[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nagle, jakby pojedyncza cz¹stka blasku spad³a mi przed oczy i zaczê³a skakaæ zjednej strony na drug¹, zostawiaj¹c za sob¹ fosforyzuj¹c¹ smugê.By³am takpoch³oniêta t¹ wiruj¹c¹ cz¹steczk¹ œwiat³a, ¿e zaczê³am siê zastanawiaæ, czynie zawodz¹ mnie zmys³y.Im d³u¿ej siê przygl¹da³am, tym wiêksz¹ p³aszczyznêœwiat³a mia³am do ogarniêcia.Stopniowo te¿ zmienia³y siê kolory, najpierwró¿owy, potem jaskrawoczerwony.Nastêpnie œwiat³o utorowa³o mi drogê docentrum.Przypomnia³a mi siê dzieciêca zabawa w „zimno-gor¹co", w którejzawodnika trzeba doprowadziæ do w³aœciwego miejsca w skomplikowanymlabiryncie.Wiedzia³am, ¿e w tej grze ja jestem tym zawodnikiem i miotam siê zjednego zimnego koñca na drugi.Wydawa³o mi siê, ¿e nigdy nie rozwi¹¿ê tegoproblemu.Zjawisko zaczê³o kierowaæ moj¹ œwiadomoœci¹ i wiêziæ j¹ wewn¹trzswych strasznych œcian.By³am zaszachowana w ka¿dym wymiarze, w czasie iprzestrzeni, w œwietle i cieniu.W tym momencie sta³am siê wiêŸniark¹,niezdoln¹ do znalezienia sobie wyjœcia.Moja œwiadomoœæ znalaz³a siê wpotrzasku.Próbowa³am siê wydostaæ, wyrwaæ z tego, podnieœæ g³owê.Gdy mi siêto uda³o, zobaczy³am dwie ogromne ³apy z pazurami stoj¹ce na koñcu labiryntu.By³y jasnoczerwone-go koloru.Ze strachem spojrza³am szybko w górê.Wielki,œwietlisty niedŸwiedŸ grizzly spogl¹da³ mi prosto w oczy.— Jestem Babci¹ NiedŸwiedzic¹ — oznajmi³a mi postaæ.— Zatañcz ze mn¹, mojacórko.ChodŸ ¿yæ ze mn¹ tam, gdzie nie ma g³odu ani pragnienia.Widzia³am ka¿dy szczegó³ wielkiego niedŸwiedziego cia³a.Gdy przechyli³a g³owê,wygl¹da³a nawet zabawnie, aleja chcia³am uciec.118— Za bardzo siê bojê, Babciu.— Bêdê ciê trzymaæ za rêkê i przeprowadzê przez strach.Pójdziemy razem œwiêt¹drog¹.— Czy teraz idê œwiêt¹ drog¹?— Tak, wnuczko.Staw czo³o lêkom.To szamañska droga, której szukasz.Pamiêtajo swej kobiecoœci, pamiêtaj, kim jesteœ.— Wielki duchu niedŸwiedzia, co to za labirynt przede mn¹?I NiedŸwiedzica unios³a sw¹ wielk¹ ³apê i z niespotykan¹ si³¹ zmiot³a pomocn¹ iwschodni¹ czêœæ œwietlistego labiryntu, zostawiaj¹c na piasku d³ugie œlady.Skoczy³am do ty³u.— Oto, kim jesteœ — powiedzia³a postaæ, wskazuj¹c nazrujnowany labirynt.Przyjrza³am siê temu uwa¿nie.— ZnajdŸ w sobie pó³noc i wschód.Tylko razem z tymi kierunkami wype³nisz swoj¹drogê.Wpatrywa³am siê w rumowisko labiryntu, usi³uj¹c rozpaczliwie odbudowaæ to, cozosta³o.Podnios³am g³owê, chc¹c porozmawiaæ z Babci¹ NiedŸwiedzic¹, ale ju¿jej nie by³o.Siedzia³am w zupe³nej ciemnoœci, maj¹c ci¹gle w pamiêci brzmienie g³osuniedŸwiedzicy.Wydawa³o mi siê, ¿e dochodzi z g³êbi mnie samej.Dozna³amuczucia ekspansji, które natychmiast przeskoczy³o mur zw¹tpienia i zanurzy³osiê w bezkresny œwiat cudów.Musia³am chyba zasn¹æ, bo nastêpn¹ rzecz¹, jak¹pamiêta³am, by³a Agnes odsuwaj¹ca kamieñ.Jej pochodnia rzuca³a wielk¹ plamêz³ocistego œwiat³a.Z pocz¹tku razi³o mnie w oczy.Kiedy spojrza³am na tarczê,zaczê³am siê trz¹œæ.Na skórze widnia³y œlady pazurów.Dotknê³am ich i ³zynap³ynê³y mi do oczu.Z tarcz¹ w rêku powoli zaczê³am wspinaæ siê po drabinie.Jakie to b³ogos³awieñstwo móc widzieæ, wyjœæ z ciemnoœci na œwiat³o dnia.Agneskaza³a mi na razie nic nie mówiæ o tej wizji, a jedynie trzymaæ j¹ w sercu.Mia³am w sobie tyle energii, ¿e musia³am coœ powiedzieæ.Jad¹c do domu,zrelacjonowa³am wiêc Agnes swe myœli na temat ciemnoœci.To doœwiadczeniewprawi³o mnie w refleksyjny nastrój.