[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wczeœniej umar³bym, niŸli ciê urazi³, pani, ale przywi¹zanie twego ojca doAlornów jest szeroko znane, a twój pobyt na Wyspie Wiatrów przeszed³ ju¿ dolegendy.Proponowane przez Rana Yordue przymierze to dopiero wstêpny krok wjego wielkim zamierzeniu, którego celem ostatecznym jest zniszczenie Alornów.- I to uzna³ Corrolin za dobry pomys³? - spyta³am z niedowierzaniem- - Czy¿byjego mi³oœæ mia³ jedn¹ dziurê w g³owie wiêcej? Zdaje mi siê, ¿e mózg muwycieka.Alornowie, jak ca³y œwiat wie, nie s¹ bez wad, ale nikt przy zdrowychzmys³ach nie wypowiada im wojny.Czy ten rzekomy Tolnedranin, Kadon, uzna³ zastosowne zapoznaæ ³ajna Radê Vo Mimbre z pe³n¹ strategi¹, która dawa³abynadziejê Arendii i Tolnedrze na przetrwanie konfrontacji z tymi straszliwymibarbarzyñcami z dalekiej pó³nocy?- Jesteœmy Arendami, pani - powiedzia³ baron Mandorin nieco ch³odnym tonem - inie brakuje nam umiejêtnoœci czy dzielnoœci.A tolnedrañskie legiony nale¿¹ donajlepiej wyæwiczonych ¿o³nierzy na ca³ym œwiecie.- Nie chcia³am uw³aczyæ waszej dzielnoœci ani waszej bieg³oœci w sztuce walki,ale przeciêtny Alorn jest ros³y i ju¿ w ko³ysce dostaje miecz do zabawy.Ponadto, za spraw¹ wiêzów krwi i religii, Alornowie myœl¹ i dzia³aj¹ jak jeden.A choæ Tolnedrze to mo¿e byæ nie w smak, to Aloria nadal istnieje, rozci¹gaj¹csiê od Gar og Nadrak po Wyspê Wiatrów.Wedle mego mniemania atak na Aloriêrówna siê samobójstwu.- Pewnie posunê³am siê w tym miejscu za daleko.Arendowie te¿ w koñcu maj¹ swoj¹ dumê.- Wybacz, Mandorinie.Zaskoczy³a mnienieroztropnoœæ tej propozycji, to wszystko.- Zastanowi³am siê chwilê nadsytuacj¹.- Powiedz mi, proszê, czy jego mi³oœæ naprawdê rozwa¿a podjêciedzia³añ, kieruj¹c siê jedynie niczym nie popartymi obietnicami Kadona?- Nie, pani.Zwyk³a spostrzegawczoœæ przydaje wagi propozycji Kadona.Tolnedrañskie legiony ju¿ gromadz¹ siê na po³udniowym rzegu rzeki Arend, bezw¹tpienia przygotowuj¹c siê do d³ugiego arszu ku zbiegowi granic trzechksiêstw.Do Vo Mimbre ma przybyæ tolnedrañski genera³, by naradziæ siê zdowódcami naszych si³.To mnie naprawdê zmartwi³o.Jeœli Ctuchik wci¹gn¹³ w sweplany równie¿ Tolnedrê, problem sta³ siê naprawdê powa¿ny.- Bêdziemy mogli dyskutowaæ nad tym dalej w drodze do Vo Mimbre panie -powiedzia³am.- Wydaje siê, i¿ to, co dzieje siê w tym mieœcie, jest o wielebardziej skomplikowane ni¿ to, ym zetknê³am siê na pó³nocy.- Ponownieprzerwa³am, by rozwa¿yæ ró¿ne mo¿liwoœci.- Nie chcê, by pa³acowe salerozbrzmiewa³y echem mego imienia.Chyba bêdzie lepiej, jeœli mnie adoptujeszMandorinie.Baron zamruga³ zaskoczony.- Jesteœ mimbrañskim Arendem - przypomnia³am mu.- Absolutnie mo¿liwe, i¿potrafisz w pojedynkê zdobyæ fortecê, to k³amstwo zupe³nie wykracza poza twojemo¿liwoœci.Poszukajmy zatem kap³ana Chaldana, by dope³niæ koniecznychformalnoœci.Zostanê twoj¹ siostrzenic¹, hrabin¹ Polin¹, kwiatem nieznanejga³êzi twego rodu.Jako cz³onek rodziny bêdê mog³a, zupe³nie niepostrze¿eniedojœæ prawdy w interesuj¹cej nas materii.Mandorin przybra³ nieco zbola³y wyraz twarzy.- To lichy grunt dla rozmyœlnej nieprawdziwoœci, lady Polgaro - zaprotestowa³.- Wspólny cel nas jednoczy, panie, a twe za¿y³e stosunki z mym wiekowym ojcemsprawiaj¹, i¿ w rzeczy samej jesteœmy niczym brat i siostra.Zatemzalegalizujmy nasze pokrewieñstwo, byœmy mogli w radosnej jednoœci pod¹¿yæ kuosi¹gniêciu naszego celu.