[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy pierwsze œwia­t³o przebi³o siê przez liœcie, Ortnar poruszy³siê i jêkn¹³.Kerrick pochyli³ siê nad nim i zobaczy³, ¿e otworzy³ prawe oko.- Co siê sta³o? - spyta³ Kerrick.Ortnar próbowa³ mówiæ, z wykrêconych bólem ust wolno pa­da³y niewyraŸne s³owa.Kerrick spostrzeg³, ¿e nie tylko lewe oko pozostawa³o zamkniête, ale i ca³alewa po³owa twarzy by³a luŸna i nieruchoma.- Bola³o.upad³em.- tylko tyle powiedzia³.- Napij siê, musisz byæ spragniony.Podtrzyma³ wielkiego ³owcê, gdy ten pi³.Wiêkszoœæ wody zosta³a mu na brodzie,bo wargi mia³ bezw³adne.Ortnar znów zasn¹³, spa³ spokojnie i ³atwiejoddycha³.- Gdy by³am ma³a, by³ taki przypadek w naszym sammadzie -powiedzia³a Armun -kobieta mia³a podobnie zamkniête jedno oko, nieruchome ramiê i nogê z tej samejstrony.Nazywa siê to kl¹twa upadania i alladjex powiedzia³, ¿e wszed³ w ni¹duch z³a.- Kerrick pokrêci³ g³ow¹.- To od rany na stopie.Zbyt siê sforsowa³.Powinien by³ jechaæ.- Teraz pojedzie - powiedzia³a spokojnie.- Po³o¿ymy ga³êzie na w³Ã³ki,przywi¹¿emy go.Bêdziemy wêdrowaæ szybciej.Ortnar by³ zbyt os³abiony, by sprzeciwiaæ siê umieszczeniu na w³Ã³kach.Kilkadni le¿a³ jak martwy, budzi³ siê tylko po to, by na­piæ siê i coœ zjeœæ.Dnistawa³y siê cieplejsze, zwierzyny przybywa³o, ale czuli siê coraz mniejbezpiecznie.Spotykali murgu.Ma³e za­bijali i zjadali, wiedzieli jednak, ¿e s¹tam i ogromni miêso¿ercy.Kerrick szed³ zawsze z naci¹gniêtym ³ukiem i na³o¿on¹strza³¹, czê­sto ¿a³owa³, ¿e ich hèsotsany nie przetrzyma³y zimy.Ortnar móg³ ju¿ siedzieæ i trzymaæ miêso w prawej rêce.Zrobi³ nawet kilkakroków oparty na kuli wyciêtej dlañ, przez Kerricka, wlok¹c za sob¹ bezw³adn¹lew¹ nogê.- Mogê jeszcze trzymaæ w³Ã³czniê w prawej rêce, tylko dlatego jestem z wami.Gdyby byli tu inni ³owcy, zosta³bym pod drzewem po waszym odejœciu.- Bêdziesz jeszcze zdrów - powiedzia³ Kerrick.- Mo¿e.Jestem jednak ³owc¹, a nie kulawcem.To Herilak mnie zabi³.Po bójceg³owa p³onê³a mi ogniem, tu, gdzie mnie uderzy³.Czu³em, jak pali siê tam i wca³ym ciele, dlatego upad³em.Teraz jestem na wpó³ ¿ywy i bezu¿yteczny.- Potrzebujemy ciê, Ortnarze.Tylko ty znasz las.Musisz zapro­wadziæ nas nadjezioro.- To mogê.Ciekawe, czy twoje ulubione murgu jeszcze ¿yj¹?- Te¿ jestem ciekaw - Kerrick chêtnie zmieni³ temat.- Ci dwaj s¹ jak - niewiem, co powiedzieæ.Jak dzieci, które nigdy nie doros³y.- Dla mnie by³y dostatecznie doros³e - i brzydkie.- Tak, z wygl¹du.Widzia³eœ jednak, gdzie ich trzymano.Za­mkniêci, karmieni,pilnowani, nigdy nie wypuszczani.Po wyjœciu z morza po raz pierwszy byli samii wolni.Murgu zabieraj¹ sam­ców i zamykaj¹ ich, zanim jeszcze naucz¹ siêmówiæ.Jeœli ci dwaj prze¿yli zimê, bêdzie to mi³e spotkanie.- Jeszcze lepiej, gdy zobaczymy ich martwych - powiedzia³ gorz­ko Ortnar.- Jakwszystkie murgu.Szli jedynie nocami, w dzieñ chroni¹c siê wraz z mastodontem pod drzewami.£owymieli udane, surowe ryby i cuchn¹ce miêso stanowi³y tylko wspomnienia.Mieliszczêœcie, bo ¿aden z wiêkszych murgu nie polowa³ w gêstej puszczy, a mniejsze,nawet drapie¿ne, ucieka³y przed nimi.Ortnar uwa¿nie œledzi³ drogê i pokaza³,kiedy skrêciæ ku okr¹g³emu jezioru.Ta œcie¿ka by³a wê¿sza i zaroœniêta, nieu¿ywano jej od dawna.Nie sposób by³o poruszaæ siê w nocy, mu­sieli wiêcwêdrowaæ w dzieñ, mijaæ szybko nieliczne otwarte miejsca, uwa¿nie obserwuj¹cniebo.Kerrick szed³ na czele z nastawion¹ w³Ã³czni¹, bo Ortnar stwier­dzi³, ¿ezbli¿aj¹ siê do jeziora.Id¹c najbaczniej i najciszej, jak tylko potrafi³,przygl¹da³ siê uwa¿nie drzewom i miejscom zacienionym.Za sob¹ s³ysza³ odg³os³amanych ga³êzi, to mastodont brn¹³ przez puszczê.Nagle zamar³, gdy przed nimpêk³a ga³¹zka.Coœ siê porusza³o w cieniu.Ciemna postaæ, znajoma, a¿ za bar­dzo.Yilanè - uzbrojona!Czy ma spróbowaæ strza³u z ³uku? Nie, zosta³by spostrze¿ony.Zbli¿a³a siê,wysz³a na s³oñce.Kerrick wsta³ i zawo³a³:- Witaj, potê¿ny myœliwy!Yilanè okrêci³ siê, cofn¹³, otworzy³ ze strachu usta i próbowa³ wymierzyæ zhèsotsanu.