzewa, a między nimi szumiała w powiewach wiatru wysoka sztywna trawa.– Na prerii powinny być bizony! – wykrzyknął Paszka i udając czerwonoskórego myśliwego, ukrył się w trawie.Swietłana z Alicją poszły wolno kamienistym pasem, rozglądając się uważnie wokół, by nie przegapić czegoś interesującego.Naraz Swietłana przystanęła i zapytała:– Alicjo, czy nic cię nie niepokoi?Alicja przyglądała się w tym momencie dwugłowej jaszczurce śpiącej na okrągłym kamieniu.– Nie – odpowiedziała.– No to spójrz przed siebie.– Nic szczególnego.– A pod nogi?– Nic.ależ to niemożliwe!Uświadomiła sobie, że idą zarośniętą drogą ułożoną z kamiennych płyt.– Może tu jakieś zwierzęta.– zaczęła i zamilkła, ponieważ żadnych takich zwierząt na Penelopie nie było.– To znaczy, że na Penelopie mieszkały istoty rozumne, które potrafiły budować drogi – powiedziała Swietłana.– A to obala wszystkie nasze wyobrażenia o tej planecie.Przystanęły.No chyba.Minęło już kilka lat od odkrycia Penelopy, zbudowano miasto, hotele, sanatoria, park z atrakcjami, pracują tu naukowcy, a wszyscy są głęboko przekonani, że nie ma tu i nigdy nie było żadnych istot rozumnych.– Idziemy dalej? – spytała Alicja.– Zaraz.Paszka, chodź tutaj.Paszka zamarudził.Szukał czegoś w trawie.– Prędzej!– Zaraz!Niósł coś w ręku.Aż się zadyszał z pośpiechu.– Spójrzcie!Na jego dłoni leżała duża, wcale nie zardzewiała śruba.– Co na to powiecie?– My już wiemy – powiedziała Alicja.– To dlaczego milczycie? Czyżbyście nie rozumiały.Poszli dalej drogą.Trawa rosła gęsto, tu i ówdzie kamienne płyty całkiem się pod nią kryły i pewnie dlatego nie zauważono ich podczas robienia zdjęć z lotu ptaka.I wówczas w cieniu ogromnego rozłożystego drzewa dostrzegli ruiny domu.Ruiny – gęsto zarośnięte lianami i krzakami – niewidoczne były nawet z odległości dziesięciu kroków.Szczątki ścian przecinała siatka pęknięć.Dookoła leżały w trawie porozrzucane kamienie, jak gdyby jakiś rozgniewany olbrzym roztrzaskał dom na kawałki.– Z pewnością musiało się to zdarzyć bardzo dawno – zauważył Paszka.– Nie tak dawno – rzekła na to Swietłana.– Pęknięcia na kamieniach są jeszcze całkiem świeże.Pod następnym drzewem krył się jeszcze jeden zburzony dom.Drzewa stały niczym pomniki, znacząc miejsca, w których znajdowały się domy.Można było nawet obliczyć, że stało tu niegdyś około trzydziestu budynków zburzonych w taki sam sposób przez tajemniczą siłę.– Co za zagadka – zawołał Paszka.– Co za zdumiewająca tajemnica.Nareszcie!– Podejdźmy do innych drzew – zdecydowała Swietłana.Drzewa stojące dalej były dwukrotnie grubsze od swych współbraci.Kryły się pod nimi największe budynki miasta.Były tak samo okrutnie zburzone jak pozostałe, ale z resztek murów i rozmiarów brył można było wywnioskować, jakie były niegdyś mocne i wielkie.– Musiało tu być trzęsienie ziemi – powiedział Paszka z zadumą, przyglądając się rumowiskom.– Wszyscy zginęli pod gruzami.– Jacy wszyscy? – spytała Alicja.Swietłana powstrzymała ją gestem.W rumowisku coś się poruszało.– Nie obawiajcie się, kobiety – powiedział Paszka.– Tu się nie spotyka wielkich drapieżników.– Nie spotyka się również zburzonych miast – próbowała zaprotestować Alicja.Ale Paszka nie słyszał.Podbiegł do otworu w zawalonym murze i krzyknął:– Hej! Jest tam kto?Szelest ucichł.Swietłana złapała Paszkę za rękę i odciągnęła w tył, wolną ręką wyjmując równocześnie z kabury pistolet obezwładniający.Nie lubiła niespodzianek.Z otworu wylazł rozczochrany Dzikus w rozchełstanej kurtce z jeleniej skóry.– Cześć! – zawołał radośnie.– Witajcie!DZIKUS W MIEŚCIE– A pan co tu robi? – spytała surowo Swietłana.– Skąd się pan tu wziął?– Proszę nie myśleć, że to ja jestem sprawcą zagłady miasta – roześmiał się Dzikus.– Przysięgam, że nie przyłożyłem ręki do tego bezeceństwa.Znalazłem się tu przypadkowo i jestem zaskoczony nie mniej niż wy.Zeskoczył lekko z kupy gruzu i przysiadł na kamieniu.– A przy okazji – powiedział – skoro już tu przyszliście, to czy nie znajdzie się dla mnie kawałek chleba? Zabłądziłem, głód im doskwiera, a do domu wracać się nie chce.Wy też powinniście coś przekąsić, prawda?– Co wy na to? – zapytał Paszka.Swietłana uśmiechnęła się, otworzyła plecak z prowiantem, Alicja rozścieliła na trawie serwetę.– Daj, pomogę ci pokroić chleb i kiełbasę – zaofiarował się Dzikus.– Nie – powiedziała Alicja.– Ma pan ręce pobrudzone ziemią.Proszę je najpierw umyć.– W przyrodzie nie ma brudu – roześmiał się.– To przesąd.Zerknął jednak na Świetłanę i szybko dodał:– Już lecę.Mogę się jeszcze kłócić z dziewczynką, ale kiedy takie piękne oczy patrzą na mnie z potępieniem, natychmiast zmieniam się w potulnego chłopczyka.Wielkimi susami popędził nad strumień, Paszka złapał manierkę i za nim.Swietłana rozmyślała głośno:– Dlaczego znalazł się tak daleko od domu?– Myśli pani, że nas śledzi?– Nie, Alicjo.Po co miałby nas śledzić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]