[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Waha³ siê przez chwilê, czy wejœæ, ale czy mia³ in-ny wybór? Podj¹³ najlepsz¹, jedyn¹ decyzjê w swoimk³opotliwym po³o¿eniu i wprowadzi³ j¹ w ¿ycie.Prze-kroczy³ próg i zamkn¹³ drzwi na klucz.Tym razemrzeczywiœcie siêgn¹³ dna.G³êbiej ju¿ nie móg³ siê po-gr¹¿yæ.Po³o¿y³ siê w poprzek ³Ã³¿ka, trzymaj¹c stopy na pod-³odze.Dopóki nie dotkn¹³ plecami materaca, nie zdawa³sobie sprawy ze swojego wyczerpania.Nie mia³ czasu nasen.Musia³ opracowaæ strategiê dzia³ania.Najpierw kilkatelefonów.Poniewa¿ ten pod³y hotel nie mia³ telefonów w poko-jach, zmuszony by³ zejœæ do hallu.Wzi¹³ ze sob¹ neseser,nie chcia³ zostawiaæ go bez opieki nawet na chwilê.Recepcjonista z niechêci¹ oderwa³ siê od gry dru¿ynyRed Sox, by rozmieniæ pieni¹dze do automatu.Zadzwoni³ najpierw do Randolpha Binghama.Niemusia³ byæ prawnikiem, aby zdawaæ sobie sprawê, jak bar-dzo potrzebowa³ porady.Kiedy czeka³ na po³¹czenie,frontowymi drzwiami wesz³a krostowata dziewczyna, tasama, któr¹ widzia³ przez okno taksówki.Prowadzi³a zesob¹ nerwowo wygl¹daj¹cego, ³ysego mê¿czyznê z przy-twierdzon¹ do klapy marynarki plakietk¹."Czeœæ, jestemHarry".Jeffrey odwróci³ siê ty³em do recepcjonisty, niechcia³ przygl¹daæ siê zawieranej tam transakcji.Us³ysza³ ws³uchawce znajomy, arystokratyczny g³os Randolpha.- Wpad³em w tarapaty - powiedzia³ bez przedsta-wiania.Adwokat natychmiast rozpozna³ jego g³os.W kilkuzdaniach Jeffrey opowiedzia³ mu, co zasz³o.Niczego niepomin¹³, nawet zaatakowania Devlina w obecnoœci poli-cjanta i wynikaj¹cej z tego gonitwy po dworcu lotniczym.— Mój dobry Bo¿e - zdo³a³ wykrztusiæ Randolph,potem ze z³oœci¹ doda³ - wiesz, ¿e nie pomo¿e to w ape-lacji i bêdzie mia³o wp³yw na sentencjê.— Tyle wiem.Nie po to dzwoniê, aby us³yszeæ, ¿e je-stem w k³opotach.Nie liczy³em na poradê bez korzyœci.Chcê wiedzieæ, co mo¿esz zrobiæ, ¿eby mi pomóc.— Hmm, zanim zrobiê cokolwiek, musisz zmieniæ po-stêpowanie.— Ale.— ¯adnych ale.I tak doprowadzi³eœ do wyj¹tkoworyzykownej pozycji w stosunku do s¹du.— Je¿eli ujawniê siê, czy¿ s¹d nie odmówi, z najwiêk-sz¹ przyjemnoœci¹, mo¿liwoœci przebywania na wolnoœciza kaucj¹?— Jeffrey, nie masz wyboru, nie mo¿esz zrobiæ do-k³adnie nic wiêcej.Randolph mówi³ coœ jeszcze.- Przepraszam - przerwa³ mu Jeffrey - ale nie je-stem przygotowany na pójœcie do wiêzienia.Pod ¿adnymwarunkiem.Proszê, rób, co tylko mo¿esz.Odezwê siê.Odwiesi³ s³uchawkê.Nie mia³ pretensji do Randol-pha.Przypomina³o to sytuacjê dobrze znan¹ z medycyny- pacjent nie chce s³uchaæ proponowanych przez lekarzazaleceñ.Trzymaj¹c wci¹¿ rêkê na s³uchawce, odwróci³ siê wstronê recepcji.Chcia³ zobaczyæ, czy ktoœ nie pods³uchi-wa³ rozmowy.Dziewczyna z facetem zniknêli na scho-dach, a recepcjonista znowu przyklei³ wzrok do mikro-skopijnego telewizora.Na kanapie, kartkuj¹c gazetê, sie-dzia³ mê¿czyzna wygl¹daj¹cy na siedemdziesi¹tkê.Wrzuci³ monetê do automatu.