— Noc jest dobra i dzieñ tak¿e — powiedzia³a Agnes.— Ka¿de ma swój jêzyk.Jêzyk nocy ró¿ni siê od jêzyka dnia.Jêzyk119nocy tkwi w tobie.Wiêkszoœæ dwuno¿nych zapomnia³o tego jêzyka, ale by³obydobrze, gdyby sobie przypomnieli, poniewa¿ po d³ugiej nocy zawsze przychodziœwit.Kiedy wróci³yœmy szczêœliwie do domu, opowiedzia³am Ag-nes swe doœwiadczenia zeœwietlist¹ niedŸwiedzic¹.Pyta³a mnie o ka¿dy szczegó³, o wszystko, co robi³amod momentu zasuniêcia wejœcia.Kiwa³a g³ow¹ i uœmiecha³a siê z uznaniem, kiedyopowiada³am jej o kolorach i dŸwiêku.Mówi³am d³ugo, próbuj¹c przypomnieæsobie ka¿dy szczegó³.Obrazy nocy przesuwa³y siê znów przede mn¹ bardzowyraŸnie.Po raz pierwszy wiedzia³am, ¿e Agnes jest naprawdê dumna z moichpostêpów.Wpatrywa³a siê we mnie pogr¹¿ona w myœlach.Nagle wsta³a i podesz³ado komody.Otworzy³a jedn¹ szufladê i d³ugo przebiera³a w zawartoœci, a¿znalaz³a ma³e zawini¹tko z czerwon¹ ³atk¹ na spodzie.Przynios³aje do mnie,po³o¿y³a mi na lewej rêce i przykry³a swoj¹ praw¹.Trzymaj¹c mnie za rêkê,przez d³ug¹ chwilê patrzy³a mi prosto w oczy.Jej ³agodne oczy by³y dobrotliwei serdeczne, ich blask by³ rzek¹ mi³oœci, g³êbok¹ i dalek¹, siêgaj¹c¹ tajnikówmego serca.Czu³am siê kompletnie rozbrojona.— To na twój ¹ tarczê—powiedzia³a.— Przy szyj je po lewej stronie i namalujtropy niedŸwiedzia wiod¹ce na pó³noc.W zimie bêdzie ci zawsze trudno stworzyæcoœ nowego.Lepiej ¿ebyœ pracowa³a w innych porach roku.Zaakceptuj to i wzimowe miesi¹ce odpoczywaj ze swym sprzymierzeñcem, wielk¹ matk¹ grizzly.Dobrze ci zrobi, jak nauczysz siê œniæ do niej, gdy¿ jej lek jest potê¿ny.Wziê³am czerwony pakunek i ostro¿nie rozwi¹za³am materia³.W œrodku znajdowa³siê strzêp brunatnego futra z niedŸwiedzim pazurem.— Dziêkujê ci, Agnes — powiedzia³am wzruszona.Wiedzia³am jak drogocenne by³ydla niej te rzeczy.— Jak to zdoby³aœ?— To prezent od œni¹cych, kiedy ich spotka³am.Ich lek jest trwa³y i da ciwiele mocy.Objê³am j¹ mocno.Obie by³yœmy wyczerpane.Spryska³am buziê wod¹ i wczo³ga³am siê do œpiwora.Zasnê³am, nim zd¹¿y³am zapi¹æ do koñca zamek b³yskawiczny.Nazajutrz ranozbudzi³am siê przed œwi-tem.Wsta³am, ubra³am siê po cichu i wysz³am, zostawiaj¹c Agnes pogr¹¿on¹ weœnie.Wyruszy³am z tarcz¹, niedŸwiedzim zawini¹tkiem i farbami.Postanowi³amnie wracaæ, dopóki nie skoñczê tarczy.Sz³am do swego ulubionego miejsca podkilkoma topolami na szczycie trawiastego pagórka.Pracowa³am ca³y dzieñ.Tatarcza mia³a w³aœciwoœæ wci¹gania mnie w g³¹b siebie.Kiedy wróci³am do chaty,Agnes zrozumia³a moj¹ potrzebê spokoju.Widz¹c moj¹ tarczê, kiwa³a g³ow¹ naznak aprobaty.Nastêpnego dnia spêdzi³am kilka godzin na praniu i pisaniu listów.PóŸnympopo³udniem zawinê³am tarczê w koc i wsadzi³am do baga¿nika samochodu.Razem zAgnes pojecha³am do Ruby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]