[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jak to? – zapytał Roland.– Małżeństwo twojej siostry nie dochodzi do skutku.– Czy odmówiła?– Nie, nie ona.– Co? Więc lord Tanlay?– Tak.– Odmówił po tym, gdy prosił o jej rękę mnie, matkę, ciebie, generale, i wreszcie ją samą?– Nie unoś się tylko, lecz zrozum, że jest w tym jakaś tajemnica.– Tajemnicy nie widzę, widzę tylko zniewagę.– Ach tak! Rozumiem teraz, dlaczego ani matka, ani siostra nie chciały o tym pisać do ciebie.Ale Józefina sądziła, że sprawa jest ważna i że musisz o niej wiedzieć.Donosi o tym, z prośbą abym ci zakomunikował, jeśli uznam za właściwe.Widzisz, że się nie wahałem.– Dziękuję szczerze, generale.Czy lord Tanlay podaje powody swego kroku?– Podaje powód, który nie jest prawdziwy.– Jaki?– To nie może być istotną przyczyną.– Ale co? Cóż mówi?– Że twoja siostra jest o wiele mniej zamożna niż przypuszczał.Roland wybuchnął śmiechem, znamionującym silne wzburzenie.– O tym przecież – odezwał się – uprzedziłem go z góry.– O czym?– Że moja siostra nie ma ani grosza.– Cóż ci odpowiedział?– Że ma majątek, który wystarczy dla dwojga.– Widzisz zatem, że ten powód nie jest prawdziwą przyczyną odmowy.– Czy sądzisz, generale, że twój adiutant może przyjąć taką zniewagę bez wyjaśnień?– W tego rodzaju sprawach, kochany Rolandzie, osoba, czująca się obrażoną sama przyczynia się do kłopotów.– Generale, za ile dni może dojść do decydującej bitwy?Bonaparte liczył.– Nie wcześniej, jak za dwa albo trzy tygodnie – odpowiedział.– Więc proszę cię, generale, o dwutygodniowy urlop.– Pod warunkiem.– Jakim?– Że pojedziesz przez Bourg i porozmawiasz z siostrą, aby dowiedzieć się, która strona właściwie zerwała.– Taki właśnie miałem zamiar.– No, nie trać ani chwili.Poczekaj.Weźmiesz moje depesze do Paryża?– No, to chodźmy.– Poczekaj jeszcze.Młodzi ludzie, których schwytałeś.– Towarzysze Jehudy?– Tak.Otóż zdaje się, że wszyscy należą do rodzin szlacheckich.To są raczej fanatycy, niż przestępcy.Podobno twoja matka, ofiara jakiejś niespodzianki sądowej, świadczyła w ich sprawie i jej zeznania przyczyniły się do skazania ich.– To możliwe.Przecież to oni napadli na matkę; ona dostrzegła twarz ich przywódcy.– Otóż twoja matka błaga mnie za pośrednictwem Józefiny o ułaskawienie tych narwańców, jak sama ich nazywa.Złożyli apelację.Jeśli uznasz za stosowne, wspomnij w moim imieniu ministrowi sprawiedliwości, aby apelacji nie odrzucał.Gdy wrócisz, pomyślimy nad tym, co należy zrobić ostatecznie.– Dziękuję, generale.Czy nie masz innych rozkazów?– Nie, poza tym, żebyś pomyślał o rozmowie, którą przed chwilą prowadziliśmy.– O czym?– O twoim małżeństwie.– Odpowiem tak, jak ty przed chwilą: pogadamy o tym po moim powrocie.– Na Boga! – odezwał się Bonaparte.– Zabijesz jeszcze i tego, jak zabiłeś innych.Jestem pewien.Ale przyznam ci się, że żałowałbym go.– Jeśli go tak bardzo żałujesz, generale, mogę zginąć zamiast niego.– Tylko nie rób głupstw – odezwał się żywo pierwszy konsul.– Ciebie żałowałbym jeszcze bardziej.– Doprawdy, generale – odparł Roland ze śmiechem – trudno cię zadowolić.Roland wrócił do Chivasso.Pół godziny później jechał karetką pocztową do Francji.Sąd.Młodzi ludzie wzięci do niewoli w grocie Ceyzeriat tylko jedną noc spędzili w więzieniu w Bourgu; nazajutrz przeniesiono ich do Besançon, w którym mieli stanąć przed sądem wojennym.Pozostało ich tylko czterech.Jeden zmarł bowiem wskutek otrzymanych ran pierwszego dnia po schwytaniu, drugi zaś trzeciego dnia po przybyciu do Besançon.Przeżyli: Morgan, który oddał się dobrowolnie w ręce policji oraz Montbar, Adler i d’Assas, którzy odnieśli niegroźne rany.Pod tymi czterema pseudonimami ukrywali się: baron de Saint-Hermine, hrabia de Jayat, wicehrabia de Valensolle i margrabia de Ribier.Podczas wstępnego śledztwa przestał obowiązywać akt, który poddawał przestępstwa napadów na dyliżanse kompetencji sądów wojennych.Więźniowie mieli stanąć przed trybunałem cywilnym, co miało dla nich znaczenie: sąd wojenny skazałby ich na rozstrzelanie, sąd cywilny – na ścięcie.Sądzeni mieli być w Bourgu.Pod koniec marca przewieziono ich tam z Besançon.Oskarżeni sprawiali sędziemu śledczemu niemało kłopotów.Upierali się, że nie należy ich utożsamiać z Morganem, Montbarem, Adlerem i d’Assasem, którzy napadli na dyliżanse.Przyznali się, że tworzyli oddziały zbrojne, nie rabujące jednak, lecz należące do bandy pana de Teyssonneta i związane z armią w Bretanii; mieli działać na Wschodzie i Południu, armia bretońska zaś – na Zachodzie.Od pewnego czasu czekali na złożenie broni przez Cadoudala, by zrobić to samo.Trudno było dowieść im kłamliwości zeznań, gdyż ludzie napadający na dyliżanse byli zawsze zamaskowani i nikt, oprócz pani de Montrevel oraz sir Johna, nie widział twarzy awanturników.Zarówno pani de Montrevel, jak i sir John zostali skonfrontowani z oskarżonymi; oboje jednak oświadczyli, że ich nie rozpoznają.O ile postępowanie pani de Montrevel można było zrozumieć, gdyż darzyła ona sympatią człowieka, który uratował Edwarda i przyszedł jej z pomocą, o tyle trudniej było wytłumaczyć milczenie sir Johna, który powinien był zidentyfikować przynajmniej dwóch napastników
[ Pobierz całość w formacie PDF ]