[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Peter! - McNeill brutalnie trząsł kolegą - Peter!- Zostaw.Mam wszystkiego dosyć, idź sobie - Shannon ponownie osunął się na ziemię, odwrócił twarz.Alan McNeill stał nad nim przez długą chwilę.Zastanawiał się, rozważał, medytował.- Posłuchaj mnie, Peter - powiedział wreszcie mocnym, zdecydowanym tonem, ostro akcentując każdy wyraz.- Słuchaj, człowieku.Czy pamiętasz, swoją żonę? Elisabeth Shannon? Czy pamiętasz?Brodata twarz byłego lotnika uśmiechnęła się bezmyślnie, głupkowato.Peter popadał w zupełne otępienie.- Pewnie, że pamiętam - odparł głucho i bez zainteresowania.- Miałem kiedyś żonę, to prawda.Miałem domek koło Seletar.nawet kiedyś latałem i zestrzeliwałem.kiedyś podobno byłem szczęśliwy.Co z tego.Daj mi spokój.Głos McNeilla zadźwięczał niezwykle uroczyście:- Czy pamiętasz Teruci?! Czy pamiętasz, co ci mówił o statku „Nigeria”? Czy pamiętasz, Peter?!Shannon przesypywał przez palce grudki ziemi.- Pewnie, że pamiętam.„Nigeria" została zatopiona przez łodzie podwodne w kilka godzin po opuszczeniu Singapuru.W sześć godzin.Wtedy.wtedy.- rzucił resztki ziemi i leniwie otrzepał dłonie – Wtedy wszystko się skończyło.Oczy McNeilla, błyszczące, rozszerzone, rozkazujące, napotkały oczy Shannona.Magnetyzowały, hipnotyzowały, nie pozwalały na spuszczenie wzroku.- Słuchaj uważnie, Shannon! Statek „Nigeria” nie.został.zatopiony! - brzmiało to niemal jak wystrzały karabinowe.- Kapitan Teruci Amado kłamał!Peter z wysiłkiem przełknął ślinę, przeciągnął językiem po spękanych wargach.Ostatnie słowa przyjaciela dotarły wreszcie do jego świadomości.Obudziły drzemiącą wolę, zmusiły do myślenia, otrzeźwiły.- Kapitan Teruci kłamał, Peter! - powtórzył z mocą McNeill.Z nieoczekiwaną energią Shannon zerwał się, doskoczył do niego i wpił palce w żylaste, chude ramię.- Ty kłamiesz, Alan! - wrzasnął dziko, histerycznie.- Oszukujesz mnie! Po co kłamiesz! Jakim prawem.jakim prawem rozdrapujesz rany?! Zostaw mnie w spokoju, ty.ty diable!- Kapitan Teruci Amado kłamał - powtórzył po raz trzeci McNeill - Statek „Nigeria” nie zatonął!Pod ogłuszonym Shannonem ugięły się nogi.Upadł na trawę, osłonił głowę ramieniem.Tkwił w tej pozycji przez długi czas.Gdy wreszcie podniósł się i wyprostował, wargi miał zacięte, twarz pobladłą, ale oczy spoglądały przytomnie, chłodno, twardo.- Idziemy, Alan - powiedział spokojnie i zrównoważonym tonem.- Dałeś mi bolesną lekcję, ale była potrzebna.Dziękuję.Już więcej nie będziesz musiał uciekać się do takich kłamstw.Taak - odetchnął głęboko.- Człowiek zawsze powinien zostać człowiekiem.W każdych okolicznościach, w każdych warunkach.A człowiek ma obowiązki, o których nie wolno zapominać nawet tutaj.Ale.nie wspominaj więcej o „Nigerii#, Alan.- nie dokończył, ujął Alcocka pod pachy i postawił na ścieżce.- Chodź, Joe, nabożny bracie, przed nami daleka droga, Ciężka i trudna droga, beznadziejnie trudna, Joe, ale ją przejdziemy, choćbyśmy mieli pełzać!McNeill otworzył usta, zamierzał coś powiedzieć, ale rozmyślił się i w milczeniu podążył za kolegami.Minęły dwa długie dni.Szli bezustannie, zrywali owoce, gdzie się dało, pili wodę, gdy ją napotkali, spali, gdzie popadło.Podążali na południe, stale na południe.Shannon na przodzie, za nim słaniający się Alcock, z tyłu McNeill.A dżungla ciągnęła się; nie kończącym tunelem, ciemnym, złowrogim, odstraszającym i groźnym.Szli bez słowa, bo zapuchłe języki nie chciały obracać się w spieczonych ustach.Coraz częściej podnosili omdlałego Alcocka, nieśli go, przystawali dla odpoczynku lub snu.Wiele razy ogarniała ich pokusa, by zostawić ten balast na ścieżce, oszczędzić resztki własnych sił, powiększyć szansę swego ocalenia.Podpierali jednak bezwładnego Josepha, ciągnęli, popychali, karmili i poili, dźwigali.Szli na południe, w kierunku ciągle niewidocznych gór.Szli tam, gdzie powinna jeszcze toczyć się walka.Szli, bo tak nakazywał obowiązek.Trzeciego dnia pod wieczór Peter znów wywąchał zapach palącego się drzewa sandałowego.- Kam pong - powiedział ochryple, a własny głos wydał mu się dziwny, obcy, daleki.- Kam pong - powtórzył McNeill jak echo.- Ludzie.- Tak, ludzie.- Potrzebna nam pomoc.- Potrzebna.Pójdę na zwiad.- Nie, Alan.Ja pójdę.- Ale.- Nie, Alan.Znam język i obyczaje.Nie bój się, nie zginę jak Tanner.- Peter.- Tak?- Pamiętaj, że statek „Nigeria” nie zatonął.Ja nie kłamię, Peter.- Rozumiem cię, Alan.Będę pamiętał, dziękuję.Ale.jeżeli nie wrócę za godzinę, wiejcie.- Wrócisz, Peter
[ Pobierz całość w formacie PDF ]