— Gdzie jesteœ? - us³ysza³ g³os Carol, gdy tylko wy-mamrota³ st³umione "czeœæ".— Jestem w Bostonie.Nie zamierza³ powiedzieæ nic szczególnego, ale czu³,¿e jest jej winien tê rozmowê.— Dlaczego nie powiedzia³eœ, ¿e opuszczasz dom?By³am przy tobie przez te wszystkie miesi¹ce i tak mi zato dziêkujesz? Obszuka³am wszystko, zanim zorientowa-³am siê, ¿e nie ma samochodu.— W³aœnie o samochodzie muszê porozmawiaæ.— Nie interesuje mnie twój samochód.— Carol, pos³uchaj!Zwijaj¹c d³oñ wokó³ mikrofonu, zni¿y³ g³os.— Samochód stoi na lotnisku, na centralnym parkin-gu.Kwit w³o¿y³em do popielniczki.— Chcia³eœ utraciæ kaucjê przez konfiskatê? - spyta-³a z niedowierzaniem.- Stracilibyœmy dom, podpisa³amzastaw w dobrej wierze.— S¹ rzeczy wa¿niejsze ni¿ dom! Poza tym dom letni-skowy nie jest objêty zastawem.Mo¿esz go wzi¹æ, je¿elimartwisz siê o pieni¹dze.— Wci¹¿ nie odpowiedzia³eœ.Czy zamierza³eœ utraciækaucjê przez konfiskatê?— Nie wiem.Naprawdê nie wiedzia³.Ci¹gle nie mia³ czasu na prze-myœlenie tej sprawy.— Pos³uchaj, samochód stoi na drugim poziomie,chcesz go zabraæ, dobrze, nie chcesz, drugie dobrze.— Chcê porozmawiaæ o rozwodzie, jest ju¿ wystar-czaj¹co d³ugo odraczany.Z takim przejêciem, z jakimtraktowa³am twoje problemy, chcê teraz wzi¹æ siê za swo-je ¿ycie.— Zwracam ci je - odpowiedzia³ zirytowany, roz³¹-czaj¹c siê na dobre.Zwiesi³ g³owê.Zamieraj¹ce uczucia by³y czymœ obrzy-dliwym.On ucieka, a ona martwi siê jedynie o pieni¹dzei rozwód.Pozby³a siê go na dobre.Patrzy³ na telefon.Chcia³ zadzwoniæ do Kelly.Co jejpowie? Przyzna siê do nieudanej próby ucieczki? Nie.Podniós³ neseser i unikaj¹c wzroku obu mê¿czyzn poma-szerowa³ przez hall.Pokona³ cztery kondygnacje schodów i wróci³ doprzyt³aczaj¹cego obskurnoœci¹ pokoju.Stan¹³ przy okniesk¹panym w jarz¹cym, czerwonym œwietle neonu.Pod-chodz¹c do ³Ã³¿ka zastanawia³ siê, czy zaœnie.Musia³ dzia-³aæ.Wbi³ wzrok w neseser.5WTOREK16 MAJA 1989 r.GODZINA 22.51Jedynie ekran telewizora oœwietla³ pokój.Pistolet kaliber45 i pó³ tuzina ampu³ek marcainy pob³yskiwa³y w nik³ejpoœwiacie.Na ekranie trzej Jamajczycy, bêd¹cy najwyra-Ÿniej u kresu wytrzyma³oœci, stali w ciasnym, hotelowympokoju.Ka¿dy z nich œciska³ w rêkach AK-47, tak zwanyka³asznikow, dobr¹, sprawdzon¹ broñ szturmow¹.Najba-rdziej krzepki zerkn¹³ na zegarek.Mieli zroszone potemczo³a.Pe³na napiêcia scena na ekranie telewizora