- Czy¿by twe studia przypadkiem zawiod³y ciê do mrocznego królestwaprawoznawstwa, pani? - zapyta³ z nik³ym uœmiechem.- Albowiem mowa twa nosiposmak prawniczej.- Ale¿ wujku Mandorinie! Jak mo¿esz sugerowaæ coœ takiego!Oczywiœcie sama ceremonia odby³a siê nad wyraz dyskretnie, ale przynajmniejzadowoli³a potrzebê Mandorina zachowania pozorów prawdomównoœci na tyle, ¿egotów by³ og³osiæ nasze pokrewieñstwo.Zaraz po zmianie strojów udaliœmy siê dobogato zdobionej kaplicy w zamku barona.Mandorin ubra³ siê w czarny aksamit, aja, wiedziona figlarnym kaprysem, przystroi³am siê w bia³¹ satynow¹ sukni?.Wkoñcu „adopcja" przynajmniej w pewnym stopniu przypomina œlub.Nigdy nie rozumia³am arendyjskiej religii, a wierzcie mi, i¿ spêdzi³am sporoczasu w Arendii.Chaldan, Bóg Byk Arendów, mia³ chyba bzika na punkcieniejasnej koncepcji honoru, która nakazywa³a jego wyznawcom mordowaæ siê podbyle pretekstem.Jedyn¹ mi³oœci¹, jak¹ Arend wydaje siê zdolny okazaæ, jestmi³oœæ w³asna.Kap³an Chaldana, który legalizowa³ moje pokrewieñstwo z baronemMandorinem, ubrany by³ w bogat¹ czerwon¹ szatê, na tyle obszern¹ by ukryæzbrojê, choæ mo¿e tylko mi siê tak wydawa³o.Wyg³osi³ krótkie kazanie, w którymobligowa³ Mandorina do pociêcia ka¿dego kto urazi mnie najmniejsz¹niegrzecznoœci¹.Potem poleci³ mi wiesc ¿ycie w œlepym pos³uszeñstwie wobecmego obroñcy i dobroczyñcy.NajwyraŸniej mnie nie zna³.Po zakoñczeniuceremonii by³am pe³noprawnym cz³onkiem rodu Mandor.Nie wiedzia³eœ, ¿e jesteœmyspokrewnieni, prawda, Mandorallenie? Pamiêtaj¹c o reakcji Dagashi, z którymizetknê³am siê w Wacune i Asturii, wiedzia³am, i¿ powinnam coœ zrobiæ z mymbia³ym lokiem, jeœli chcia³am zachowaæ anonimowoœæ w Vo Mimbre.Ufarbowaniew³osów, najprostsze rozwi¹zanie, nie wchodzi³o w grê.Próbowa³am ju¿ to robiæ wprzesz³oœci i stwierdzi³am, ¿e farba po prostu nie trzyma siê na loku.Pochwili zastanowienia wymyœli³am fryzurê, w której satynowe bia³e wst¹¿ki by³ymisternie wplecione w rozpuszczone w³osy.Im d³u¿ej przygl¹da³am siê sobie wlustrze, tym bardziej mi siê ta fryzura podoba³a.Wykorzystywa³am j¹ potemjeszcze przy kilku okazjach i zawsze s³ysza³am same komplementy.Czy¿ to niedziwne, ¿e akt zrodzony z koniecznoœci czêsto przynosi nieoczekiwane korzyœci?Gdy mój znak rozpoznawczy zosta³ ju¿ ukryty, baron Mandorin i ja, wtowarzystwie dwudziestu zbrojnych rycerzy, wyruszyliœmy do Vo Mimbre.Wielebzdur napisano o Vo Mimbre, ale mówcie sobie, co chcecie, miasto robi³owra¿enie.Teren, na którym znajdowa³a siê ta twierdza, nie nale¿a³ doszczególnie sprzyjaj¹cych obronie.W najmniejszym stopniu nie przypomina³o RakCthol czy Rivy, ale Mai Zeth w Mallorei równie¿ nie by³o do nich podobne.Budowniczowie Vo Mimbre i Mai Zeth najwyraŸniej doszli do podobnego wniosku,który mówi¹c najproœciej brzmia³ tak: „Jeœli nie masz pod rêk¹ góry, to j¹zbuduj".Mandorin, ja i nasza podzwaniaj¹ca œwita wjechaliœmy do Vo Mimbre ipojechaliœmy prosto do ksi¹¿êcego pa³acu.Natychmiast nas wpuszczono izaprowadzono do sali tronowej ksiêcia Corrolina.Nie wiedzia³am w³aœciwie,dlaczego ponownie ubra³am siê w bia³¹ satynow¹ sukniê.Niczym panna m³odawkroczy³am do wielkiej sali, przystrojonej starymi sztandarami i staro¿ytn¹broni¹.Mo¿e to nie by³ dobry pomys³, skoro chcia³am mo¿liwie jak najmniejrzucaæ siê w oczy ale organicznie nie jestem zdolna wtapiaæ siê w t³o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]