[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- zastanowi³a siê Conena.-Ale s³ysza³am, ¿ekiedy obudzi siê lunatyka, odpadaj¹ mu nogi.Albo coœ w tym rodzaju.Jakmyœlicie?- Z magami to mo¿e byæ niebezpieczne - mrukn¹³ Nijel.Usi³owali u³o¿yæ siêwygodnie na zimnym piasku.- To ¿a³osne, nie s¹dzicie? - spyta³ Kreozot.- Przecie¿ on nawet nie jestprawdziwym magiem.Conena i Nijel unikali patrzenia sobie w oczy.Wreszcie ch³opiec odchrz¹kn¹³.-Ja te¿ w³aœciwie nie jestem barbarzyñskim herosem - wyzna³.- Mo¿e zreszt¹sama zauwa¿y³aœ.Przez chwilê spogl¹dali na pracuj¹cego ciê¿ko Rincewinda.-Jeœli ju¿ o tym mowa - rzek³a Conena - to s¹dzê, ¿e jeœli idzie o fryzjerstwo,czegoœ mi jednak brakuje.Spogl¹dali nieruchomo na lunatyka, zajêci w³asnymi myœlami i czerwoni zewstydu.Kreozot odkaszln¹³.-Jeœli komuœ to pomo¿e.- stwierdzi³.- Czasem mam wra¿enie, ¿e moja poezjapozostawia nieco do ¿yczenia.Rincewind starannie ustawia³ wielki kamieñ na ma³ym kamyku.Wielki upad³, alemag wydawa³ siê zadowolony z rezultatu.-Jak byœ okreœli³ tê sytuacjê? - spyta³a ostro¿nie Conena.-Jako poeta.Kreozot poruszy³ siê niespokojnie.- Zabawna rzecz.: ¿ycie — stwierdzi³.- Bardzo celne.Nijel przewróci³ siê na plecy i spojrza³ na zamglone gwiazdy.Nagle usiad³prosto.- Widzieliœcie to? - zapyta³.- Co?- Taki b³ysk, jakby.Osiowy horyzont eksplodowa³ bezg³oœnym kwiatem barw, rozrastaj¹cym siêgwa³townie przez wszystkie odcienie konwencjonalnego widma, by w koñcurozjarzyæ siê oœlepiaj¹cym oktarynem.Nim przygas³, wyry³ siê im nasiatkówkach.Po chwili dobieg³ odleg³y grzmot.-Jakaœ czarodziejska broñ - stwierdzi³a Conena, mrugaj¹c.Podmuch ciep³egowiatru porwa³ pasmo mg³y i przeniós³ je obok nich.- Wszystko jedno.- Nijel poderwa³ siê na nogi.- Budzê go, choæbyœmy potemmieli go nosiæ.Wyci¹gn¹³ rêkê, by chwyciæ Rincewinda za ramiê.I wtedy coœ przemknê³o im nadg³owami, z g³osem, jaki mog³oby wydawaæ stado gêsi napompowanych podtlenkiemazotu.Zniknê³o gdzieœ nad pustyni¹.Rozleg³ siê dŸwiêk, od którego dreszczprzeszy³by nawet sztuczn¹ szczêkê, coœ b³ysnê³o zieleni¹ i huknê³o g³ucho.-Ja go obudzê - zdecydowa³a Conena.- Wy przynieœcie dywan.Przebrnê³a przez kr¹g g³azów i ³agodnie ujê³a œpi¹cego maga pod ramiê.By³abyto podrêcznikowa metoda budzenia lunatyków, gdyby Rincewind nie upuœci³ sobiena nogê przyniesionego w³aœnie kamienia.Otworzy³ oczy.- Gdzie ja jestem? - zapyta³.- Na brzegu.By³eœ.To znaczy œni³eœ.Rincewind zamruga³ nerwowo, patrz¹c na mg³ê, niebo, kamienny kr¹g, Conenê,znowu kamienny kr¹g i wreszcie znowu na niebo.- Co siê dzia³o?- Jakieœ magiczne fajerwerki.- Aha.Czyli siê zaczê³o.Wyszed³ z krêgu niepewnym krokiem, który wzbudzi³ u Coneny podejrzenie, ¿e niejest jeszcze ca³kiem przytomny.Chwiej¹c siê pocz³apa³ do resztek ogniska.Pokilku krokach jakby coœ sobie przypomnia³.Spojrza³ na swoj¹ stopê i powiedzia³:-Au.Sta³ ju¿ prawie przy ognisku, kiedy dotar³a do nich fala uderzeniowaostatniego zaklêcia.Wymierzonego w wie¿ê w Al Khali, odleg³¹ o dwadzieœciamil.Czo³o fali by³o wiêc mocno rozproszone.Prawie nie zmienia³o naturyobiektów, gdy z cichym cmokaniem przelewa³o siê nad wydmami: przez sekundêognisko p³onê³o czerwieni¹ i zieleni¹, jeden z sanda³Ã³w Nijela zmieni³ siê wma³ego i rozz³oszczonego borsuka, a z szeryfowego turbanu wyfrun¹³ go³¹b.Potem fala minê³a ich i zniknê³a wœród kipi¹cego morza.- Co to by³o? - zdumia³ siê Nijel.Kopn¹³ borsuka, który obw¹chiwa³ mu stopy.- Hm? - odpar³ Rincewind.-To!-Ach, to.Odbicie zaklêcia.Prawdopodobnie trafili wie¿ê w Al Khali.- Musia³o byæ potê¿ne, skoro dzia³a³o jeszcze tutaj.- Prawdopodobnie by³o.- Chwileczkê! To byt mój pa³ac - odezwa³ siê s³abym g³osem Kreozot.- Wiem, ¿eto wiele, ale to wszystko, co mia³em.- Przykro mi.- Przecie¿ w mieœcie ¿yli ludzie!- Przypuszczam, ¿e nic im nie grozi - uspokoi³ go Rincewind.- To dobrze.- Czymkolwiek s¹.- Co?Conena z³apa³a go za ramiê.- Nie krzycz na niego - poprosi³a.- Nie jest w tej chwili sob¹.- No tak — przyzna³ gniewnie Kreozot.- To znaczna poprawa.-Jesteœ niesprawiedliwy - zaprotestowa³ Nijel.- Znaczy.Przecie¿ on wydosta³mnie z jamy wê¿y i tego.no, du¿o wie.- Tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]