kontrasto-wa³a z donoœnymi, monotonnymi rytmami reggae,rozbrzmiewaj¹cymi z radia stoj¹cego na nocnym stoliku.Drzwi zosta³y wywa¿one.Pierwszy wpad³ Crockett zluf¹ dziewiêciomilimetrowego pistoletu automatycznegoskierowan¹ w sufit.Jak kot, jednym susem, przy³o¿y³broñ do piersi najbli¿szego Jamajczyka, przerywaj¹c ciszêœmiertelnym trafieniem.Nastêpnym dosiêgn¹³ drugiegomê¿czyznê.W tym momencie w drzwiach pojawi³ siêTubbs, w sam¹ porê, by zaj¹æ siê trzecim.Wszystko wy-darzy³o siê w u³amku sekundy.Crockett pokiwa³ g³ow¹.Jak zwykle ubrany by³ wdrog¹, lnian¹ marynarkê od Armaniego, a pod ni¹ widaæby³o niedba³y podkoszulek.- Dobrze zgrane w czasie, Tubbs.Mia³bym trudnoœ-ci z zabiciem trzeciego gogusia.Gdy w koñcowej scenie na ekranie pojawili siê zwy-ciêscy bohaterowie, Trent Harding do³¹czy³ do fikcyjne-go towarzystwa.- Dobra robota! - zawo³a³ tryumfalnie.Przemoc dzia³a³a na niego pobudzaj¹co.Identyfiko-wa³ siê z obrazem Dona Johnsona, który regularniedziurawi³ czyj¹œ pierœ nabojami.Czasami myœla³, ¿epowinien egzekwowaæ prawo.Kiedy wst¹pi³ do mary-narki wojennej, chcia³ wybraæ ¿andarmeriê.Jednak zo-sta³ felczerem.Odpowiada³o mu to.Wyzwanie stanowi-³a ogromna iloœæ nowych zagadnieñ.Us³ysza³ o tympierwszy raz podczas podstawowego szkolenia.Dziwniepoci¹ga³a go perspektywa uczestniczenia w zajêciachz anatomii i pomagania ch³opcom, przychodz¹cym poporadê.Trent wsta³ z kanapy i przeszed³ z salonu do kuchni.Mieszkanie z jedn¹ sypialni¹ i dwiema ³azienkami by³owygodne.Staæ go by³o na lepsze, ale lubi³ to miejsce.Mieszka³ na najwy¿szym piêtrze piêciokondygnacyjnegobudynku na ty³ach Beacon Hill.Okna sypialni i salonuwychodzi³y na Garden Street.Z kuchni i wiêkszej ³azien-ki widaæ by³o dziedziniec wewnêtrzny.Wyj¹³ z lodówki butelkê amstel lighu, odkrêci³ kap-sel i poci¹gn¹³ d³ugi, rozkoszny ³yk.Mia³ nadziejê, ¿epiwo go uspokoi.Po godzinie ogl¹dania Miami Vice by³spiêty i rozdra¿niony.Chêtnie wpad³by do jakiegoœ miej-scowego barku i wywo³a³ awanturê.Znajdowa³ zwyklejednego lub dwóch ch³opaczków na Cambridge Street,doskonale nadaj¹cych siê do zaczepki.Wygl¹da³ na m³odzieñca szukaj¹cego k³opotów.Wi-daæ to by³o po nim.Mia³ dwadzieœcia osiem lat, krê-p¹, muskularn¹ budowê, utlenione na blond w³osy o zu-pe³nie p³asko, modnie obciêtym czubie.Jego oczy by³yzimne, kryszta³owo niebieskie.Nad lewym okiem, a¿do ucha, bieg³a blizna.Zawdziêcza³ j¹ obt³uczonej bu-telce po piwie, któr¹ oberwa³ podczas bójki w barzew San Diego.Skoñczy³o siê kilkoma szwami, ale prze-ciwnik musia³, mieæ reperowan¹ ca³¹ twarz.Zrobi³ b³¹dmówi¹c Trentowi, ¿e jest maminsynkiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]