[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Westchnęła i chciała włożyć ją sobie do ust, gdy nagle coś musnęło ją po twarzy i wylądowało w garnku, akurat na osamotnionym ziarenku.Była to duża, czarna mucha.Minęła czwarta.Przed trzema godzinami Levi Hamilton odjechał z listą zakupów.Kiedy zakończono inwentaryzację, Addie dopadła prawnika i powiedziała mu o swoich problemach z żywnością.Levi natychmiast zaproponował, że zabierze listę do miasta i każe dostarczyć sprawunki po południu, ale czas mijał, a nikt nie nadjeżdżał.Addie wyszła na werandę i skierowała wzrok na drogę.Nadal nic się nie działo.Obeszła dookoła werandę, starając się nie patrzeć w stronę drzewa.Jak na jeden dzień miała absolutnie dosyć tego człowieka.Krążąc wokół domu znalazła dwie sterty drewna - polana idealne do kominka i szczapy na rozpałkę.Spodziewając się niebawem dostawy zakupów, pomyślała, że może przez ten czas rozpalić pod blachą.W ten sposób posiłek byłby gotowy o wiele szybciej.Wybrała więc z niższej sterty kilka szczap i poczuła na sobie spojrzenie Creeda.Zebrawszy odpowiednią ilość drewna, Addie podeszła do tylnego wejścia, przytrzymując podbródkiem naręcze.Uniosła więc stopę, usiłując wyczuć najniższy stopień.Kiedy już dokonała tej sztuki, zaczęła wspinać się do góry.Musiała pokonać zaledwie trzy schodki, ale Creed nie spuszczał z niej wzroku, zupełnie jakby w każdej chwili spodziewał się katastrofy.Tym bardziej postanowiła sobie solennie, że nie rozsypie drewna.Udawaj, że to książki - napominała się w duchu, wchodząc na kolejny stopień.Tak, właśnie tak.Musiała po prostu udawać, że dźwiga ciężkie tomiska, na przykład encyklopedie.A personel biblioteki zawsze podziwiał, jak znakomicie Addie daje sobie radę z nieporęcznymi stosami.Zmuszona, by ratować honor, przypomniała sobie o tej niezwykłej umiejętności, choć wyszła nieco z wprawy.Został jej tylko jeden schodek.Zaczerpnąwszy głęboki oddech, ostrożnie postawiła stopę na werandzie.Niestety, nieoczekiwany wybuch aplauzu dochodzący spod dębu wytrącił ją z równowagi do tego stopnia, że upuściła stertę na ganek.- Do jasnej anielki! - Odwróciła się i spojrzała gniewnie na Creeda.Rozsypane drewienka wyglądały jak stronice z rozerwanej książki.Słysząc głośny śmiech, Addie pochyliła się i podniosła parę szczapek, co pozwoliło jej ukryć rumieniec.Kiedy już wyprostowała plecy, Creed ruszył w jej kierunku, nadal rechocząc głośno jak stara ropucha.Na domiar złego ciągnął za sobą konia.Jericho wyglądał zupełnie niewinnie i na pewno - w przeciwieństwie do Addie - nie umierał z głodu.Ilekroć Addie go widziała, zawsze coś przeżuwał.Odwróciła się na pięcie, weszła do domu i wrzuciła kilka mniejszych bierwion do pustej skrzyni stojącej nieopodal pieca.Kiedy wyszła znów na podwórze, żeby pozbierać resztę drewna, zobaczyła, w jakim kierunku udaje się koń wraz ze swoim właścicielem.Nasycony wierzchowiec stał przy pustej kadzi, a Creed próbował uruchomić pompę - jej własną pompę.- Co pan sobie właściwie wyobraża? - wrzasnęła Addie, zasłaniając sobie oczy przed zachodzącym słońcem.- Chcę napoić konia - odparł, a w tej samej chwili z zardzewiałej studni pociekła brązowa strużka wody.- Proszę natychmiast przestać!W ogóle nie zwrócił na nią uwagi i robił dalej swoje.Rzuciła mu pod nogi kawałek drewna, a Jericho odskoczył gwałtownie w bok.Creed popatrzył na nią gniewnie.- A co pani sobie, do diabła, wyobraża?- Proszę odejść od studni.- Jeszcze czego! To moja woda!- Ale moja pompa i mój cebrzyk.- W takim razie w jaki sposób mam mu dać pić?- Nic mnie to nie obchodzi, ale nie życzę sobie, żeby pan korzystał z moich urządzeń.Skrzyżowała ramiona na piersiach i popatrzyła na niego z zadowoleniem.- Może powinien pan wykopać własną studnię albo poszukać jakiejś rzeki.-Zebrała ostatnie szczapy.- Jeśli życzy pan sobie wydzierżawić tę pompę, proszę się skontaktować z moim pełnomocnikiem, a gdy już uzgodnimy cenę, pan Hamilton przygotuje kontrakt.Do tego czasu jednak zabraniam panu z niej korzystać.A jeśli się pan nie zastosuje do tego zakazu, każę pana aresztować.Miłego dnia! -Addie zamknęła za sobą drzwi zręcznym kopniakiem, odcinając się od potoku przekleństw, jaki wypełnił podwórze.Zbliżał się wieczór, ale temperatura dochodziła do trzydziestu stopni.Montana zgarnął resztę jedzenia na blaszany talerz.Postawił go na trawie, a Jericho natychmiast zaczaj wylizywać fasolę.- Proszę wykopać własną studnię - przedrzeźniał.- Tej babie się chyba wydaje, że to takie łatwe jak posmarowanie bułki masłem.- Okrążał drzewo, odsuwając porozwieszane na gałęziach ubranie.Do diabła - pomyślał.Ta robota zajmie przynajmniej ze dwa dni.Potrzebował wody, więc musiał ją zdobyć podstępem, kiedy ta kobieta wreszcie pójdzie spać.Ukradnie swoją własną wodę, podobnie jak ona próbowała zwędzić mu fasolę.Przecież widział, że????? nie spuszcza oczu z talerza.A nawet burczało jej w brzuchu.Montana bardzo szybko się domyślił, że mieszczka nie ma co jeść, i od razu poprawił mu się humor.Bardzo zresztą potrzebował jakiegoś pozytywnego bodźca, bo dzień okazał się wyjątkowo parszywy.Jakim prawem uznano roszczenia tej kobiety? Przecież to nie z winy Montany ocyganiono Mitchellów.Ciotka?????? jej mąż gospodarowali na cudzej ziemi całe lata, nie płacąc za to ani grosza, a w końcu dziewczynie dostało się w spadku pół farmy zapisanej Montanie.Wadę Parker twierdził, że w całej dolinie brakuje walnych terenów.Poza kilkudziesięcioma małymi farmami wszystkie posiadłości należały do spadkobierców Bernala, który rościł sobie prawo do ziemi na mocy hiszpańskiej koncesji gruntowej.A Bernalowie nie wyprzedawali swoich gruntów.Creed postanowił, że nie zrezygnuje z farmy, za którą jego ojciec oddał życie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]