[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czeka³.Przeszed³ do obcej kuchni, rozmrozi³ porcjê czarnych jagód i zjad³ je,niepocieszony.- Po drugiej stronie nie by³o nikogo - mrukn¹³.- Mo¿e gdzieœ po drodze z³ama³siê s³up i telefon zadzwoni³ sam z siebie?Ale czy¿ nie us³ysza³ szczêku, co oznacza³o, ¿e ktoœ w dali od³o¿y³ s³uchawkê?Resztê nocy spêdzi³ w przedsionku.- Nie z powodu telefonu - upiera³ siê.- Po prostu nie mam nic lepszego doroboty.S³ucha³ cichego tykania zegarka.- Ona ju¿ nie zadzwoni - rzek³.- Nie wykrêci ponownie numeru, który nieodpowiedzia³.Zapewne w tej chwili sprawdza inne domy w miasteczku, a ja siedzêtutaj.Chwileczkê! Czemu w³aœciwie mówiê „ona"?Zamruga³.- Równie dobrze to móg³by byæ on.Jego serce zaczê³o biæ coraz wolniej.Ogarn¹³ go ch³Ã³d; czu³ w sobieprzejmuj¹c¹ pustkê.Bardzo pragn¹³, aby to by³a ona.Wyszed³ z domu i stan¹³ poœrodku ulicy, sk¹panej w mêtnym blasku przedœwitu.Nas³uchiwa³.Nic.¯adnych ptaków ani samochodów, jedynie bicie jego serca.Uderzenie, przerwa i znów.Twarz mia³ tak napiêt¹, ¿e a¿ bola³a.Wiatr dmucha³³agodnie, tak bardzo ³agodnie, poruszaj¹c jego p³aszczem.- Ciiii - szepn¹³.- S³uchaj.Obraca³ siê powoli, przenosz¹c wzrok z jednego milcz¹cego domu na nastêpny.Bêdzie dzwoni³a pod kolejne numery, pomyœla³.To musi byæ kobieta.Dlaczego?Tylko kobieta mog³aby wpaœæ na taki pomys³ z telefonem.Nie mê¿czyzna.Mê¿czyŸni s¹ niezale¿ni.Czyja do kogokolwiek dzwoni³em? Nie! Nawet o tym niepomyœla³em.To musi byæ kobieta.Musi, na Boga!S³uchaj.W oddali, pod gwiazdami, zadzwoni³ telefon.Walter pobieg³.Zatrzyma³ siê, nas³uchuj¹c.Dzwonek zaterkota³ cicho.Mê¿czyznaznów przebieg³ parê kroków.G³oœniej! Popêdzi³ alejk¹.Jeszcze g³oœniej! Min¹³szeœæ domów, kolejnych szeœæ.Znacznie g³oœniej! Wybra³ kamienicê - i odkry³,¿e drzwi s¹ zamkniête.Telefon w œrodku dzwoni³.- Niech ciê diabli! - szarpn¹³ ga³kê.Aparat krzycza³.Cisn¹³ stoj¹cym na werandzie krzes³em w okno salonu i wskoczy³ do œrodka.Zanim dotar³ do stolika, telefon umilk³.Wówczas Walter wpad³ w sza³.Zacz¹³ rozbijaæ zwierciad³a, zdzieraæ zas³ony,kopaæ zimn¹ kuchenkê.Wreszcie wyczerpany podniós³ cienki spis wszystkich telefonów na Marsie.Piêædziesi¹t tysiêcy numerów.Zacz¹³ od pierwszego.Amelia Ames.Wybra³ numer w Nowym Chicago, sto mil dalej, po drugiej stroniemartwego morza.Nikt nie odpowiedzia³.Numer dwa mieszka³ w Nowym Nowym Jorku, piêæ tysiêcy mil za b³êkitnymi górami.Brak odpowiedzi.Wykrêci³ trzy, cztery, piêæ, szeœæ, siedem, osiem numerów.Jego palce dr¿a³ytak mocno, ¿e nie móg³ utrzymaæ s³uchawki.- Halo? - odezwa³ siê kobiecy g³os.Walter krzykn¹³ gwa³townie:- Halo? O Bo¿e, halo!- Tu automatyczna sekretarka - recytowa³ g³os w s³uchawce.- Panny HelenArasumian nie ma w domu.Proszê nagraæ wiadomoœæ na taœmê, by mog³aodpowiedzieæ, gdy wróci.Halo? Tu automatyczna sekretarka.Panny HelenArasumian nie ma w domu.Proszê nagraæ wiadomoœæ.Od³o¿y³ s³uchawkê.Przez chwilê siedzia³ bez ruchu, jego wargi dr¿a³y.Po namyœle raz jeszcze wybra³ ten sam numer.