[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczywiście, usiłowała się tej sztuki nauczyć, jednak ciotka zakazała jej wszelkich prób po tym, jak pokaleczyła się, uderzając w okno katolickiej kaplicy w Craignure i roztrzaskując zabytkowy witraż.Pani MacLean wyratowała siostrzenicę z opresji i przeprosiła biskupa.Traf chciał, że ten gorliwy sługa boży właśnie klęczał pod oknem, w które Joy uderzyła.Teraz nie potrafiła sobie przypomnieć, co naprawdę przeżywała podczas tej jedynej nieudanej próby latania przed wyprawą do Surrey.Pozostały jej po wypadku dwie blizny, jedna na lewej dłoni, a druga na karku.Ciotka powtarzała, że powinny stanowić dla niej ostrzeżenie przed lataniem.Ale Joy wciąż dręczyło coś znacznie bardziej poważnego, a mianowicie przeświadczenie, iż jest nieudolną czarownicą.Z drugiej strony niezachwiana wiara, że pokona trudności, pozwoliła jej przetrwać okres niepowodzeń, kiedy niemal każde zaklęcie wykonywała źle.Nadzieja zawsze stanowiła ostoję panny MacQuarrie, źródło jej spokoju, marzeń i pewności, że los przyniesie spełnienie jej oczekiwań.Pogrążona w myślach, dopiero teraz spostrzegła, że Belmore przygląda się jej jak jakiejś osobliwości.Prawdopodobnie jestem pierwszą czarownicą, jaką widzi, choć o tym nie wie - pomyślała i uśmiechnęła się do niego w nadziei, że on odwzajemni uśmiech.Ale i tym razem tak się nie stało.Czujność Aleca nie została uśpiona, więc jego spojrzenie było lodowate.Ta kobieta wcale mnie nie obchodzi.Nie okażę jej żadnych uczuć - podpowiadał mu zapewne jakiś wewnętrzny głos.Diuk naprawdę utracił radość życia, lecz Joy niezachwianie wierzyła, że on pragnie, by ktoś pomógł mu ją odzyskać.Sam tego nie potrafił, ponieważ wyzbył się nadziei.Za to Joyous Fiona MacQuarrie miała jej pod dostatkiem.Stale potrzebowała wiary, chcąc opanować tajniki białej magii, tak jak Belmore potrzebował wiary, żeby móc zachowywać się zgodnie ze swoją prawdziwą naturą.Czyżby właśnie to łączyło ich z sobą? Intuicja podszeptywała Joy, że tak właśnie jest.Ten mężczyzna rozpaczliwie łaknął odrobiny czarów w życiu.Alec usiadł na ławie za długim stołem gospody i wodził wzrokiem po zapisanym kawałku papieru.Niniejszym arcybiskup Canterbury udziela Alecowi Geraldowi Davidowi Johnowi Jamesowi Markowi Castlemaine, diukowi Belmore, markizowi Deerhurst, hrabiemu Fife, specjalnego zezwolenia na zawarcie związku małżeńskiego bez zapowiedzi ślubnych oraz w dogodnym dla zainteresowanego miejscu i czasie.Ochrypły okrzyk oderwał jego uwagę od treści zezwolenia.Spojrzał na przyjaciół, pochłoniętych grą w strzałki.Grali o wysokie stawki, więc zachowywali się hałaśliwie.Ta mała gospoda nie dysponowała, niestety, żadnym salonem, tylko jednym wspólnym wnętrzem o pobielanych ścianach, na których krzyżowały się ciemne belki.Powietrze było tu gęste od dymu i przesycone zapachem piwa, tłustej baraniny oraz świeżo upieczonego chleba.Zażywny oberżysta miał na sobie różowy kaftan, wielokrotnie poszerzany w szwach czerwonymi łatami, niemiłosiernie poplamiony i łachmaniarski.Otaczał go tłumek miejscowych chłopów, w poczerniałych od znoju ubraniach.Jeden z nich urągał londyńskim panom, a reszta sekundowała mu głośnym aplauzem, tupaniem i prześmiewczym rechotem.Nad tłumkiem pojawiła się głowa wysokiego Downe’a.Alec zwrócił uwagę, że Richard już po raz piąty podnosi do ust stary gliniany kufel w kształcie owczego rogu, a pieniste ale to mocne piwo.Nie ulegało wątpliwości, że hrabia podejmie kolejną pijacką próbę pokazania przyjaciołom, jaki z niego obrzydliwy hulaka, mający w pogardzie wszystkich i wszystko.Trzeźwego Downe’a można było przyłożyć do rany, a pijany chciał z każdego uczynić nieszczęśnika, jakim stał się sam.Niestety, ostatnio pił niemal na umór.Teraz uwagę Aleca przyciągnęło coś innego.Żona oberżysty wprowadzała do pokoju wypoczynkowego dla dam miejscowego medyka, wezwanego do Szkotki.Zerknął na piwo, lecz nie podniósł kufla do ust.Trunek nie był dobrym lekarstwem na spowodowane gwarem huczenie w głowie i piekące od gryzącego dymu oczy.Czuł zmęczenie.Oparł głowę o ścianę i przymknął powieki, z trudem opanowując ziewanie.Do jego uszu dotarły jakieś nowe głosy.Przez chwilę je ignorował, ale w końcu przemógł się i otworzył oczy, w samą porę, by zobaczyć w drzwiach gospody lady Agnes Voorhees, najbardziej wścibską osobę w wyższych sferach Anglii.Zmęczenie przeszło mu jak ręką odjął i postanowił wynieść się stąd do diabła, zanim ten ptasi móżdżek go spostrzeże.Podniósł się gwałtownie z ławy i oparł o ścianę w nadziei, że uda mu się przekraść do kuchni.- Wasza Miłość! Alec jęknął.- Eugenio, to wprost niezwykłe! Mamy szczęście spotkać diuka Belmore! Jaki świat jest mały! - Lady Agnes mknęła do Aleca szybciej niż strzałka do tarczy, a za nią jej towarzystwo.Został złowiony.- Czy to nie dziwne? Właśnie rozmawiałyśmy o Waszej Miłości.- Już stała naprzeciw diuka.- Henry, najdroższy - zwróciła się do swojego wymoczkowatego męża.- Proszę, wynajmij salon.- Rozejrzała się gniewnie po wnętrzu, powiewając wokół haczykowatego nosa koronkową chusteczką.- Jaki tu fetor.- Popatrzyła znowu na Belmore’a i zaczęła od nowa tę samą paplaninę.- Wciąż nie potrafię uwierzyć, że mam tak wyjątkowe szczęście spotkać tutaj diuka Belmore.Eugenia.Oczywiście Wasza Miłość zna lady Eugenię Wentworth i panią Timmons.Alec powitał skinieniem głowy te największe po lady Voorhees plotkarki Londynu.Wszystkie trzy stanowiły dorodną kolekcję ptasich móżdżków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]