[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest to drugi stopieñ, po którym bibu³a schodzi w g³¹bludow¹.Najczêœciej druk zakazany na tym stopniu nie zatrzymuje siê d³ugo.Niekiedy,mianowicie,gdy zasz³a co do ksi¹¿ki lub numeru pisma odpowiednia umowa, bibu³a wraca znowuna pierwszy stopieñ, by wyruszyæ w inn¹ stronê, przewa¿nie jednak po pewnymczasieidzie ona dalej w œwiat.W pierwszym wypadku formuje siê coœ w rodzaju wypo¿yczalni bibu³y.Egzemplarzjej raz po raz zmienia czytelnika, lecz zawsze wraca do pierwotnego jejposiadacza – zwyklecz³onka organizacji partyjnej.Prawie w ka¿dej organizacji lokalnej istniejelub istniej¹takie wypo¿yczalnie, licz¹ce tytu³y dziesi¹tkami.S¹ amatorowie takiego w³aœniesystemurozpowszechniania bibu³y.Ci usilnie staraj¹ siê, by wypo¿yczalna posiada³amo¿liwiewszystkie wydawnictwa partyjne, by zadowoliæ mog³a ka¿de wymaganie klienteli.Kiedym by³ redaktorem „Robotnika”, mia³em podrêczny komplet naszego pisma.Przypadkiem spali³em wraz z niepotrzebnymi papierami jeden z pierwszych numerów„Robotnika”.Zmartwiony by³em t¹ strat¹, gdy¿ przypuszcza³em, ¿e jest ona doniepowetowania.Piêæ lat minê³o od wydania numeru i trudno by³o przypuszczaæ, by gdziekolwiekw organizacji krajowej, podlegaj¹cej tylu perturbacjom – rewizjom iaresztowaniom –móg³ siê zachowaæ tak dawny numer.Po pewnym czasie dostarczono mi ów zaginiony numer.Powiedziano mi, ¿e pochodzion z takiej w³aœnie wypo¿yczalni w Zawierciu, osadzie fabrycznej pomiêdzyD¹brow¹ iCzêstochow¹.Dodano przy tym, ¿e towarzysz, zarz¹dzaj¹cy wypo¿yczalni¹, by³ogromniezmartwiony koniecznoœci¹ zdekompletowania swego zbioru, lecz zrobi³ ofiarêprzezwzgl¹d na potrzeby redakcyjne.Egzemplarz, który w owe czasy by³ dla mnieciekawymokazem, swym zewnêtrznym wygl¹dem dawa³ wspania³e œwiadectwo swej s³u¿by.By³ to druk zaczytany i przechodzony co siê zowie.G³êbokie rysy, id¹c wró¿nychkierunkach, œwiadczy³y, ¿e go zginano rozmaicie, odpowiednio do wielkoœci tejlub owejkieszeni.Ka¿da stronica nosi³a œlady dotkniêcia rêki, zat³uszczonej lub pokrytej sadz¹.Rogidolne arkusików od czêstego zetkniêcia siê z palcami czytelników by³y albooddarte, albote¿, gdy siê zadziera³a i czêœæ tekstu, podklejone nowym papierem.W wielumiejscachdruk sta³ siê prawie nieczytelnym i jakaœ troskliwa rêka porobi³a namarginesach odpowiedniedodatki.Kartki by³y podziurawione w kilku miejscach – œwiadectwo, ¿e ju¿kilkakrotnieegzemplarz „Robotnika” podlega³ operacji zszywania.S³owem, widocznym by³o,¿e w ci¹gu ubieg³ych piêciu lat egzemplarz bibu³y nie pró¿nowa³ i przechodzi³ustawiczniez r¹k do r¹k, od jednego czytelnika do drugiego.Ile to – myœla³em – takich zaczytanych egzemplarzy bibu³y przechowuje siê, jakœwiêtoœæ, w ró¿nych zak¹tkach Polski! Ilu to ludzi starannie podklejarozszarpane kartki,zszywa i pielêgnuje te æwiartki zadrukowanego papieru! Przyznam siê otwarcie,po obejrzeniutego szacownego egzemplarza druku zakazanego by³em nieco wzruszony i z podwójn¹przyjemnoœci¹ siad³em do pracy nad nowym koleg¹ opisanego weterana ruchurewolucyjnego.Druga, wiêksza czêœæ bibu³y nie wraca, jak to powiedzia³em, do pierwotnychposiadaczówdruków – organizatorów kolporterki.Idzie ona dalej, spuszcza siê jeszczeg³êbiej wmorze ludowe.Im dalej egzemplarz bibu³y odsuwa siê od ogniska partyjnego, tymbardziejniknie kontrola nad jego poruszeniami i nad wp³ywem jego na czytelników iotoczenie.Bez w¹tpienia, czêœæ takiej bibu³y zostaje zniszczona, inna czêœæ trafia przyrewizjachdo r¹k ¿andarmów i prokuratorów, wzbogacaj¹c archiwa rz¹dowe.Lecz bodajnajwiêkszailoœæ wêdruje z r¹k do r¹k, zataczaj¹c niekiedy szerokie bardzo ko³a,zagl¹daj¹c do zak¹tków,o których ani siê