[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Viravolta poczuł metaliczną woń krwi.- Dlaczego? - zapytał.- Po co to wszystko? Nie potrafisz walczyć, prawda?I nagle, mimo grubej warstwy farb na twarzy, Bajkarz wydał się Pietrowi szczery.Zaskoczyło go to.A tamten chwycił go za rękę, mobilizując resztki sił.Zdążył jeszcze wyszeptać:- Bajkarz.nie umarł, Viravolta.On wróci.Jego kończyny zdawały się ważyć tysiąc razy więcej niż w rzeczywistości.- On wróci.Pietro stał wyprostowany w ciemnościach, na dachu Wersalu.Sztuczne ognie rozbłyskiwały nadal na całym niebie.Tłum kłębił się i mruczał między klombami i strumieniami wody, a jego ręka, w której wciąż trzymał kołnierz Bajkarza, opadła, gdy przypomniał sobie ostatnie słowa wypowiedziane przez zjawę tej nocy.„Bajkarz nie umarł, Viravolta.On wróci”.Tajemnice stanuDZIEDZINIEC MINISTRÓW I DZIEDZINIEC MARMUROWYKOMNATA KRÓLAGABINET KSIĘCIA D'AIGUILLON, WERSALStało się, miał wrażenie, że Bajkarz odrodził się z popiołów.No, szybciej, szybciej!Jeszcze nawet nie świtało, gdy zaprzężony w cztery konie powóz przewożący Viravoltę przetoczył się w kierunku Dziedzińca.Żołnierze odprowadzili Annę i Cosima do Marly, a następnie odjechali razem z Viravoltą nocą, po zaledwie dwóch godzinach snu.Pietro był wciąż pod silną strażą.Wenecjanin nie stawiał oporu.Ta sprawa wkrótce się wyjaśni.Za dobrze znał Aiguillona, żeby nie wiedzieć, że ma on jakiś plan, a za nagłym i przymusowym wezwaniem kryje się coś innego.Sprawa kryminalna.Ale jaka? powtarzałsobie raz po raz.I to niezrozumiałe pytanie: „Viravolta, czy zechcesz zabawił się ze mną?”.Bogowie, cóż za poufałości! Jakim cudem Bajkarz mógłby powrócić?Posępna twarz Pietra zwróciła się ku oknu.Nie wszyscy przyjeżdżali do Wersalu jak Maria Antonina.Zbliżając się do pałacu, podróżny mógł sobie wyobrażać, że ujrzy jego wyrastające z ziemi mury u wylotu szerokiej alei, w otoczeniu pięknych rezydencji i niedoścignionych w swej elegancji domów.Mógł też oczekiwać, że pośród karoc i lektyk sunących niczym gondole po lśniącym Dziedzińcu Marmurowym ujrzy liczne przejawy wyszukanej grzeczności i galanterii.Rzeczywistość była jednak zupełnie inna.I trzeba to sobie powiedzieć - dni zaślubin należały do rzadkich i wyjątkowych okazji, by zapłonęło sto sześćdziesiąt tysięcy lampionów! Ogrody pałacowe były chlubą narodową Francji, ale sam Wersal pozostawał kloaką.I właśnie o tym ostrym kontraście rozmyślał Pietro, jadąc karocą i spoglądając na pogrążone w półmroku miasto.Obserwował Bulwary Królowej i Króla przesuwające się za oknem.Droga była wyboista, głębokie kałuże zagrażały ugrzęźnięciem w błocie.Pokrzykiwania woźnicy i stukot końskich kopyt płoszyły drób, który uciekał w panice z drogi, by po chwili wrócić do żerowania w śmieciach.Za ugorami pojawiały się chaty, istne urągowiska dla ludzkich oczu.Karoca mijała stragany, oberże, spelunki i podejrzane kabarety, liche sklepiki, wokół których włóczyły się wygłodniałe psy, kamienice z umeblowanymi pokojami do wynajęcia, gdzie gromadziły się stwory, do których opisania nie wystarczyłoby całe bestiarium, cuchnące stajnie i podwórza zawalone brudną podściółką -kolejne źródło smrodu.W ciągu dnia gromady najemnych robotników, murarzy, garncarzy, dekarzy, woźniców, włóczęgów, stolarzy, szlifierzy, handlarzy starzyzną, linoskoczków, poetów piszących za grosze teksty piosenek, brukarzy, ogrodników i prostytutek zaludniały ten kipiący życiem świat i jego wąskie uliczki.Awanturnicy z całego kraju ciągnęli tu, jak ćmy do światła, marząc o sławie.Nocą było gorzej.Włóczędzy i rabusie napadali przechodniów w pobliżu oberż.Aż do placu Broni ciągnęły się nędzne rudery dające schronienie bezdomnym biedakom.Sam plac był gigantycznym terenem budowy, ale od lat służył przechodniom jako wychodek.Po ulicy Saint-Cloud walały się zdechłe koty.Od czasu do czasu okolicę przemierzała jakaś osobistość - duchowny, ambasador, oficer czy poborca podatkowy - która przez to rozległe miasto nędzy i występku zmierzała do pałacu.I nikt już nie myślał, że niebiański zamek otaczać powinna urokliwa kraina baśni, bo tylko owa przelotna obecność arystokracji przypominała, że ten świat sąsiaduje z rezydencją królewską.Tak wyglądał ów przedsionek Wersalu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]