- Kiedy panna Helen Arasumian wróci - rzek³ - powiedz jej, ¿eby posz³a dodiab³a.* * *Dzwoni³ do central w Mars Junction, Nowej Arkadii i Roosevelt City, uznawszy,¿e logicznie rzec bior¹c, ktoœ, kto chcia³by dzwoniæ, powinien pójœæ w³aœnietam.Potem zacz¹³ wybieraæ numery ratuszy i innych instytucji publicznych.Wydzwania³ do najlepszych hoteli.Kobieta na pewno zechce zamieszkaæ wluksusie.Nagle zamar³, klasn¹³ g³oœno i rozeœmia³ siê.Oczywiœcie! Zajrza³ do spisu iwykrêci³ numer najwiêkszego salonu kosmetycznego w Nowym Texas City.Jeœliistnia³o miejsce, gdzie kobieta zatrzyma siê na d³u¿ej, nak³adaj¹c na twarzmaseczki z b³ota i siedz¹c pod suszark¹, z pewnoœci¹ by³ to lœni¹cy jakklejnot, aksamitnie miêkki salon piêknoœci.Telefon zadzwoni³.Ktoœ.-z drugiej strony podniós³ s³uchawkê.Kobiecy g³os rzek³:- Halo?-Jeœli to nagranie - oznajmi³ Walter Gripp - przyjadê tam i rozwalê ten lokal.- To nie jest nagranie - oznajmi³ g³os kobiety.- Halo? Och, halo, wiêc jednakktoœ ¿yje! Gdzie jesteœ? - krzyknê³a radoœnie.Walter o ma³o nie zemdla³.- To ty! - zerwa³ siê z miejsca, wodz¹c wokó³ oszala³ym wzrokiem.- Dobry Bo¿e,co za szczêœcie! Jak siê nazywasz?- Genevieve Selsor - wyszlocha³a do s³uchawki.- Och, tak siê cieszê, ¿e ciês³yszê, kimkolwiek jesteœ!- Nazywam siê Walter Gripp.- Czeœæ, Walterze!- Czeœæ, Genevieve!- Walter, jakie ³adne imiê.Walter, Walter!- Dziêkujê.- Walterze, gdzie jesteœ? -Jej g³os by³ taki mi³y, s³odki i ³agodny.Walterprzyciska³ s³uchawkê do ucha, tak by mog³a szeptaæ do niego czule.Mia³wra¿enie, ¿e wzlatuje nad posadzkê.Jego policzki p³onê³y.-Jestem w Marlin Yillage - rzek³.-Ja.Buuuuuu.- Halo? - rzuci³.Buuuuuu.Nacisn¹³ wide³ki.Nic.Gdzieœ wiatr musia³ wywróciæ s³up.Genevieve Selsor zniknê³a równie szybko, jaksiê pojawi³a.Ponownie wykrêci³ numer, ale nie us³ysza³ ¿adnego sygna³u.- Przynajmniej wiem, gdzie jest.- Wybieg³ z domu.Dnia³o ju¿, gdy wycofywa³samochód z obcego gara¿u, wype³nia³ jego tylne siedzenie prowiantem z domu irusza³ w drogê, pêdz¹c osiemdziesi¹t mil na godzinê tras¹ prowadz¹c¹ do NowegoTexas City.Tysi¹c mil, pomyœla³.Genevieve Selsor, czekaj spokojnie, jeszcze omnie us³yszysz.Na ka¿dym zakrêcie naciska³ klakson.O zachodzie s³oñca, po niewiarygodnym dniu szaleñczej jazdy, zjecha³ napobocze, zrzuci³ ciasne buty, rozci¹gn¹³ siê na siedzeniu i zsun¹³ szarykapelusz na znu¿one oczy.Po chwili jego oddech sta³ siê miarowy, regularny.Nazewn¹trz d¹³ wiatr, gwiazdy œwieci³y ³agodnie na ciemniej¹cym niebie.W dali,na b³êkitnych wzgórzach po³yskiwa³y iglice maleñkiego marsjañskiego miasteczka,nie wiêkszego ni¿ zwyk³a szachownica.Walter le¿a³ pogr¹¿ony w pó³œnie, pó³jawie.Szepn¹³:- Genevieve! „O Genevieve, ma Genevieve" - zaœpiewa³ cicho - „up³ywa ¿ycie,p³ynie czas, lecz Genevieve, ma Genevie-ve
[ Pobierz całość w formacie PDF ]