œni³o tym, co dany egzemplarz w ruch puœcili.Jakpowiedzia³em,jakakolwiek kontrola, jakiekolwiek obliczenie dla tej ostatniej czêœci bibu³yjest zupe³nieniemo¿liwe.Fakt istnienia czytelnictwa pozapartyjnego jest niezaprzeczalnym i nierazpróbowano,choæ w przybli¿eniu, obliczyæ jego rozmiary.Dla wielkich miast, du¿ych skupieñludzkich,w których pojedynczy ludzie przewa¿nie ma³o siê znaj¹, takie obliczenie jest,naturalnie,niemo¿liwe.Lecz w mniejszych miasteczkach, gdzie ¿ycie prowincjonalne zbli¿aludzi dosiebie i pozwala na skuteczniejsz¹ obserwacjê otoczenia, obliczenie podobnemo¿e mieæpewne cechy prawdopodobieñstwa.Opowiadano mi, ¿e jedna z organizacji lokalnych, pracuj¹ca w sporym miasteczkufabrycznym,postanowi³a okreœliæ, ilu te¿ robotników w fabrykach miejscowych czyta bibu³êP.P.S-ow¹.Specjalnie zajmowa³a ich ta kwestia w stosunku do najulubieñszegodzieckapartyjnego – „Robotnika”.Przy badaniach i poszukiwaniach postêpowanonadzwyczajostro¿nie i wszelkie w¹tpliwe wypadki odrzucano, nie wci¹gaj¹c ich do rachuby.Przy obliczeniach kierowano siê wra¿eniami z rozmów kole¿eñskich.Z nich ka¿dyobserwacyjny umys³ z ³atwoœci¹ wywnioskowaæ mo¿e o wp³ywach, którym obserwowanypodlega.S³owa i okreœlenia ró¿nych stosunków, nawet zdania ca³e, ¿ywcem z„Robotnika”wyrwane, ³atwo zdradzaj¹ czytelników jego.Otó¿ obrachowano, ¿e w owymmiasteczku,licz¹cym do 20 tysiêcy mieszkañców, jest z pewnoœci¹ nie mniej, ni¿ 400 sta³ychczytelników„Robotnika”.A ¿e organizacja otrzymywa³a dla rozpowszechnienia 40 egzemplarzytego pisma, wywnioskowano, ¿e przeciêtnie liczyæ trzeba w ka¿dym miejscu po 10czytelnikówna ka¿dy egzemplarz „Robotnika”.Nie da siê zaprzeczyæ, ¿e powy¿sze obliczenie jest nadzwyczaj nieœcis³ym.Lecz,jeœlichodzi o poprawkê w nim, tobym j¹ zrobi³ w kierunku powiêkszenia wynikucyfrowego.Powiêkszenie takie jest koniecznym, gdy siê uwzglêdni wêdrówki bibu³y nie tylkow obrêbiedanej miejscowoœci, lecz i dalsze – do innych miast, miasteczek i wsi.Faktem jest niezaprzeczonym – opowiadali mi o nim wszyscy ludzie, którzy siêstykaliz robot¹ partyjn¹ w ró¿nych miejscach kraju – ¿e bibu³a wszêdzie wyprzedzaorganizacjê.Ka¿dy nowy punkt, do którego t¹ lub inn¹ drog¹ wkracza organizacja, ka¿dy nowystosunek w tym lub owym miejscu mia³ ju¿ przed tym bibu³ê.Sk¹d? jak¹ drog¹? –najczêœciejtrudno nawet zbadaæ.Wypadki zaœ, gdy ta kwestia zosta³a rozstrzygniêt¹,wskazywa³y,¿e bibu³a potrafi wêdrowaæ o setki kilometrów, przerzucaæ siê z miejsca namiejscedrogami, zupe³nie niemo¿liwymi do przewidzenia i uregulowania.Opowiadano mi,¿e wostatnich czasach, gdy partia rozpoczê³a szersz¹ dzia³alnoœæ na wsi, spotkanosiê z tymsamym zjawiskiem – bibu³a partyjna ju¿ dotar³a i tam, wyprzedzaj¹c organizatoralub agitatorapartyjnego.Jeden z towarzyszów, który przez d³u¿szy czas pracowa³ po ró¿nychprowincjonalnychdziurach, opowiada³ mi o zabawnych odkryciach, jakie niekiedy robi³ przystykaniusiê z nowymi stosunkami.– Wiesz – mówi³ mi, – mam trochê patriotyzmu lokalnego.Czujê specjalneprzywi¹zaniedo miasta, gdziem siê urodzi³ i spêdzi³ swe dzieciñstwo.Otó¿, gdym siê sta³socjalist¹i zacz¹³ pracowaæ w organizacji P.P.S-owej, irytowa³o miê niezmiernie, ¿e wmoimrodzinnym mieœcie jest tak cicho, jak makiem posia³.Za ka¿dym razem, gdymotrzymywa³„Robotnika”, przegl¹da³em go od pocz¹tku do koñca, chc¹c w nim wynaleŸæ choæbynajl¿ejsz¹wzmiankê o mieœcie, które mnie tak ¿ywo obchodzi³o – zawsze by³em rozczarowany.Moje N.N.spa³o widocznie w najlepsze.– WyobraŸ wiêc sobie – mówi³ dalej – moj¹ radoœæ, gdy przez robotnikówwarszawskichotrzyma³em adres jakiegoœ rzemieœlnika w moim rodzinnym mieœcie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]