[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja tu przebieraæ nie mogê.N.N.o materializmiehistorycznym nies³ysza³ nigdy, a gdyby i us³ysza³, to go nie zrozumie.Ale wie, ¿e na œwieciejest Ÿle, ¿eludziom krzywda siê dzieje.Sam siê czuje równie¿ pokrzywdzony: raz – jakoPolak, dwa –jako najemnik w fabryce.Ojciec jego zgin¹³ w powstaniu.A i te kobiety!S¹dzisz, ¿e któr¹kolwiekskrzywdzi³, uwiód³? Broñ Bo¿e! Zabawny cz³owiek! Tego jestem zupe³niepewny.Wzglêdem mnie ma pewne obowi¹zki.Mnie pan dyrektor trochê ceni iszanuje, atego biedaka maltretuje; broniê wiêc go, jak mogê.Podchodziliœmy ju¿ do fabryki.Mój towarzysz by³ zmêczony i wyczerpany, leczwidocznieby³ stêskniony do pogawêdki z cz³owiekiem, bliskim mu ide¹, zwi¹zanym z nimwspólnoœci¹ pracy, – nie chcia³ siê ze mn¹ rozstaæ.– Mo¿e jesteœ zmêczony? – pyta³ trochê niespokojnie, – jeœli chcesz siê wyspaæ,idŸ nagórê do N.N.Mo¿e nawet bêdzie to bezpieczniej.Co? Ja przeczytam jeszcze„Robotnika”,jeszcze nie zasnê!– Nie, – odpar³em, – wolê nocowaæ u ciebie.Pogadamy jeszcze.– Jak chcesz, jak chcesz! – mówi³ uradowany, – przyznam ci siê, ¿e i ja wolêbyæ z tob¹.Ale pamiêtaj! – przestrzega³, – jutro obudzê ciê rano, przed przyjœciem stró¿a,którysprz¹ta u mnie.Wyprawiê ciê na górê do N.N.na herbatê.Lepiej bêdzie, gdyciebie razemze mn¹ nie bêd¹ widzieæ.Prawie do œwitu trwa³a cicha nasza rozmowa o sprawach partyjnych.Mój towarzyszinteresowa³ siê ka¿dym szczegó³em pracy, wymusza³ na mnie opowiadania,rozpytywa³ oka¿d¹ osobê, bior¹c¹ udzia³ w ruchu, i raz po raz powtarza³:– Pamiêtaj, gdy kto siê tam u was skompromituje i bêdzie musia³ uciekaæ zagranicê,przysy³ajcie go do mnie.Ju¿ ja go przeprawiê szczêœliwie na tamtê stronê!Nazajutrz poprzyjeŸdzie do mnie bêdzie ju¿ w Krakowie.A mo¿e kto z was tam zanadto jestzmêczony,mogê urz¹dziæ tu wakacje.Mam tu znajomego szlagona.Dawno myœlê, by u niegourz¹dziæprzytu³ek letni dla naszych.Odpoczn¹ sobie ch³opcy na trawce.Mówisz, ¿e M.–wymieni³mi nazwisko jednego z towarzyszów – jest zdenerwowany i przemêczony.Przysy³ajciego, odpocznie tutaj.Wreszcie, zmêczeni, zasnêliœmy.Lecz ju¿ ko³o siódmej obudzi³o miê wo³anie X.– Wstawaj prêdzej, za chwilê przyjdzie stró¿! Ju¿ ciê pewno N.N.czeka zherbat¹.Umyjesz siê u niego.No, ruszaj siê, œpiochu!Po chwili by³em ju¿ u N.N.i wdycha³em md³y zapach tanich perfum.N.N.by³ju¿ nanogach i flegmatycznie przyrz¹dza³ herbatê.– Ma³o pan spa³! nie wyspany pan jest, panie dobrodzieju? – cedzi³ zwolna.– Jatowiem, ja to rozumiem.Wielkie rzeczy pañstwo robicie, wielkie, paniedobrodzieju! Tyleksi¹¿ek, a ka¿d¹ ktokolwiek przeczyta, z ka¿dej coœ bêdzie, panie dobrodzieju!Ja to rozumiem.Wyda³ mi siê nawet sympatycznym ten pulchny blondynek, nie zdaj¹cy sobie sprawyz materialistycznego pojmowania dziejów, a nara¿aj¹cy siebie i sw¹ swobodê dlaniejasnego,niewyraŸnego: „Ja to rozumiem”.Uœcisn¹³em mu serdecznie rêkê na powitanie poumyciu siê i zacz¹³em odczuwaæ pewnego rodzaju przywi¹zanie, jakie mia³ X.dlaswych„ofiar”-pomocników.– Wiêc wszystko dobrze, – prawi³ N.N., – s³ysza³em, jakeœcie pañstwo wracali zmiasteczkawczoraj wieczorem.Pan X.stanowczo zanadto siê nara¿a, panie dobrodzieju!Niech pan zwróci jego uwagê.Pan jego przyjaciel i potrafi to zrobiæ.O nim ju¿tu w okolicygadaj¹.– Co gadaj¹? – pyta³em zaniepokojony.– Za du¿o siê krêci, panie dobrodzieju, za du¿o! To sam wyje¿d¿a, to ktoœ doniego –ot, jak pan – przyjedzie.O! i pan dyrektor wczoraj wieczorem mnie pyta³: „Ktoto ten pan,co do X.przyjecha³?”– Có¿ pan na to? przecie przyjecha³em niby do pana.– To¿ to w³aœnie! I ja to dyrektorowi mówi³em.Kuzyn, panie dobrodzieju, mówiê,kuzynz Czêstochowy.Ale czy uwierzy i czemu odrazu pana X.pos¹dza³? Ciekawi tu unasludzie, panie dobrodzieju, ciekawi.Radziby s¹siadowi do garnka zajrzeæ, co je.A có¿ dopieronowy, nieznajomy cz³owiek!? Zaraz: sk¹d? po co? do kogo? – A pan X.gor¹czka,byle wiêcej, byle prêdzej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]