[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I tak w tydzień po powrocie z Lyonu korzystaliśmy już z gościny pułkownika.158Gayter był żołnierzem starej daty, który dużo jeździł po świecie i wiele widział; jak przypuszczałem,wkrótce znaleźli z Holmesem wspólne tematy.Wieczorem w dzień przyjazdusiedzieliśmy wszyscy w pokoju, który był zbrojownią.Holmes w półleżącej pozycji spoczywałna kanapie, Gayter i ja oglądaliśmy niewielką, lecz wspaniałą kolekcję broni palnej.– Aha! dobrze, że sobie przypomniałem – rzekł nagle pułkownik – muszę wziąć jeden zrewolwerów na górę, na wypadek napaści.– Napaści? – zapytałem.– Tak.Ostatnimi czasy jakoś nie bardzo spokojnie u nas.W zeszły, zdaje się, poniedziałekzłodzieje dostali się do tutejszego bogacza, starego Actona.Nie bardzo się obłowili, ale nadalbawią na wolności.– Czy dotychczas nie natrafiono na ich ślad? – zapytał Holmes, wyciągając się na kanapie.– Niestety, nie.Sądzę jednak, że jest to zbyt błaha sprawa, by mogła interesować pana, panieHolmesie, po czynach iście heraklesowych, jakich pan niedawno dokonał.Holmes uśmiechnął się zadowolony.– No, ale to coś ciekawego?– Moim zdaniem, nie.Złodzieje dostali się do biblioteki, lecz trudy ich nieszczególnie sięopłaciły.Przetrząsnęli wszystko do góry nogami, pootwierali szafy i szuflady; ostateczniezabrali tylko jeden tom dzieł Szekspira, parę srebrnych lichtarzy, małe wagi z kości słoniowejdo ważenia listów, mały barometr dębowy i kłębek szpagatu.– Zestaw wielce oryginalny! – zauważyłem.– Widocznie zabrali to, co im się najpierw nawinęło pod rękę.– Ale co na to policja? Nic dotychczas nie zrobiła? – wykrzyknął Holmes ożywiony –przecie to jasne, że to.Pogroziłem mu palcem.– Mój drogi! Jesteś tu dla odpoczynku.Żadnych zagadek dopóki nie powrócisz całkowiciedo zdrowia.Holmes wzruszył ramionami, z komiczną pokorą mrugnął w stronę pułkownika i rozmowaprzeszła na rzeczy mniej ryzykowne.Los jednakże zrządził, że wszystkie moje lekarskie zabiegi poszły na marne; nazajutrz rankiemta sama sprawa tak blisko otarła się o nas, że niepodobieństwem było nie zwrócić na niąuwagi – i oto nasz pobyt, mający na celu odpoczynek, zaznaczył się działalnością, której żadenz nas nie przewidywał.Siedzieliśmy właśnie przy śniadaniu, gdy nagle wbiegł do pokoju kamerdyner, zapominająco wszelkich grzecznościowych względach.– Czy słyszał sir nowinę? – począł zdyszany.– Wie sir, co się stało u Cunninghamów?– Cóż tam? Nowa kradzież? – zapytał pułkownik, ze zdenerwowania przewracając szklankękawy.159– Zabójstwo!– Ładne rzeczy! Któż zabity? Sam sędzia czyjego syn?– Ani jeden, ani drugi.Nie żyje stangret, William.Zabity wystrzałem z broni palnej prostow pierś.– Któż go tak urządził?– Zbój, łaskawy panie.Zbój, który zbiegi, zniknął bez śladu.Właśnie zakradł się do spichrza,gdy wtem wszedł William – i zbrodniarz strzelił do niego.– Kiedy to było?– Dziś w nocy, sir, koło dwunastej.– Dobrze.Pojedziemy tam później – rzekł pułkownik, zabierając się na nowo do śniadania.– Bądź co bądź, to przykry wypadek.– Cunningham jest bogatym ziemianinem a do tego sędzią pokoju; to bardzo porządnyczłowiek.Na pewno bardzo się zmartwił.Stangret służył u niego przez długie lata i cieszyłsię dobrą opinią.Widocznie to ci sami złodzieje, którzy zakradli się do biblioteki.– Zabrali takie dziwne rzeczy – wtrącił Holmes głosem zamyślonym.– Tak jest.– Hm! Może to wszystko ostatecznie będzie bardzo proste.Jednak na pierwszy rzut okazdumiewa.Banda złoczyńców nigdy nie operuje w jednym i tym samym miejscu w tak krótkichodstępach czasu.Gdy pan mówił wczoraj, że trzeba przedsięwziąć środki ostrożności,myślałem, że chyba teraz nie zechce się nikomu w te strony zakradać.To wskazuje, jak częstomylę się w swych przypuszczeniach.– Musi to być jakiś miejscowy artysta– rzekł pułkownik.– Zresztą, to całkiem naturalne,że się zakradł do Cunninghamów; po Actonie to najbogatsi ludzie w tej okolicy.– Najbogatsi?– Tak jest.Przynajmniej jeśli idzie o majątek ziemski.Od wielu bowiem lat procesują sięmiędzy sobą.Stary Acton ma podobno prawo do połowy majątku Cunninghamów i jego adwokacichwycili się tego gorliwie.– Jeżeli to miejscowy złoczyńca – rzekł Holmes poziewując – nie będzie wielkiego kłopotuze złapaniem go.Ależ dobrze, dobrze, Watsonie – dodał widząc moje znaki ostrzegawcze– nie będę się do tego wtrącał.– Pan inspektor Forrester! – oznajmił kamerdyner, otwierając drzwi na oścież.W progu ukazał się młody mężczyzna, o inteligentnym wyrazie twarzy i swobodnym zachowaniu.– Dzień dobry, panie pułkowniku! – rzekł wchodząc.– Przepraszam za moją wizytę, aledowiedziałem się, że gości u pana pan Holmes.Pułkownik wskazał ręką mego przyjaciela.160– Mam nadzieję, panie Holmes – rzeki inspektor, składając pełen uszanowania ukłon – żezechce pan dopomóc nam w tej sprawie.– Widzisz, Watsonie, los się uwziął na ciebie! – rzekł Holmes śmiejąc się.– Mówiliśmywłaśnie o sprawie, panie inspektorze, gdy pan wszedł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]