[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie żartuję.Pobierają się.Legalnie i ze wszystkimi szykanami.Marilyn ma dość tradycyjne poglądy.– Do licha, a kto eee.udzieli ślubu?– Tammuz.A Beritha poprosili na świadka.– Faktycznie, będzie bardzo tradycyjnie.Berith przeleci pannę młodą jeszcze przed ceremonią.– Przesadzasz.Berith umie się zachować, raczej po.Lilith zaśmiała się z przymusem.– Leo, myślałam o tym, co mówił Berith.Oczywiście swoim zwyczajem okazał subtelność młotka, ale.miał rację.Cholera, miał rację.Leo, wiesz.ja chyba dam ci się zaprosić na tę randkę.Nie mogę dużo obiecać, lecz będę się starała.Lubię cię.Leo uniósł jej nie najczystszą dłoń do ust i pocałował z żartobliwą galanterią.– Carissima, to i tak więcej, niż oczekiwałem.A czekałem długo.Trick or flageolet,czyli Halloween eksperymentalneMadame Flageolet na ogół lubiła dzieci.Co więcej, czasami je nawet rozumiała, co w tych straszliwie nowoczesnych czasach stanowiło nie lada wyczyn.Marguerite Gautier-Flageolet doskonale pamiętała okres, kiedy sama miała odpowiednio: dziesięć, trzynaście, piętnaście lat i wiedziała, jak trudne jest bycie dzieckiem.Radosne, szczęśliwe, śliczne dziewczynki w różowych sukieneczkach z szarfami, białych skarpetkach i pantofelkach czasami na dnie młodych duszyczek kryły mroczne tajemnice.Choćby ta biedna Liliane.Pozornie tak świetnie radziła sobie z tragiczną śmiercią całej najbliższej rodziny, a wreszcie – najwidoczniej czuła się samotna, nikomu niepotrzebna – oszalała i utopiła się w rzece.To makabryczne wydarzenie wstrząsnęło dyrektorką, obudziło w niej wyrzuty sumienia i chęć zadośćuczynienia; kto wie, może gdyby poświęciła więcej uwagi temu biednemu dziecku, nadał byłoby tutaj, a nie wśród aniołów.I dlatego pewnie madame Flageolet zgodziła się na coś, czego teraz żałowała.Owo coś stało właśnie przed jej biurkiem z buntowniczą miną.Dyrektorka popatrzyła na dziecko ze starannie ukrywanym obrzydzeniem.Na pierwszy rzut oka trudno było stwierdzić jego płeć.Indywiduum miało półdługie włosy we wszystkich odcieniach koloru blond, opadające kosmykami na szkła okularów.Szkolny mundurek, widać kupiony na wyrost, wisiał na nim jak worek, a spod owego wora wyglądały jakieś okropne półwojskowe spodnie i wielkie krasnoludzkie buciory, ostatnimi laty bardzo modne wśród młodzieży.Madame Flageolet na wszelki wypadek jeszcze rzuciła okiem na wierzch teczki z dokumentami.– Joanne Amelie Boulle? – upewniła się.– Taaa.– mruknęło stworzenie niechętnie.Na miłosierdzie boże, więc to jednak dziewczynka?– Odpowiada się „tak, madame” – upomniała ją dyrektorka ostro.– Tak, madame.– Joanne Amelie Boulle dygnęła w swych wielgachnych krasnoludanach i nauczycielka przysięgłaby, że uśmiechnęła się szyderczo.– Proszę mi wyjaśnić, panno Boulle, dlaczego zaatakowałaś starszą koleżankę, nazywając ją, cytuję.– madame Flageolet zerknęła do notatki –.”wredną świnią”, i czemu ją popchnęłaś i ugryzłaś? Coś pominęłam?Dziewczynka wzruszyła ramionami i z krnąbrną miną skierowała wzrok w okno.– Nie omieszkam powiadomić twoich rodziców o tym skandalicznym zachowaniu.– Tata jest w więzieniu, a mama się powiesiła.Madame – oświadczyło to upiorne dziecko z lodowatym spokojem.Dyrektorkę przeszedł dreszcz.Ukradkiem popatrzyła w papiery.Faktycznie: Joanne Amelie Boulle, na stałe zamieszkała w Nebelhornie, protegowana tamtejszego Towarzystwa Dobroczynnego imienia Ksymeny von Vogelstrauss i jakiegoś anonimowego dobroczyńcy, który uznał, że uczennica, która ukończyła tamtejszą podstawówkę z najwyższymi notami ze wszystkich przedmiotów, zasługuje na umieszczenie w L’Ecole privee w Schweingehölz.– Czy wiesz, że grozi ci usunięcie ze szkoły?– Tak – odparła dziewczynka.– Wszystko jedno, i tak zawsze wywalacie tych biedniejszych.Wszędzie liczy się forsa.– Nie nadużywaj mojej cierpliwości.Nie wiem, gdzie leży Nebelhorn, ale z pewnością nie jest to żadna metropolia.Sądzę, że jest to raczej paskudne miejsce.Znacznie lepiej stamtąd pochodzić, niż tam mieszkać, więc jeżeli usłyszałaś róg mgielny, [Nebel – mgła; horn – róg; dosłownie: róg mgielny, używany do naprowadzania podróżnych na właściwy szlak.] to powinnaś iść za głosem szczęścia, a nie marnować je w tak idiotyczny sposób! – Wbrew temu, co obiecała sobie jeszcze minutę temu, ostatnie słowa madame Flageolet niemal wykrzyczała.– Czy myślisz, że te paniusie z opieki społecznej będą zachwycone, kiedy otrzymają ode mnie list ze skargami? Dałaś się sprowokować jakiejś głupiej gęsi, ryzykując, że przekreślisz swoją życiową szansę wyrwania się z biedy.Pięknie, nie ma co.O co wam poszło?Dziewczynka zrobiła wielkie oczy.– Powiedziała.że jestem żebraczką – wymamrotała, pąsowiejąc ze wstydu.– Wyśmiewała, że mam brzydkie ubrania.I mówiła, że powinnam jeść resztki w kuchni, a nie z innymi przy stole.Dyrektorka westchnęła.– Od tej chwili jesteś zawieszona na trzy dni.Za karę nie wolno ci opuszczać terenu szkoły.A z panną Boyd porozmawiam sobie jeszcze.To będzie długa rozmowa.Zadzwoniła srebrnym dzwonkiem, stojącym na biurku obok kałamarza.Drzwi gabinetu otwarły się i weszła Persefona Woodgate z szóstej klasy.Uczesana w wytworny kok, w czyściutkim, odprasowanym żakiecie z haftowanymi szarotkami na klapach i przepisowej plisowanej spódnicy oraz.obuta w mordercze buciory straszliwego fasonu, niemal identyczne z tymi, jakie miała na sobie krnąbrna panna Boulle.Z tym że oczywiście w dużo lepszym stanie.– Woodgate, właśnie o tym chciałam z tobą pomówić – rzekła dyrektorka, z trudem odrywając wzrok od obuwia Persefony.– Te buty.Są fascynujące, pomyślała, a głośno dokończyła:– Są nie do przyjęcia.Proszę nosić regulaminowe pantofle, Woodgate.Przynajmniej podczas lekcji.Persefona dygnęła i dyrektorka zrozumiała, dlaczego nagle dziewczęta z upodobaniem zaczęły ubierać się w krasnoludany.Po prostu dyganie w takich butach wyglądało wyjątkowo ironicznie.Madame wskazała na mniejszą dziewczynkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]