- Nadaske, od kiedy to samce zabijaj¹ samców? - spyta³ Kerrick.Nadaskie cofn¹³siê o krok i przysiad³ ciê¿ko na ogonie, okazuj¹c strach i bliskoœæ-œmierci.- Och, mówi¹ce ustuzou, o ma³o co nie umar³em!- Ale, jak widzê, nie zrobi³eœ tego.¯yjesz i bardzo mnie to cieszy.Co zImehei?- Jest jak i ja - silny i czujny, i oczywiœcie têgi z niego myœliwy.- I taki gruby?Nadaske uczyni³ ruchy oburzenia i gniewu.- Jeœli wydajê ci siê gruby, to tylko ze wzglêdu na nasz¹ dziel­noœæ w puszczy.Po zjedzeniu ca³ego dobrego miêsa schudliœmy, nim opanowaliœmy sztukê polowaniai ³owienia ryb.Teraz jesteœmy doskona³ymi.och, zbli¿a siê coœ okropnego!Uniós³ hèsotsan i ruszy³ do ucieczki.Kerrick powstrzyma³ go.- Odrzucenie strachu, przyjêcie radoœci.Nadchodz¹ moi towa­rzysze z wielkimzwierzêciem jucznym.Nie uciekaj, ale idŸ do Ime­hei i powiedz mu kto si¹zbli¿a, by nas nie zastrzeli³.Nadaske wyrazi³ zgodê i szybko zszed³ ze œcie¿ki.Wœród trza­sków ³amanychkonarów podszed³ mastodont.- Jesteœmy bardzo blisko - zawo³a³ Kerrick do Armun.- Do­piero co rozmawia³emz murgu, o którym ci mówi³em.Zbli¿cie siê, wszyscy, nie macie siê czego baæ.Nie skrzywdz¹ was.To moi przy­jaciele.Zabrzmia³o to dziwnie w marbaku, lecz nie znlaaz³ bli¿szego odpowiednikapojêcia efenselè.Rodzina by³aby mo¿e lepszym s³o­wem, ale nie s¹dzi³, by Armunsiê to spodoba³o.Nie móg³ te¿ powie­dzieæ, ¿e murgu s¹ czêœci¹ jego sammadu.Ruszy³ szybko naprzód, pragn¹c zobaczyæ siê z obydwoma samcami.Ortnar wygrzeba³ siê z w³Ã³ków i powlók³ za nim.Podeszli tak na brzeg jeziora,stanêli pod drzewami, patrz¹c na ogrom zalanych s³oñcem wód.Imehei i Nadaskeczekali w nieruchomym milczeniu pod baldachimem z zielonych pn¹czy, w d³oniachœciskali hèsotsany.Mastodont zosta³ zatrzymany i Kerrick czu³, ¿e Tanu stoj¹ za nim równienieruchomo jak samcy Yilanè.Milczenie nad wod¹ prze­rwa³o przelatuj¹ce niskostado jaskrawo upierzonych ptaków, które zape³ni³y powietrze swym wrzaskiem.- Oni s¹ z mego efenselè - Kerrick zawo³a³ do samców, wycho­dz¹c na s³oñce, bymogli go zrozumieæ.- Wielkie-szare-nierozum-ne-zwierzê nosi nasze rzeczy.Niepotrzebna wam broñ.Gdy siê odwróci³, zobaczy³, ¿e dziewczynka kryje twarz w spód­nicy Armun; tylkoona i Arnwheet nie trzymali w³Ã³czni.- Ortnarze - powiedzia³ ³agodnie - szed³eœ z tymi samcami, nigdy ciê nieskrzywdzili.Armun, w³Ã³cznia nie bêdzie ci potrzebna ani tobie, Harlu.Te murguwam nie zagra¿aj¹.Ortnar opar³ siê na w³Ã³czni, pozostali opuœcili swoje.Kerrick odwróci³ siê odnich i podszed³ do ci¹gle zesztywnia³ych samców.- Pracowaliœcie tu ciê¿ko - powiedzia³ - sporo zrobiliœcie od mego odejœcia.- Czy te ma³e-brzydkie ustuzou to m³ode? - spyta³ Imehei, trzy­maj¹c ci¹glebroñ w pogotowiu.- Tak, i inaczej ni¿ wasze m³ode, s¹ ju¿ Yilanè.Bêdziecie tu staæ ca³y dzieñ,gapi¹c siê jak fargi, czy przywitacie si¹ ze mn¹, dacie ch³odn¹ wodê i œwie¿emiêso? Samice by tak zrobi³y.Czy samce s¹ od nich gorsze?Grzebieñ Imehei poczerwienia³ ze wstydu i samiec od³o¿y³ hè-sotsan.- By³o tu tak spokojnie, ¿e zapomnia³em o ostro¿noœci twej samiczo-samczejmowy.TU jest jedzenie i woda.Witamy twych brzydkich efenselè.Nadaske równie¿ od³o¿y³ broñ, choæ nie bez wahania.Kerrick g³êboko odetchn¹³.- Radoœæ z towarzystwa - powiedzia³.- Nareszcie-powitanie [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl